Nie oczekiwaliśmy niczego, a mimo to jesteśmy rozczarowani – tak mogliby skomentować mecz Herthy Berlin z RB Lipsk kibice z niemieckiej stolicy. Hertha znów szukała nowych sposobów, znów próbowała nieszablonowych rozwiązań, znów włożyła w mecz sporo serca. I znów dostała w czapkę.
Ależ to musi być frustrujące dla kibiców Herthy. W kolejnym spotkaniu ich zespół od samego początku przejął inicjatywę. Pod wodzą nowego-starego szkoleniowca Pala Dardaia to nie jest już przaśnie grająca i apatyczna drużyna. Piłkarze z Berlina odważnie ruszyli do przodu. Z dość dużą swobodą kreowali akcje. Tylko – jak zwykle – brakowało im dokładności lub wykończenia. Najlepszy przykładem tego był indywidualny rajd Matheusa Cunhy. Brazylijczyk poszedł na przebój, minął jak tyczki obrońców, a gdy przyszło mu oddać strzał, niepotrzebnie zwolnił i jeden z defensorów Lipska zabrał mu futbolówkę. Z kolei kilka minut wcześniej Krzysztof Piątek minimalnie spóźniony wbiegał w pole karne i nie zdołał dopaść piłki po dobrej centrze z prawej strony. To jest właśnie “Stara Dama” w obrazku. Niby już lepiej funkcjonuje, niby już widać progres w jej grze, ale absolutnie nic z tego nie wynika. Brakuje konkretów.
Zresztą, Pal Dardai oprócz zmiany ustawienia, kombinowania ze składem, musi chyba zadzwonić po egzorcystę, by odczarował dla jego ekipy Olympiastadion. No, bo co on może więcej zrobić?
Jak tu nie szukać niekonwencjonalnych środków, które pomogą się przełamać Herthcie? Przyjeżdża wicelider z Lipska, który ewidentnie grał na zaciągniętym hamulcu ręcznym. Wiecie, tak senna piłka, bez ofensywnego zacięcia i dużej intensywności. Jednak w 28. minucie Marcel Sabitzer postanowił obudzić kolegów i huknął z dystansu. Kapitalna bramka w stylu Roberto Carlosa – w trakcie lotu futbolówka skręciła przed golkiperem gospodarzy i zerwała pajęczynkę. Z pewnością w tym momencie mógł się załamać szkoleniowiec gospodarzy. To jakaś klątwa, fatum?
W sumie bardzo dobrze, że Austriak odpalił bombę, bo inaczej byśmy uznali, że zmarnowaliśmy czas, oglądając pierwszą połowę tej rywalizacji.
W drugiej połowie Hertha osiągnęła tak pożądaną w futbolu powtarzalność. Nadal nic im nie wpadało.
Jak Adam Małysz zawsze mówił, że należy oddać dwa równe, dobre skoki, tak “Stara Dama” kolejny raz konsekwentnie marnowała stuprocentowe szanse. Chwilę po przerwie Dodi Lukebakio zrobił wszystko, jak należy. Prawie wszystko. Zatańczył z piłką przy nodze i wparował w szesnastkę gości, lecz finalizacje akcji w jego wykonaniu po prostu lepiej przemilczeć. Potem Matheus Cunha sprawdził umiejętności Petera Gulacsiego. Spytacie się, czemu w tej wyliczance nie ma Polaka-rodaka?
Ano z takiej racji, że był to jego dość dyskretny występ. Na dobrą sprawę, to nawet nie miał okazji niczego spierniczyć. Ostatnio coś tam przebąkiwał w “Sport Bild”, że wpadł w odpowiedni rytm i niedługo zobaczymy prawdziwego Krzysztofa Piątka.
To zobaczyliśmy – kolejny beznadziejny mecz w jego wykonaniu.
Z kolei w niemieckich mediach największa fala krytyki nie spadnie na naszego napastnika, a na Matteo Guendouziego. Francuz wszedł na boisko w 68. minucie. Miał dać impuls kolegom, a zamiast tego – zaraz po wejściu na plac – wydatnie przyczynił się do zwycięstwa gości. We własnym polu karnym zachciało mu się kiwać, oczywiście stracił piłkę, a Nordi Mukiele błyskawicznie sieknął pod poprzeczkę i było już niemal pewne, że Lipsk zdobędzie dziś trzy punkty. Pod koniec rywalizacji Willy Orban już całkowicie pogrążył Herthę, która coraz bardziej zbliża się do strefy grillowanej.
Tym samym “Byki” zdołały wykorzystać fatalny tydzień Bayernu Monachium. Zbliżyły się do Bawarczyków na dwa punkty. Do mistrzostwa jeszcze hektar, ale przynajmniej zapowiadają się emocje do samego końca. W Niemczech to w sumie nowość.
Hertha Berlin – RB Lipsk 0:3 (0:1)
M. Sabitzer 28′, N. Mukiele 71′, W. Orban 84′