Zdajemy sobie sprawę z tego, że to okno transferowe było po prostu dziwne. Kluby żyły w niepewności, federacje przesunęły widełki otwarcia okna, a rynek zmieniał się pod wpływem pandemii. Każdy prezes, skaut czy dyrektor sportowy musiał szybko przyzwyczaić się do zmieniających się warunków gry na rynku transferowym. Natomiast nie zmieniła się jedna zasada. I to zasada stara jak świat – jeśli chcesz walczyć na kilku frontach, to musisz mieć odpowiednio szeroką kadrę zawodników. Lech szerokiej kadry nie ma i właśnie zbiera tego pokłosie.
Polskie kluby tak rzadko grają w tych pucharach, że może nad Wisłę ta olśniewająca myśl jeszcze nie dotarła. Natomiast doszło do paradoksu. Legia zmontowała tak szeroki zespół, jakby miała grać jesienią w lidze i w pucharach, ale do pucharów nie weszła. Lech natomiast nie napychał kadry, zbudował sobie zespół odpowiednio szeroki na 30 kolejek w Ekstraklasie. No i z tą niezbyt szeroką kadrą zakwalifikował się do fazy grupowej Ligi Europy.
Pod względem szerokości składu jedni byli gotowi aż za bardzo, a drudzy właśnie nie do końca. A paradoksalnie to ci drudzy zostali zmuszeni do gry co trzy dni. Lech ograł Charleroi, czekał na losowanie grup, w ostatniej chwili zbił majątek na Moderze i okienko się zamknęło. Zabrakło czasu, szczęścia (np. transfer Brleka upadł przez koronawirusa), ale i przygotowania zespołu na wyzwanie, jakim jest gra co trzy dni.
Musimy bowiem ustalić jedną rzecz – wyjściowy skład Lecha jest silny. Na warunki ekstraklasowe to na pewno jedna z dwóch, trzech najsilniejszych zestawień – tak czysto na papierze. Bednarek – Czerwiński, Satka, Rogne, Puchacz – Tiba, Moder – Kamiński, Ramirez, Sykora/Skóraś – Ishak. No nie ma tu za wiele słaby punktów. Oczywiście moglibyśmy się czepiać, że Puchacz w defensywie to radzi sobie średniawo. A że Rogne miewa obcinki. I że Bednarek przy wrzutkach mógłby być lepszy. Oczywście, że tak. Ale na tle pozostałych piętnastu ekip w Ekstraklasie tę jedenastkę spokojnie stać na walkę o mistrzostwo.
Gorzej, gdy tym składem trzeba grać w czwartek, w niedzielę, a później w czwartek i w niedzielę, a później…
No, wiecie, o co chodzi.
Kadra na ligę, ale nie na puchary
Lech nie przygotował się wystarczająco na puchary pod względem głębi składu. Bo taki Tiba to w Ekstraklasie może się bawić. Ale zajechany Tiba, który nigdy nie grał tak często i tak intensywnie, ze zmęczonymi nogami będzie powoli spadał z formą. Podobnie Moder. Tak samo Satka. I Puchacz, i Czerwiński… Zatem siła wyjściowej jedenastki będzie potencjalnie wysoka, ale przy tym coraz słabsza przy natłoku meczów.
Wydawało się, że Legia Warszawa będzie miała problem z napompowaną kadrą. Zaczną się fochy, bo przecież “jak ja nie gram, a tamten gra”. Pula minut będzie ograniczona i przy nieroztropnym zarządzaniu może skończyć się konfliktami. Natomiast ta szeroka kadra mistrzów Polski niesie za sobą bezpieczeństwo. I nawet przy fali kontuzji jesteś w stanie skleić skład, który broni się sportowo.
No i Legia przy największy kryzys zdrowotny przeszła nie tyle suchą stopą, co nadgoniła nawet Zagłębie, Górnika czy Raków. A przecież tych zarażonych koronawirusem i kontuzjowanych była cała masa. Najpierw Vuković, a później Michniewicz nie mogli korzystać m.in. z Antolicia, Kapustki, Karbownika, Pekharta, Wieteski, Vesovicia, Remy’ego, Sanogo, Kante, Hołowni, Astiza, Cierzniaka, Stolarskiego, Slisza, Luquinhasa i Lopesa. A pewnie jeszcze o kimś zapomnieliśmy.
Lech? W Poznaniu koronawirus kapie, nie ma fali zarażonych, a i sam Kolejorz niechętnie dzieli się informacjami kto i z jakiego powodu wypadł. Ale z tego co słyszymy, to covid dotknął tam już i zawodników, i członków sztabu, i ludzi z władz klubu. Natomiast paradoksalnie zespół poznaniaków jest jednym z najbardziej oszczędzonych zespołów przez koronawirusa. Kontuzji też nie ma jakoś strasznie dużo – teraz wypadł Kamiński, problemy miał Butko, Crnomarković, drobny uraz miał Tiba, Czerwiński szybko się wykurował, małą kontuzję złapał Rogne. Ale co do zasady – Dariusz Żuraw nie może narzekać na pecha – że tak jak Piotr Tworek po drugiej stronie Poznania nie ma jak zorganizować gierki dziesięciu na dziesięciu podczas treningów.
Wniosek jest taki, że Lech – mimo tego, że odczuwa skutki wąskiej kadry – to i tak może mówić o sporym szczęściu. Jak pokazują przykłady, chociażby z Premier League (Liverpool), ale i z Ekstraklasy (Warta, Stal) – jeśli koronawirus i kontuzje cię dopadną, to może być krucho. Kolejorz, póki co, od pandemii dostaje lekkie lewe proste, a nie prawe sierpowe w serii. Na urazy też nie może narzekać. A kołderka już okazuje się zbyt krótka.
Szerokość składu i uniwersalność w Legii
Na pierwszy rzut oka widać, że kadra Lecha jest szczuplejsza od zespołu Legii. W Warszawie mają 30 osób do gry (a nie liczymy jeszcze np. Skibickiego), w Poznaniu 25. Natomiast różnicę w Legii robią też piłkarze uniwersalni. Bo takiego Karbownika moglibyśmy dać też na lewej obronie, od biedy na prawej, chłopak przy pomorze zdrowotnym może być elastyczny. Jeśli wypadłby Rocha i Mladenović, to przecież zagrałby tam, gdzie grał przez cały poprzedni sezon. Kapustka? Na skrzydłach był taki ścisk (Luquinhas-Wszołek), że trudno byłoby mu o miejsce w podstawowym składzie. Michniewicz wymyślił mu więc środek pola. A przecież w środku głębia jest spora – Martins, Antolić, Karbownik, Gwilia, Valencia (tu są spore zastrzeżenia co do motywacji do gry, ale policzmy też go), Slisz.
Właściwie każdy z dziesięciu pomocników Legii może zagrać na każdej pozycji w pomocy. No dobra, Slisza średnio wyobrażamy sobie na skrzydełku, a Luquinhasa jako “szóstkę”. Ale Gwilia jest wielozadaniowy, Luquinhas może pograć na obu skrzydłach i “dziesiątce”, Kapustka tak samo, Valencia podobnie, Karbownik też na skrzydle mógłby grać.
Tymczasem środek pola Lecha cierpi. Bo do gry na trzy pozycję jest pięciu piłkarzy. Właściwie trzech piłkarzy, jeden chłopak z papierami na piłkarza i gość, który nawet w rezerwach nie robi różnicy. Trio Tiba-Moder-Ramirez może być najlepszym środkiem pola w lidze. Ale nie wtedy, gdy nie mają już siły biegać. Przecież widzieliśmy to, co robili wiosną. Widzieliśmy, jak się bawili z Cypryjczykami czy Szwedami w eliminacjach do Ligi Europy. Ale widzieliśmy też, że Moder oddycha rękawami, Tibę nogi nie niosą, a Ramirez – spójrzcie sobie na ostatnią akcję w Liege. On nawet nie biegł, po prostu truchtał.
Ten środek pola jest papierkiem lakmusowym dla kadry Lecha. A raczej brak zabezpieczenia dla pomocników. Jeśli mielibyśmy wymienić pozycję, na których Kolejorz jest zabezpieczony ilościowo, to pewnie wskazalibyśmy prawą obronę, lewą obronę, bramkę, skrzydła i atak. Powtarzamy – ilościowo. A jakościowo? Cóż, pewnie trzeba byłoby zawęzić tę wyliczankę do lewej obrony i być może ataku.
Stoperzy nie mają zabezpieczenia, skrzydłowi też (co brutalnie obnażył mecz w Liege, gdzie Żuraw na skrzydła wpuszczał bocznych obrońców), na prawej obronie Butko jest pod formą jako zmiennik. W środku pola kołdra jest ekstremalnie krótka i to właśnie po nim najbardziej widać, że poznaniacy kadrowo nie są gotowi na walkę na trzech frontach.
Czas na korekty już był
Oczywiście można teraz zakładać, że Lech zimą dokona korekty i uzupełni braki. Problem w tym, że teraz to już za późno. Wiosną Kolejorz nie będzie miał pucharów, będzie po miesięcznej przerwie w rozgrywkach, piłkarze choć trochę sobie odsapną. Ta kadra Kolejorza pewnie wystarczyłaby na samo granie w lidze – raz w tygodniu, bez wylotów, przelotów, pucharów. Pion sportowy poznaniaków przespał lato, więc zimą nie ma już czego ratować. Można się przygotować na odejście Modera (dochodzą do nas sygnały, że niemal na pewno Brighton weźmie go do siebie zimą), poszerzyć pole manewru w środku pola, przygotować sobie już stopera na kolejny sezon, znaleźć kogoś na skrzydło.
Ale czas na budowanie kadry już był. Zimą można jedynie dokonać korekt, które powinny nadejść pół roku temu.
fot. Newspix