Z coraz większym smutkiem obserwujemy to, jak stacza się Milan. Przecież ta drużyna nie tak dawno temu regularnie dochodziła do półfinałów i finałów Ligi Mistrzów, wygrywała Klubowe Mistrzostwa Świata po bramkach Kaki i Inzaghiego, praktycznie co sezon aspirowała do miana najlepszej drużyny we Włoszech. A teraz? Obraz nędzy i rozpaczy – w Mediolanie już nikt nie myśli o mistrzostwach, a szczytem ambicji jest awans do Ligi Mistrzów. I tak naprawdę nie byłoby o czym pisać, gdyby nie pewien łysy jegomość, Adriano Galliani.
Galliani to częsty obiekt kpin, zwłaszcza wśród niektórych kibiców Milanu, którzy nie do końca rozumieją, w jakich warunkach pracuje sympatyczny dyrektor. Włoch musi radzić sobie z praktycznie zerowym budżetem na transfery, zupełnie nieprzystającym klubowi, który teoretycznie powinien obierać najwyższe cele. Niestety – kasy nie ma, więc i o świetne transfery powinno być trudno. I tu wychodzą umiejętności łysego z Milanu.
Nie wiemy do końca, w jaki sposób Galliani przekonuje swoich odpowiedników z innych klubów. Podejrzewamy, że w grę wchodzą spora dawki alkoholu i zaproszenia na słynne bunga-bunga Berlusconiego. Bo jak inaczej wytłumaczyć niektóre z jego majstersztyków? Pomijamy już czasy, gdy przez Milan przepływała jeszcze konkretna kasa, a Galliani sprzedawał Kakę za 65 milionów euro, by potem odzyskać go za darmo. Nie ma sensu też koncentrować się na ściągnięciu za 30 baniek Ibrahimovicia, który praktycznie na własną rękę zapewnił Milanowi mistrzostwo Włoch. Nie, nie chodzi tu o zmysł do wielkich transferów, to ma sporo osób. Galliani wyróżnia się czym innym – załatwianiem świetnych wzmocnień przy bardzo ograniczonym budżecie transferowym. Król przecen, mistrz zgarniania wartościowych odrzutów z innych klubów.
Przed tym sezonem załatwił Milanowi bardzo niskim kosztem graczy naprawdę klasowych – Bonaventura coraz lepiej odnajduje się w klubie, a Rami wyrasta na najlepszego obrońcę drużyny. Ale to i tak nic, gdy spojrzymy na piłkarzy, których ściągnięcie nie kosztowało Milanu nawet złotówki. Diego Lopez – po prostu klasa. Alex – świetny, zwłaszcza w porównaniu do poprzednich stoperów. No i Menez… to był prawdziwy strzał w dziesiątkę. Osiem bramek, trzy asysty i wpływ na drużynę, którego nie da się wyrazić w liczbach. Aż strach pomyśleć jak wyglądałby w tym sezonie Milan bez tej piątki graczy, sprowadzonych łącznie za 11 milionów euro.
Trafiła się też naturalnie czarna owca w postaci Torresa, choć ściągnięcie Hiszpana za darmo to i tak, nie oszukujmy się, niezły interes. Że nie wypalił? Trudno, zdarza się – pomysł na ten transfer, jego wykonanie i tak należy pochwalić. Zresztą, Galliani już zdołał ten błąd naprawić, choć okienko transferowe dopiero startuje. Torres trafi do Atletico Madryt, a jego miejsce zajmie Alessio Cerci. Włoch kompletnie pogubił się w Hiszpanii, ale w Milanie powinien odżyć – sezon temu imponował w Torino, gdzie zaliczył 13 bramek i 12 asyst, a z dnia na dzień raczej nie oduczył się grania w piłkę. Kolejny świetny ruch Gallianiego, nic tylko bić brawa.
Tak się tylko zastanawiamy co o tym wszystkim myśli dziewczyna Cerciego, która po jego odejściu do Hiszpanii opowiadała, że idzie grać w piłkę tam, gdzie się to liczy, a drużyny Serie A sprowadzają tylko gwiazdy z odzysku. Chyba nie tak wyobrażała sobie jego przygodę z Atletico. Przygodę, którą najlepiej podsumowuje to krótkie nagranie…
Nie ma co się oszukiwać, że Cerci będzie jakimś crackiem i wprowadzi Milan na wyższy poziom. Na pewno jednak będzie bardziej przydatny od Torresa i razem z Menezem, Hondą i El Shaarawym może stworzyć w Mediolanie bardzo ciekawą ofensywę. Kolejny świetny ruch ze strony Gallianiego i aż strach pomyśleć, co łysy geniusz byłby w stanie osiągnąć, gdyby Berlusconi zapewnił mu porządny budżet na transfery.
A okienko transferowe dopiero się zaczyna…