Reklama

Jak co wtorek… KRZYSZTOF STANOWSKI

redakcja

Autor:redakcja

03 lutego 2015, 15:47 • 4 min czytania 0 komentarzy

Jeśli nie rozszyfrowaliście jeszcze Pawła Zarzecznego, to lubi on skrajności. Skoro akurat wszyscy kochają piłkarzy ręcznych, to on napisze, że nie warto, bo to niedołęgi, a gdy Robert Kubica podbijał serca kibiców jako pierwszy Polak w Formule 1, to Paweł stwierdził: wygra mistrzostwo świata, jak go Alonso weźmie na kolana.

Jak co wtorek… KRZYSZTOF STANOWSKI

Swoją drogą, fajne zdanie – zazdroszczę.

Działa to oczywiście w drugą stronę, czyli jeśli piłkarze ręczni znaleźliby się pod skomasowanym ostrzałem, on by wam powiedział: – W niczym nie jesteście, matołki, tak dobrzy, jak oni w swojej dziedzinie. I gdybyście kpili z Kubicy, to by wam wygarnął, że dla większości z was zbyt trudna jest jazda oplem astra z silnikiem 1,4. I że pojechać to możecie tylko do Auchan pod Piasecznem.

To nie tyle przekora, co świadoma taktyka pokazywania, iż nigdy nie jest tak dobrze, żeby nie mogło być lepiej i nigdy tak źle, by nie mogło być gorzej. My albo zachłystujemy się triumfem, albo pogrążamy w rozpaczy po jakiejś porażce, a Paweł – sam mi to kiedyś powiedział – woli przywalić z drugiej strony, żeby chociaż niektórym dać do myślenia i część opinii lekko wypośrodkować. Czyli nie rzecz w tym, by się z nim zgodzić, bo to by często było szaleństwem, ale by spuścić odrobinę powietrza. Albo spotkać z nim w połowie drogi.

Zamysł Pawła rozumiem, co nie zmienia faktu, że czasami mnie wkurza – jak wczoraj, gdy wziął na celownik właśnie piłkarzy ręcznych. Bo to prawda, że z Katarem dali ciała, bronili beznadziejnie, a atakowali jeszcze gorzej (albo na odwrót), a mieli przeciwko sobie zbieraninę nie najwyższej klasy, z wyjątkiem bramkarza – bo cała reszta tych zawodników katarskich to żaden dream team, w skali Europy powiedzmy, że odpowiednik piłkarskiego Saint Etienne albo innego Augsburga. Więc tak jak i Paweł, odżałować nie mogę tego półfinału.

Reklama

Nie zmienia to jednak faktu, że jak Szyba rzucił bramkę na miarę dogrywki i jak później udało się wybronić prowadzenie, to się normalnie z emocji rozbeczałem. No, nie to, że się zanosiłem płaczem, ale łezka wzruszenia się pojawiła. Mają w sobie coś ci piłkarze ręczni, tę niezłomność, że trudno im nie kibicować. I chociaż boli wynik półfinału, to tak sobie myślę, że niby srebro cenniejsze od brązu, ale lepiej tak wygrać mecz o trzecie miejsce z Hiszpanią niż jakkolwiek przegrać finał z Francją.

I dlatego – wara od nich. Idealni nie są, ale to właśnie w nich ujmuje: że się tym nie przejmują, tylko prą do przodu. Nie wiem czemu, ale o ile siatkówka mnie nie kręci w ogóle, o tyle ręczna – nawet mimo tych wszystkich zasad, o których nie mam zielonego pojęcia (jak na mój gust to sędziowie mogą tam wykręcić wszystko) – już tak. I tak sobie myślę, że naprawdę niewiele trzeba, by kupić serca ludzi, w tym moje. Otóż trzeba walczyć, jakby jutro miało nie być.

A wiecie skąd wstęp o piłce ręcznej? Ano stąd, że miało być o… polityce. Wróciła kadra z Kataru, czekały na nią tłumy, potem konferencja i… zawodnicy gdzieś upchnięci z boku, a na przed dziennikarzami morda ministra sportu. Napisałbym, że twarz, bo facet w sumie wygląda normalnie, ale w takich okolicznościach – jednak morda.

Aż żałowałem, że mnie tam nie było. Bóg mi świadkiem, że wziąłbym mikrofon i jako pierwszy zadał pytanie. Mianowicie takie: – Po co w ogóle pan tu przyszedł i zabiera nam nasz cenny czas? Przecież wiadomo, że wszyscy przyszliśmy posłuchać, co mają do powiedzenia zawodnicy, a nie pan.

Niestety, zamiast zawodników przemawiał minister i napawał się sukcesem, z którym nie miał nic wspólnego. Zbijał prywatny kapitał na cudzym osiągnięciu. A zawłaszczanie wszystkiego przez polityków napawa mnie obrzydzeniem. Brzydzi mnie Biernat podczepiający się pod medal, brzydzi mnie Gronkiewicz-Waltz jeżdżąca metrem, które zbudowane zostało nie za jej, tylko za podatników pieniądze (i jako sponsorzy przedsięwzięcia, powinni mieć możliwość pojechania dokładnie tego samego dnia, co pani prezydent – niestety ta albo cynicznie kłamała, że metro otworzy przed świętami, albo jest całkowitą ignorantką i wierzyła, że tak będzie, obie opcje dyskwalifikujące).

Denerwuje mnie państwo, w którym sukcesem polityka musi być przejazd metrem, otwarcie byle mostka albo kilometra drogi (koniecznie trzeba przeciąć wstęgę), albo dobry występ sportowców. Won ode mnie, won z mojego telewizora, wracać za biurka i pracować, zamiast szczerzyć kły na konferencjach i ustawkach. Mówiąc krótko – wypierdalać. Ilekroć was widzę, tym bardziej sobie przypominam, że nie mogę pod żadnym pozorem oddać na was głosu. Swoim obślizgłym podczepianiem się pod każde wydarzenie tylko przypominacie o swoim istnieniu. A im bardziej przypominacie, tym macie większą pewność, że prędzej mi ręka uschnie, niż wam znowu zaufam.

Reklama

My jesteśmy okradani cały czas, teraz jeszcze politycy okradli piłkarzy ręcznych – skradli im show, zawłaszczyli ich święto. Ich zachłanność nie zna granic, zero umiaru i jakiejkolwiek przyzwoitości.

Jeśli ktokolwiek z was cieszył się w czasie meczu z Hiszpanią, to niech pamięta, kto na koniec wepchnął swój ryj przed kamerę, próbując spić śmietankę. Bo jeśli uważacie, że sędziowie ukradli naszym zawodnikom złoto lub srebro (ja tak akurat nie uważam), to weźcie pod uwagę też to, kto – już w Warszawie – ukradł brąz.

Najnowsze

Felietony i blogi

Komentarze

0 komentarzy

Loading...