Rano mieliśmy przedsmak – Tottenhamowi i Manchesterowi United wystarczyło pary na okrągłe czterdzieści pięć minut gry i drugie tyle rozpaczliwego łapania oddechu, gdy piłka wychodziła na aut. Kolejne mecze Premier League – patrząc na to, jakie spustoszenie zrobiło granie co dwa dni w organizmach piłkarzy z Londynu i ich rywali pod wodzą Louisa van Gaala – zaczęliśmy się obawiać o jakość kolejnych widowisk. Cóż, w pewnym sensie pomyłki nie było. Granie właściwie bez żadnych przerw musiało się w końcu odbić na tych, którzy do tej pory znosili trudy sezonu bez mrugnięcia okiem.
Potknięcie Manchesteru United na White Hart Line (bo w świetle niewykorzystanych sytuacji z pierwszej połowy tak trzeba nazwać bezbramkowy remis) mogli wykorzystać rywale z pierwszych dwóch miejsc w tabeli, powiększając i tak dość sporą różnicę między drugim i trzecim stopniem ligowego podium. Mogli, ale niedziela stała pod znakiem mniejszych i większych cudów.
Jako pierwsi wjechali “The Blues”, którzy pojechali do Southamptonu, by już po kwadransie…
…dostać taką perełeczkę w wykonaniu duetu Tadić-Mane. Oczywiście później Chelsea udało się odrobić straty, gdy kapitalnym zejściem do środka popisał się Hazard (zresztą, przy tej akcji również musimy pochwalić asystenta, Fabregasa, który znakomicie przerzucił piłkę nad obrońcami), ale na drugiego gola zabrakło już sił, a chyba i trochę umiejętności. Liczby mówią same za siebie – oba zespoły oddały po jednym celnym strzale, a ogółem więcej strzałów oddali właśnie gospodarze, i to pomimo potężnej przewagi w posiadaniu piłki (61:39) dla Jose Mourinho. Oczywiście nie zabrakło kontrowersji – niesłusznie ukarany żółtą kartką za rzekome “nurkowanie” w polu karnym został Fabregas, a niepodyktowana “jedenastka” stała się tematem numer jeden na pomeczowej konferencji. “The Special One” w swoim stylu podgrzał atmosferę, sugerując, że prowadzi się “kampanię przeciw Chelsea”. Choć styl wypowiedzi pozostawia nieco do życzenia, tym razem Mourinho zwyczajnie ma rację – sędzia popełnił olbrzymi błąd.
Z drugiej strony jednak – JEDEN celny strzał. Jeden. Pamiętajmy o tym, a wina za remis obciąży również zawodników gości, nie tylko sędziego.
*
Chelsea dała szansę na pogoń, United dało szansę na ucieczkę, więc Manchesterowi City nie pozostało nic innego jak… pogubić punkty. Pogubić punkty z… Burnley. Tak, tytuł “niedziela cudów” zaczyna nabierać kształtów. Jak do tego doszło? Jak skazywanemu na pożarcie beniaminkowi udało się odrobić dwa gole straty, jak udało się urwać punkt na wyjeździe do jaskini lwa? Cóż, na to pytanie nie potrafią odpowiedzieć także angielscy eksperci, którzy po tym golu:
…przełączali w pośpiechu na walczący o podium Arsenal. My odważylibyśmy się sformułować tezę: City grali zbyt agresywnie. Faulowali zbyt blisko swojej bramki, ale przede wszystkim – zdecydowanie zbyt często. Posiadanie piłki? 63:37, prawie identycznie, jak w meczu Chelsea. I tak jak w meczu Chelsea – bez żadnego przełożenia na liczbę strzałów (17:12 dla gospodarzy) oraz wynik. Prawie każdy stały fragment czy akcja Burnley kończyła się bowiem uderzeniem – lepszym, gorszym, ale jednak uderzeniem. Dodatkowo oba gole po dość podobnych sytuacjach – daleki przerzut po rzucie wolnym w okolicach połowy boiska, więcej determinacji na przedpolu, ostra walka o pozycję i dość przypadkowe ostatnie podanie oraz wykończenie. Ach, no i kontaktowe trafienie ze spalonego. Po prostu kalka meczu lidera z Southamptonem.
*
W pozostałych spotkaniach? Uwagę mógł przykuć na pewno West Ham United, który bardzo ambitnie atakował bramkę Wojciecha Szczęsnego. Zdobył nawet zresztą na samym początku gola po świetnym strzale z dystansu Alexa Songa (sędzia niesłusznie gwizdnął spalonego), jeszcze przed przerwą jednak dostał dwa sztychy, a ostatecznie przegrał 1:2, definitywnie kończąc marzenia o pogoni za czołową dwójką (czy ktokolwiek je w ogóle miał?). Z ciekawszych i popularniejszych zespołów jeszcze tylko starcie Newcastle – Everton. Pięć goli, do tego wyborna, niesamowita asysta Leightona Bainesa przy golu Mirallasa.
I tyle. Najważniejsza informacja? Status quo na górze zachowane, Arsenal już w pierwszej piątce i z takim samym dorobkiem punktowym jak Southampton. Liga zaczyna się układać nieco “normalniej”, niż do tej pory, chociaż paradoksalnie ma to miejsce w niedzielę dwóch cudów – remisów liderującego duetu.
Komplet wyników z Livescore.com:
Tekst o meczu Tottenham – Manchester United – TUTAJ.