Szantaż, zwyczajny szantaż. Ordynarny. United przekroczyło jakąś granicę, ustanawiając wyjątkowo brzydko pachnący precedens. Żeby najwierniejsi fani, ci, którzy wydali grubą kasę na sezonowe karnety, ci, którzy są na każdym meczu, byli stawiani pod ścianą? Zmuszani do pójścia na stadion, bo jak nie to kara?Historia wręcz nieprawdopodobna, ale prawdziwa, pokazująca jeden z odcieni biletowej patologii, którą uprawiają najbogatsi z Premier League.
Przez padlinę, którą w Pucharze Anglii zagrali milionerzy z szatni Van Gaala, konieczny będzie rewanż z Cambridge na Old Trafford. Rewanż, który nie objęty jest sezonowym biletem, potrzeba kupić na niego osobny kwit. Okej, to akurat zasada uprawiana tu i tam, zdarza się, choć biorąc pod uwagę status spotkania (pierwsza runda FA Cup, wtorkowe popołudnie, a mecz odbywa się przez żenującą postawę ultrabogatych gwiazdeczek) można było wykonać w kierunku karnetowiczów ukłon.
Postanowiono jednak zrobić dokładnie odwrotnie: jeśli posiadacz karnetu nie stawi się na trybunie gdy United będzie grać Cambridge, otrzyma zakaz wstępu na następne ligowe spotkanie. To nam przypomina bardziej zasady z wojskowej musztry, a nie stadionu, na którym wizyta przecież jest formą rozrywki. Szkoda, że jeszcze nie doliczono kary w postaci dziesięciu batów, a wymierzanych przez klubowego księgowego, względnie mandacik w wysokości, powiedzmy, 500 funtów. Kasa będzie się zgadzać, prawda?
Bilety na mecz z Cambridge? 50 funtów. Tyle będzie musiał wydać posiadacz karnetu, jeśli nie chce stracić prawa do oglądania tego, za co przecież zapłacił kupę kasy – a więc domowych starć “Czerwonych Diabłów” w Premier League. Ma już plany na wtorkowe popołudnie? Urodziny żony? Konferencja w pracy? Katar? Nie ma przebacz, przychodź, a jak się nie podoba to nie nasz problem. Płać.
Takie wiadomości rozsyła karnetowiczom United. Jest nawet ścisły deadline, który już zresztą wygasł
Naprawdę wydawało nam się, że taka marka jak Man Utd, posiadająca globalny zasięg, potrafi zadbać o swoich fanów. Aktualnie wygląda jednak bardziej na to, że coraz bardziej dba o tych, którzy kibicują sprzed plazmy w Chinach, Singapurze i Japonii, niż o najwierniejszych, którzy od lat chodzą na mecze i zdzierają gardło dla swojej drużyny. Ci są traktowani jak zwyczajni petenci, którzy mają się dostosować albo – i tu wstawcie sobie odpowiednie słówko, pasują raczej te mało poprawne politycznie. Doskonale obrazują one jednak politykę Man Utd wobec kibiców.