Jest rodzina Glazerów, przeciwko której fani Manchesteru United organizują protesty. Jest też Stan Kroenke, któremu bliżej do przerobienia The Emirates na boisko NHL, niż do uczynienia z Arsenalu czołowej drużyny. W niższych ligach króluje zaś Dejphon Chansiri, mający wielki wkład w upadek Sheffield Wednesday. Ale i ten medal ma dwie strony. W tym wypadku stanowi ją rodzina Srivaddhanaprabha, zarządzająca Leicester City.
W 2018 roku, Leicester City było już mistrzem Anglii. Napisało jedną z najpiękniejszych historii w dziejach Premier League, być może nawet najpiękniejszą. Absolutny kopciuszek ligi, który ledwo co utrzymał się w poprzednim sezonie, nagle znalazł patent, by pokonać wszystkie wielkie marki i sięgnąć po triumf wcześniej niż chociażby Liverpool i Tottenham.
Kluczową rolę w tej kwestii odegrał właściciel klubu, Vichai Srivaddhanaprabha. Właściciele Leicester City byli bowiem od zawsze żywo zainteresowani losem prowadzonej przez siebie drużyny, dlatego skandal, który wybuchnął przed rozgrywkami 2015/16, nie mógł zostać przez nich zbagatelizowany. Tym bardziej, że miał on miejsce w ojczyźnie inwestorów – Tajlandii.
Do internetu wyciekła sekstaśma syna ówczesnego trenera Lisów – Jamesa Pearsona. Chłopak był jednym z zawodników akademii, a na zgrupowaniu przez rozpoczynającym się sezonem postanowił zabawić się wraz z kilkoma kolegami. Być może nie byłoby w tym nic zdrożnego, gdyby nie to, że nagranie uwieczniło Pearsona, który werbalnie atakuje Tajki. Pozostawienie chłopaka w klubie byłoby sporym skandalem wizerunkowym, dlatego Vichai zdecydował się na wyrzucenie Jamesa. W ślad za swoim synem podążył Nigel.
Odbierz najwyższy cashback na start bez obrotu w Fuksiarz.pl!
Szkoleniowiec był oburzony zachowaniem właścicieli i nie miał zamiaru tolerować takiego traktowania. Uniósł się honorem i odszedł z Leicester City, mimo tego, że niedawno dokonał niemożliwego, utrzymując klub w Premier League. Jego zastępcą został Claudio Ranieri. Ten sam Ranieri, który został wyrzucony z reprezentacji Grecji po kompromitacji w meczu z Wyspami Owczymi (0:1).
Dalej historia napisała się już sama. Leicester City pod wodzą Włocha sięgnęło po tytuł Premier League, szokując cały piłkarski świat. To daleko idąca analogia, lecz z pewnością nie byłoby tego sukcesu, gdyby nie bezkompromisowa reakcja Vichaia. Nie pierwsza i nie ostatnia, która chociaż początkowo trudna, to zawsze nastawiona na dobro klubu.
Świat w płomieniach
Chociaż pożegnanie się z trenerem, który pracuje w klubie łącznie przez sześć lat, nie należy do najłatwiejszych decyzji, są rzeczy, które wymagają jeszcze większego zastanowienia się. Może na przykład nadejść moment, w którym musisz podać sobie ręce z trenerem, który zagwarantował ci miejsce w panteonie legend Premier League. Możesz również stanąć przed obliczem tragedii, pchającej cię w kierunku sprzedaży klubu.
Nieprzypadkowo zacząłem od roku 2018. Leicester City we władaniu tajskiej rodziny było wówczas już przez osiem lat. W tym czasie zaliczyli awans z Championship, spektakularne utrzymanie oraz zdobycie mistrzostwa. Są jednak takie momenty, w których nawet najpiękniejsza bajka potrafi zamienić się w koszmar. Nie da się bowiem zapanować nad wszystkim.
Niespełna trzy lata temu – 27 października 2018 roku – doszło do jednej z największych tragedii w angielskiej piłce XXI wieku. Pilot helikoptera stracił władanie nad maszyną w związku z awarią połączenia między śmigłem ogonowym a układem sterowniczym. Maszyna wpadła w turbulencje i rozbiła się nieopodal King Power Stadium. Ogień pochłonął pięć istnień. Kaveporn Punpare, Nusara Suknamai, Eric Swaffer, Izabela Lechowicz i Vichai Srivaddhanaprabha, wszyscy zginęli tamtego wieczora.
Leicester, a w zasadzie całą Anglię, ogarnęła wówczas niewyobrażalna żałoba. Fani stracili jednego z nich, w końcu Tajowie regularnie podróżowali na mecze Lisów, bezustannie inwestowali w klub i robili wszystko, by ich ranga rosła w oczach. Liga straciła roztropnego inwestora, który sprawiał, że Premier League stawała się jeszcze bardziej medialnym produktem. Wreszcie – przede wszystkim – cios otrzymała rodzina, która straciła swojego ojca, męża, wujka. Wówczas wszystko mogło posypać się jak zamek z kart, syn Khuna Vichaia, Aiyawatt, musiał zadecydować o ewentualnym opuszczeniu King Power Stadium. Nikt nie miałby wówczas do niego pretensji. 33-letni wówczas inwestor postanowił jednak budować legendę dalej.
Jaki ojciec, taki syn
W czasach, gdy tysiące kibiców organizowało protesty przeciwko dołączeniom ich klubów do Superligi, fani Leicester szczerzyli się jak dzieci. Trudno ferować wyroki, czy gdyby pojawiła się oficjalna propozycja, Aiyawatt odrzuciłby dołączenie do projektu Florentino Pereza, ale istnieją ku temu konkretne przesłanki. Taj jest bowiem człowiekiem niewyobrażalnie mocno zżytym nie tylko z klubem, ale i całym miastem.
Pod wieloma względami za wzór właściciela uchodzi Roman Abramowicz. Chelsea pod jego wodzą właściwie bezustannie prosperuje, a oligarcha nie boi się pompować w The Blues ogromnych sum pieniędzy. Wydaje się jednak, że mógłby przegrać ewentualny plebiscyt, właśnie przez obecność Khuna Topa, jak nazywa się Aiyawatta Srivaddhanaprabhę.
35-letni inwestor przez ostatni rok był odcięty od Anglii. Loty z Tajlandii były niemożliwe z powodu koronawirusa, więc musiała wystarczyć komunikacja za pomocą urządzeń mobilnych. Mało, zdecydowanie zbyt mało jak dla człowieka, który po prostu kocha piłkę nożną i tę społeczność. Nic więc dziwnego, że gdy pojawiła się pierwsza konkretna możliwość, Aiyawatt przybył na Wembley i zasiadł wśród kibiców podczas finału Pucharu Anglii z Chelsea. Na tych kilkadziesiąt minut stał się ponownie jednym z nich. Skakał po golu Tielemansa, przygryzał wargi, gdy drużyna Tuchela atakowała. Wreszcie cieszył się jak dziecko, gdy wybrzmiał ostatni gwizdek sędziego, a jego Leicester City zdobyło trofeum.
Obrazkiem, który najlepiej symbolizuje więź między graczami, kibicami, a Srivaddhanaprabhą, jest reakcja Kaspera Schmeichela. Duńczyk podbiegł do tajskiego właściciela i wręcz zmusił go do dołączenia do świętującego zespołu. Khun Top trzymał się bowiem z boku, nie kryjąc jednak wzruszenia, gdy spoglądał na gigantyczny portret zmarłego ojca, a zaraz potem na puchar wznoszony przez kolejnych piłkarzy.
“You won’t see another owner come on the pitch like that and be LOVED!”
This is special 💙@LCFC players present chairman Top Srivaddhanaprabha with the #EmiratesFACup pic.twitter.com/f4ngsAp4As
— Football on BT Sport (@btsportfootball) May 15, 2021
Zacznij obstawiać zakłady w Fuksiarz.pl!
Nie ma bardziej wymownego ujęcia, żeby pokazać, że jest się synem człowieka, który zakochał się w Leicester City jeszcze w 1997 roku podczas… finału Pucharu Ligi. Vichai Srivaddhanaprabha zapałał bowiem miłością do Lisów po ich finałowym starciu z Boro, które w pierwszym meczu zakończyło się remisem w iście dramatycznym stylu – wyrównującą bramkę Emile Heskey zdobył w 118. minucie spotkania.
Pasja ojca po prostu musiała spłynąć na syna, który w niczym nie ustępuje swojemu poprzednikowi.
Jedną z pierwszych decyzji, jakie Aiyawatt podjął samodzielnie, było zatrudnienie Brendana Rodgersa. Ruch – nie ma co kryć – idealny. Nie chodzi tylko o Puchar Anglii, chodzi o bezustanny rozwój. Mimo, że Irlandczyk z północy pracuje na King Power Stadium tylko dwa lata, to wielu kibiców postrzega go jako jednego z najlepszych szkoleniowców w historii. Zwodnicy, których otrzymuje, wykonują stały progres. Tyczy się to nie tylko młodych piłkarzy, jak Harvey Barnes i James Maddison. Lepszym piłkarzem jest także Jamie Vardy i wspomniany Kasper Schmeichel.
Jednak żeby nie było – wyniki również Rodgersa bronią. Jeśli dzisiaj zdobędą przynajmniej jeden punkt przeciwko Chelsea, zapewnią sobie udział w Lidze Mistrzów. Będzie to ich powrót do tych rozgrywek po czterech latach. Zdobyli też Puchar Anglii, mimo że mało kto na nich stawiał. Tak dobrze na King Power Stadium nie było od pierwszego sezonu Claudio Ranieriego.
Z chwilowego przebłysku uczyniono coś, co może trwać przez lata. Czy jednak można dziwić się, że tak to wygląda? W końcu Rodgers nie tylko pasuje do filozofii klubu, może tam budować skład w zgodzie ze swoją własną. Khun Top nie zaciska pasa, Leicester City dokonuje zadziwiająco trafnych transferów. Jednocześnie, wszyscy dookoła trzymają się ziemi kurczowo, chociaż czasami wznoszą się do chmur.
Pięć minut to za mało
Zdrowa relacja łącząca Aiyawatta z Brendanem Rodgersem ma swoje smutne podłoże. Oboje stracili rodziców dość wcześnie, co jednak ułatwia im bardzo dobrą komunikację. Podkreśla to sam szkoleniowiec Leicester City: “Przyjechałem tu dwa i pół roku temu. Od razu poczułem, że jestem za coś odpowiedzialny, ale jednocześnie okazano mi mnóstwo niesamowitego wsparcia. Wiem, co czuł, gdy stracił ojca. Od pierwszego spotkania nawiązała się synergia. Jest ambitny, ma oczekiwania, ale łapie piłkę, czuje ją, zdaje sobie sprawę z ograniczeń. To człowiek bardzo pomocny, przyjemnością jest móc dla niego pracować“.
To opinia nie tylko Rodgersa, ale wielu innych osób związanych z ekipą z King Power Stadium, ba! Z całym miastem. Tajska rodzina nie inwestuje bowiem jedynie w Leicester City, ale też regularnie dołącza do miejskich akcji charytatywnych oraz wspiera lokalne szpitale. Zapewnili lokalnej społeczności setki miejsc pracy, doprawdy trudno wyobrazić sobie, by ktoś inny na tym stanowisku tak mocno starał się przychylić nieba innym ludziom.
Całe to zachowanie sprawia, że Lisy nie cieszą się tylko chwilowym sukcesem. Wdrapać się na szczyt jest stosunkowo prosto, trudniej z niego nie zlecieć. Mając przy sobie takich ludzi jak Khun Top, a wcześniej Khun Vichai, jest o to znacznie łatwiej.
W ciągu 10 lat, które tajska rodzina spędziła będąc właścicielem Leicester City sięgnęli po szereg sukcesów. Puchar Anglii, mistrzostwo Premier League, mistrzostwo Championship, drugie największe zwycięstwo w historii angielskiej ekstraklasy (9:0 z Southampton). Nie byłoby to jednak możliwe, gdyby nie szereg inwestycji, których dokonali Srivaddhanaprabhowie. Przejmując klub z rąk Milana Mandaricia, Vichai wydał 40 milionów funtów. Inwestycje poczynione w obiekt treningowy pochłonęły około 80 kolejnych milionów funtów. Przyczynili się do tego, że na King Power Stadium trafili tacy gracze jak Youri Tielemans, Riyad Mahrez, N’golo Kante, Kasper Schmeichel i wreszcie Jamie Vardy. 30 największych transferów w historii Leicester City zostało poczynionych właśnie za kadencji Tajów.
Jeśli któryś z właścicielu klubu z Premier League w pełni zasłużył na to, by móc wziąć w swe ręce Puchar Anglii i tulić go do serca niczym dziecko, to jest to właśnie rodzina Srivaddhanaprabha.
Fot.Newspix