Chiesa został prawdziwym piłkarzem

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

12 lipca 2021, 13:41 • 6 min czytania

Swojego czasu Stefano Pioli rzucił, że Federico Chiesa będzie najlepszym włoskim piłkarzem. Usłyszał to Cesare Prandelli. Zakasał rękawy i przelicytował szkoleniowca Milanu. Orzekł, że potencjału Chiesy nie można ograniczać do Półwyspu Apenińskiego, bo to talent zdolny do stania się najlepszym zawodnikiem na świecie. 23-letni skrzydłowy dzielił piłkarskie Włochy na tych, którzy kochali go za oszałamiającą błyskotliwości i na tych, których irytował marudzeniem, nurkowaniem, machaniem łapami. Na tych, którzy podziwiali jego konsekwentny profesjonalizm i na tych, którzy nie mogli mu wybaczyć, że zamienił Fiorentinę na Juventus. Na tych, którzy uważają, że szybko przerośnie ojca i na tych, dla których zawsze nazwisko Chiesa będzie wiązać się z imieniem Enrico, a nie Federico. Po Euro 2020 nikt się nad tym nie zastanawia. Federico Chiesa rozegrał wyśmienity turniej. Rozkochał w sobie Włochy, rozkochał w sobie piłkarski świat i zapowiedział, że wielkie rzeczy jeszcze przed nim.

Zasada prawdziwego piłkarza

Myślicie, że Polska przegrała z kretesem na Euro 2020? Że była planktonem na pięknym jeziorze, plebsem wśród patrycjuszy? Pewnie tak, to się broni, tak było. Ale jeden sukces, naturalnie mówiąc z przekąsem, mamy – nikt nie zabierze Paulo Sousie tego, że to on odkrył, stworzył i wprowadził do światka wielkiego futbolu Federico Chiesę. Za czasów wspólnej pracy w Fiorentinie dał mu szansę debiutu w Serie A. Chiesa odwdzięczył mu się najlepiej, jak mógł – nie dość, że jego talent eksplodował, to jeszcze reprezentant Włoch raz po raz wspomina, że nikomu w swojej dotychczasowej karierze nie zawdzięcza więcej. „To geniusz”, przekonywał 23-letni gwiazdor. Takich słów nie używa w przestrzeni medialnej nawet w kontekście własnego ojca, który powiedział mu swojego czasu, że prawdziwy zawodnik zaczyna się od trzystu występów we włoskiej elicie. Brakuje mu jeszcze 133 występów.

Ale przecież absurdem byłoby powiedzenie, że Federico Chiesa nie jest prawdziwym piłkarzem.

No nie.

Nie po tym sezonie, nie po tym Euro.

Lider w Juventusie

Wiele rzeczy w jego przypadku zaciemniało i rozmydlało obraz zapowiedzi rosnącej formy, które Chiesa wysyłał w świat przed Euro. Juventus rozegrał nieudany sezon. Wszystkie oczy skupiły się na przegranym Andrei Pirlo. Na większych lub mniejszych klęskach w Serie A i w Lidze Mistrzów. Na rozczarowujących zawodnikach średniego formatu. O Chiesie mówiło się trochę mniej. A niesłusznie, jego trzeba było akurat chwalić, bo to on ciągnął pokraczną Starą Damę przez cały sezon 2020/21. Nie Wojciech Szczęsny, nie duet Giorgio Chiellini-Leonardo Bonucci, nie Matthijs de Ligt, nie Paulo Dybala, nie Cristiano Ronaldo, a właśnie Federico Chiesa.

Pisaliśmy: Teraz sprawy w swoje ręce wziął świeżak, który wchodził w sezon jeszcze jako piłkarz Fiorentiny. Zastanawiano się, czy to nie zgubi Chiesy, który nie będzie miał czasu, żeby poznać zespół. Ale talent obronił się sam i wykręcił kosmiczne liczby. 14 bramek i 10 asyst skrzydłowego dla Juventusu w poprzednim sezonie najlepiej pokazują, że dał radę.

Ponad połowa jego wpisów statystycznych robiła różnicę – dawała Juventusowi remis albo prowadzenie. To nie typ zawodnika, który ładuje bramkę tylko, gdy się powodzi. Tylko, gdy drużyna prowadzi kilkoma golami. Nie, Chiesa lubi duże mecze, lubi duże wyzwania, lubi wziąć odpowiedzialność za wynik na swoje barki. Sam podkreśla, że jest obsesyjnym profesjonalistą, wyznawcą samorozwoju. Choć ma olbrzymi talent, naturalny ciąg do przodu, komfortowo czuje się w dryblingu i lubi sobie postrzelać, to z każdym rokiem staje się zawodnikiem coraz bardziej sformatowanym, coraz bardziej systemowym. Forsuje dużo, ale coraz mądrzej i mniej straceńczo. Kiwa dużo, ale coraz skuteczniej. Strzela dużo, ale coraz celniej. Doskonale oddają to najprostsze statystyki z minionego sezonu Serie A. Chiesa był w pierwszej dziesiątce skutecznych wejść w pole karne drużyny przeciwnej, celnych dośrodkowań i wykreowanych okazji dla kolegów.

Ukryty i odkryty

To nie indywidualna perełeczka, wolny elektron, a kawał piłkarza robiącego różnicę w skutecznym systemie.

A jednak Euro zaczął na ławce rezerwowych, bo Roberto Mancini nie do końca wierzył w jego umiejętność przystosowania się do szerszego kolektywnego organizmu. Wyżej cenił sobie mądrość taktyczną Domenico Berardiego, który do tego świetnie zaprezentował się przeciwko Turcji i Szwajcarii w fazie grupowej. To kolejna kłoda pod nogami Chiesy, która nie pozwalała mu zaprezentować się światu w pełnej krasie. Dziewięć minut z Turcją. Dwadzieścia minut ze Szwajcarią. Niewiele w tym czasie mógł zdziałać, niczym się nie zaznaczył. Ale to typ zawodnika, który akceptuje swoją rolę w drużynie. Niech nikogo nie zmyli jego momentami pretensjonalne zachowanie na boisku.

– W trudnych chwilach udzielił mi właściwych rad, to fantastyczny szkoleniowiec – odpowiadał Chiesa, kiedy pytano go, jakie wyglądają jego relacje z Roberto Mancinim.

Dostał szansę z Walią. I od tego się zaczęło. Dziewięćdziesiąt minut wystarczyło mu, żeby kupić sobie wszystkich, choć skończył mecz bez liczb. To on z Bernardeschim i Belottim nakręcił pierwszą poważną sytuację bramkową dla Włochów. Powinien paść z tego gol, ale ten ostatni fatalnie przestrzeli. Szarpał na skrzydle, kręcił, leciał do przodu jak szalony, strzelił w słupek. Niezmiennie, przez cały mecz, biegał na pełnych obrotach i kiedy tylko przedarł się do fajnej strefy na wrzutkę, rzucał dośrodkowania na Belottiego. Raz omal nie zaliczył w ten sposób asysty, ale Ward stanął na posterunku i obronił strzał napastnika Torino. Włoskie media, zachwycone grupowymi podbojami własnej reprezentacji, podkreślały, że skoro taki Chiesa w tej kadrze siedzi na ławce, to jej potencjał naprawę musi być niezmierzony.

Hołd dla ojca

Z Austrią uratował Włochów. Trochę był to hołd dla własnego ojca, który do dzisiaj dzierży zaszczytne miano autor największej liczby goli strzelonych po wejściu z ławki dla Squadra Azzurra. W pięć minut rozruszał drętwe skrzydła. Dosłownie, bo najpierw oddał pierwszy celny strzał na bramkę rywala od 17. minuty gry (!), a potem kapitalnie przełożył sobie Konrada Laimera i zapakował piłkę do siatki, czym dał Włochom prowadzenie w dogrywce. Dostał od nas szóstkę. Może to nawet pewne niedoszacowanie.

Z Belgią robił dym, ale to był trudny, zamknięty mecz i w ostatecznym rozrachunku wypadł przeciętnie. Trzy niecelne strzały, dwa zablokowane. Tylko jeden wygrany pojedynek na dziewięć podjętych. Dwie próby dryblingu, ani jednego udanego. Mancini był już jednak do niego przekonany. Chiesa wywalczył sobie miejsce w pierwszym składzie.

Prawdziwy piłkarz

Z Hiszpanią długo ciągnął całą ofensywę. Oddał pierwszy celny strzał dla Włochów. Strzelił bramkę w podręcznikowo piękny sposób – na skraju pola karnego, trochę lobem, trochę uderzeniem po dalszym słupku – wielka klasa. Potem dostawało mu się trochę po uszach od Chielliniego i Manciniego za spóźnione powroty do defensywy, ale zaraz znów kupował sobie wszystkich – od chociażby wtedy, kiedy świetnie wypuścił Berardiego, który jednak przegrał pojedynek z Unaiem Simonem.

No i, na dokładkę, wielki finał.

Wielki mecz Federico Chiesy. Najpierw niecelnie strzelił z dystansu, dodając Włochom otuchy podczas angielskiej dominacji. Potem przebojowo, odważnie, w swoim stylu, wszedł  między trzech-czterech Anglików i ładnie uderzył, ale w bramce świetnie spisał się Jordan Pickford, który sparował jego uderzenie. W momencie kontuzji wyglądał fenomenalnie. Kręcił kim chciał, jak chciał. Tańczył, kiwał, bawił się.

W tej akcji mieści się mnóstwo Chiesy z tego meczu. Declan Rice nie był w stanie nawet go sfaulować. Triumf talentu.

Nie dotrwał do końca meczu. Włosi byli zrozpaczeni, bo schodził najlepszy zawodnik ofensywy. Ale ostatecznie i tak wygrali. I może to właśnie była idealna puenta występu Federico Chiesy na tym Euro? Tak jak nie zaczynał tego turnieju, tak go nie kończył. Ale i tak jest bohaterem. Jest takie zdjęcie, już z mistrzowskiej fety, kiedy Chiesa ściska uszate trofeum za wygrane Euro z rozkrwawioną kostkę. Ma 23 lata. Jest jednym z najlepszych ofensywnych piłkarzy młodszego pokolenia. Jeszcze wszystko przed nim. A już jest prawdziwym piłkarzem. Nawet, jeśli jeszcze nie rozegrał trzystu meczów w Serie A.

Fot. Newspix

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Anglia

Dorgu bohaterem Old Trafford w Boxing Day. Skromna wygrana

Wojciech Piela
1
Dorgu bohaterem Old Trafford w Boxing Day. Skromna wygrana
Reklama
Reklama