Przed finałem Euro 2020 zapanował podział rodem z filmów, w których dobro walczy ze złem w postaci jednego antagonisty-kozaka. Anglia kontra reszta świata – podział, który nie został wyssany z palca i nie wziął się znikąd. Do pierwszego gwizdka na Wembley kibice „gospodarzy” wyraźnie bowiem pracowali na to, żeby dać się nie polubić, może nawet wzbudzić wstręt. Okazywali brak szacunku względem rywali, wdawali się w bójki, pokazywali brak klasy i kultury. Byli jak bydło. Nie wszyscy, jasne, ale przekaz idzie w świat, a ten jest dla Anglików brutalny. Ot, po prostu zawiało patologią, z którą futbol nie chciałby mieć nic wspólnego. Dlatego dobrze, że wraca do Rzymu. Porządek świata w jakimś stopniu został zachowany.
Z takim domem dla futbolu lepiej być sierotą
Prostactwo znajdziemy wszędzie, w każdym państwie. Nawet w tych jego zakątkach, gdzie ludzie nie emocjonują się sportem, bo mają lepsze rzeczy do roboty. To nie tylko domena Anglików, co wiemy doskonale my, Polacy. Ale skoro firmujesz finał mistrzostw Europy hasłem „Football is coming home” i szykujesz się na epokowe zwycięstwo, zrób wszystko, żeby dobrze cię zapamiętali. Nawet jeśli poniesiesz porażkę – przyjmij ją z godnością. Małe gesty, duża waga. Tego na angielskiej ziemi zabrakło, w związku z tym czujemy niesmak.
500 PLN ZWROTU BEZ OBROTU – ODBIERZ BONUS NA START W FUKSIARZ.PL!
Nigdzie indziej podczas turnieju nie było takich sytuacji, jakich doświadczyliśmy w Londynie. Wystarczy wpisać w odpowiednie miejsce frazę „English fans”, żeby wiedzieć, jak złą reklamę zrobił sobie tamtejszy kibic. Nie zasłynął z dumnego wyśpiewania hymnu, zrobienia pięknej oprawy, czegokolwiek, co mogłoby zatrzeć negatywne obrazki. Może nie warto uciekać w stereotypy, ale jeden z nich mówi, że ten naród jak żaden inny potrafi okazać uprzejmość. To pozytywne, według powszechnej opinii prawdziwe, ale najwidoczniej nie ta cecha wiedzie prym, kiedy przychodzi do sportowej rywalizacji. Tę skrzywiło jeszcze wydarzenie z półfinału, kiedy „Lwy” dostały w prezencie rzut karny na wagę zwycięstwa w dogrywce. Aha, no i fakt, że prawie wszystkie mecze Euro Anglicy rozegrali w domu.
Każdy z nas mógł zobaczyć choćby na twarzach swoich znajomych, że mają wymalowaną sympatię do Włochów. Niekoniecznie dlatego, że podobała im się ich gra w piłkę. Wystarczył ciepły wizerunek, fajne historie ze Spinazzolą czy Chiellinim w tle, dobra atmosfera wokół kibiców. To oni kupili serca niezdecydowanych, a przecież nie można powiedzieć, że „Synowie Albionu” byli w tym wyścigu przegrani już w przedbiegach. Okej, defensywnym stylem prezentowanym na murawie nie dawali wielu powodów, żeby się w nich zakochać. Ale można odnieść wrażenie, że i tak mieli potencjał, żeby lepiej dać się zapamiętać. Wypaść korzystnie w oczach dziennikarzy i kibiców na całym świecie, oczywiście poza Wyspami. Tam są uważani za bohaterów, tam żyją w swojej bańce. Z naszej perspektywy, cóż, nie znajdą się w gronie przegranych finalistów, o których będzie się ochoczo wspominać w przyszłości.
Włosi zagrali na nosie lwa, będąc w jego paszczy
Włoska reprezentacja wygrała wczoraj coś więcej. Wygrała lepszy dom dla futbolu. Wygrała z przeciwnością losu, jakim było zderzenie się na nieprzyjaznym terenie. Miejscu, gdzie włoską flagę deptano, a jej właściciela okładano pięścią. Gdzie zobaczyliśmy poziom zachowań godny teleturniejów, w których ludzie robią z siebie debili za pieniądze. Gdyby Włosi przegrali, cały ten pakiet wywołujący niesmak przeszedłby bez konsekwencji. A tak można powiedzieć, że sprawiedliwości stało się zadość. Czuć ulgę.
„Azzurri” napisali historię, której trudno nie darzyć sympatią. Niektórzy będą teraz pałać do nich jeszcze większą miłością, inni poczują ogromny szacunek. Nie trzeba iść za nimi w ogień, żeby po takim turnieju stać się ich fanem. Fanem piłki we włoskim wydaniu, który też wykracza poza boiskowe ramy. Czy w takich słowach można by równie dobrze wypowiedzieć się o Anglikach? Skąd, nie ma szans. Oczywiście nie da się podważyć sukcesu, jakim jest dotarcie do finału. Ale przy innym scenariuszu na wczorajszy wieczór na pewno zapanowałoby poczucie pustki. I żalu, że Włochom ostatecznie nie udało się zagrać na nosie narodowi, który futbolowi robi krzywdę, źle obchodzi się z jego tradycjami. Nie Anglia zasłużyła na to, żeby przyjąć go z otwartymi ramionami w swoich progach, oj nie. Nie ma wątpliwości, że w Rzymie futbolowi będzie żyło się lepiej.
Fot. Newspix