Grand Prix Włoch zawsze miało dla Roberta Kubicy wyjątkowe miejsce w kalendarzu. Tam polski kierowca zdobył swoje pierwsze podium w Formule 1 i również tam najczęściej sięgał po punkty. Jak pokazała przyszłość, ten tor leżał mu doskonale. Nie będzie przesadą stwierdzenie, że dla Polaka był on domem w świecie wyścigów, co niech będzie smakowitą zapowiedzią tego, co czeka nas w najbliższy weekend. W barwach Alfy Romeo Kubica wraca na Monzę i, choć walka o wyższe pozycje musi niestety pozostać w sferze marzeń, na pewno będzie chciał pokazać, że duch dawnego demona prędkości nie zginął na włoskich zakrętach.
500 PLN ZWROTU BEZ OBROTU – ODBIERZ BONUS NA START W FUKSIARZ.PL!
Zaczęło się od 2006 roku…
Oczywiście Robert już wcześniej poznał Monzę, jeździł tam w ramach wyścigu Europejskiej Formuły Renault 2000. Ale biorąc pod uwagę tylko realia Formuły 1, debiutował na włoskich ziemiach 15 lat temu. Dokładnie 10 września 2006 roku stanął na trzecim stopniu podium za Raikkonenem i Schumacherem. Mamy zatem piękny, niespodziewany jubileusz. Warto z tej okazji przypomnieć chociaż skrótowo, jak ten wyścig przebiegał.
Dla Kubicy to był trzeci wyścig w Formule 1, a więc łatka debiutanta nawet nie miała kiedy opaść. Weekend Polak zaczął znakomicie: drugie miejsce w pierwszym treningu, w późniejszych dziewiąta i czwarta lokata. Najważniejsze były jednak kwalifikacje, w których Robert zajął szóstą pozycję, świetną do atakowania podium. Gdy już we właściwym wyścigu czerwone światła zgasły, a bolidy ruszyły z miejsc startowych, kierowca BMW Sauber wbił się na trzecią. W brawurowy sposób wyprzedził m.in. kolegę z zespołu, Nicka Heidfelda.
Robert przez większość czasu potrafił utrzymać dobre tempo, nie dał się nikomu przegonić. Ba, przez pewien okres nawet prowadził na torze, kiedy Schumacher z Raikkonenem zjechali do boksu. Gdy to samo zrobił Kubica, układ sił wrócił do stanu pierwotnego z tą różnicą, że wyprzedził go Fernando Alonso. Hiszpan stoczył finalnie wygrany bój z Polakiem w alei serwisowej. Tak, przy obecnych ograniczeniach te słowa brzmią dzisiaj jak legendy. Dwukrotny mistrz F1 miał jednak pecha, bo na jednym z zakrętów silnik odmówił mu posłuszeństwa. Co więcej, najgroźniejszy rywal za plecami Roberta, Felipe Massa, uszkodził oponę. Tym samym Polak zdobył dużą przewagę czasową na dziewięć okrążeń przed końcem wyścigu i obronił pierwsze w historii podium oraz punkty w Formule 1 dla Polski.
To był proroczy wyścig. Pomógł czynnik szczęścia, ale też ogromne umiejętności Roberta na starcie. Rok później zobaczyliśmy, że ten wynik nie był żadnym przypadkiem.
Świetne lata 2007 i 2008
Ponownie w barwach BMW Sauber, które w tamtych czasach było w czołówce konstruktorów, Robert Kubica zrobił duże wrażenie na środowisku Formuły 1. Okej, tym razem nie stanął na podium, ale, patrząc na przebieg wyścigu, wyciągnął absolutne maksimum. Podczas treningów wyglądał dobrze: ósme, czwarte i piąte miejsce. Polak powtórzył też wynik sprzed roku w kwalifikacjach, zajmując pozycję w trzecim szeregu. I znowu również zaliczył fantastyczny początek, bo wbił się na drugą lokatę. Niestety tym razem miał ogromnego pecha, zawiedli mechanicy.
Kiedy Kubica zjeżdżał do boksu po okrążeniu nr 23, na pewno nie spodziewał się, że przesiedzi tam aż 17 sekund. Pojawił się problem z podnośnikiem bolidu, w ten sposób Polak spadł na jedenastą pozycję. Wielu kierowców na jego miejscu mogłoby się trochę podłamać, ale Robert włączył tryb turbo i skończył wyścig na piątej pozycji. Patrząc na to, że musiał naprawić błąd swojego zespołu i poprawił sytuację wyjściową, to był sukces.
***
Jeszcze bardziej ręce do oklasków składały się w 2008 roku. Wtedy obyło się bez drwiącego uśmiechu losu, wszystko poszło zgodnie z planem. Na treningach Kubica zajmował 17., 2. i 12. miejsce. Za trzecim podejściem w karierze kwalifikacje na Monzie poszły mu słabiej, Polak startował z początku drugiej dziesiątki. Ale nawet ten fakt nie przeszkodził mu w zdobyciu kolejnego podium we Włoszech. Robert zaliczył tylko jeden postój, co pozwoliło mu zwiększyć przewagę na torze nad resztą stawki początkowo jadącą przed nim. Robert wyprzedzał m.in. Fisichellę, Heidfelda, Glocka, Webbera. Start wyścigu przeprowadzono w obecności samochodu bezpieczeństwa.
Kilkanaście lat temu była jeszcze taka zasada, że pierwsza dziesiątka na starcie musi mieć w bolidzie tyle paliwa, ile zostało jej po sesji kwalifikacyjnej. Robert był jedenasty, więc BMW Sauber mógł pokusić się o strategię z mocniejszym zatankowaniem. Założenie było takie, żeby zjechać tylko na jeden pit-stop w środku wyścigu, łącząc tankowanie z wymianą opon. To dało się zsynchronizować pod warunkiem, że przewidzi się ewentualną zmianę arcytrudnych warunków pogodowych (padał wtedy ulewny deszcz). Tutaj błędu nie było, taktyka szwajcarsko-niemieckiego konstruktora zdała egzamin. Kubica zjechał do boksu dopiero na 19 okrążeń przed końcem, by potem obronić trzecie miejsce. Polak dojechał na linię mety w naprawdę zacnym gronie. Pierwsze w karierze zwycięstwo odniósł Vettel, drugi był Kovalainen.
Takie obrazki w czasie wyścigu napawały dumą:
2009, 2010 i 2019 – szkoda gadać
W 2009 roku Kubica na Monzie – to można mówić do znudzenia – ponownie miał świetny start. Z trzynastej pozycji awansował do pierwszej dziesiątki, ale poprzez zetknięcie z bolidem Marka Webbera Polak musiał zakończyć wyścig. Doszło do wycieku oleju z bolidu.
Nowa dekada to już barwy Renault. Niestety znów dał o sobie znać pech. Robert wykręcał świetnie czasy na treningach, a po kwalifikacjach miał startować z dziewiątej pozycji. Momentalnie ruszył do przodu przed pierwszym zakrętem, wbił się do czołowej piątki. Może nawet zawalczyłby o podium, jednak mechanicy w czasie pit-stopu mieli problem z dokręceniem koła. Przez to Polak stracił sporo czasu i musiał zadowolić się ósmym miejscem na koniec wyścigu. To był jego ostatni podryg na Monzie przed wypadkiem.
W 2019 roku Robert zaliczył dość wstydliwy okres w swojej karierze. Jasne, znów ścigał się w Formule 1, ale w barwach Williamsa, który nie konkurował właściwie z nikim. Do tego mrocznego okresu nie będziemy wracać, a przypomnimy jedynie, że wizja dobrego wyniku uleciała dość szybko z powodu błędu mechaników. Robert był tuż za pierwszą dziesiątką, lecz bolid prowadziło się fatalnie, co widać było na kamerach zza kasku. Na domiar złego, gdy Kubica zjechał do boksu, brytyjski team za wcześnie zapalił zielone światło w czasie zmiany opon. Robert w ułamku sekundy zdał sobie sprawę, że coś jest nie tak, nie odjechał, czekając, aż mechanicy naprawią błąd z dokręceniem koła. Ostatecznie Kubica dojechał na 17. pozycji. To był wyścig raczej przepełniony goryczą niż radością z jeżdżenia.
***
Dzisiaj, kiedy Robert Kubica zastępuje Kimiego Raikkonena w zespole Alfy Romeo, trzeba spodziewać się jednego. Nie ma szans, żeby nawiązać do kapitalnych wyników sprzed kilkunastu lat. Robertowi można co najwyżej życzyć, żeby – być może w ramach “Last Dance” w Formule 1 – lepiej rozliczył się z Monzą. Nie należy oczekiwać cudów, a raczej godnego pożegnania. Jako że teraz Polak ma trochę lepszy bolid niż w 2019 roku, miło byłoby zobaczyć, jak wyprzedza na długiej prostej w “Świątyni Prędkości” chociaż jednego rywala. Ot, niech Robert się po prostu dobrze bawi.
Fot. Newspix