Reklama

Eksportowy charakter kończy karierę. Trzymaj się, Wasyl

Leszek Milewski

Autor:Leszek Milewski

20 listopada 2020, 18:39 • 11 min czytania 8 komentarzy

W juniorach Hutnika więcej talentu od niego miało pół drużyny. Trener Brożyniak martwił się, że Wasyl stawia tylko na piłkę, nie pracuje nad planem B. Ale postawił na swoim. Sylwestra 2000 świętował z rozmachem w Paryżu już jako ligowiec.

Eksportowy charakter kończy karierę. Trzymaj się, Wasyl

Gdy był ligowcem, mówiono, że tego poziomu nie przeskoczy. Jest dobry do rąbanki, niech tam robi powietrzne sanki i kolekcjonuje żółte kartki, ale z czym do ludzi, powołanie do kadry to przesada. Tymczasem zagrał w niej sześćdziesiąt razy i zaliczył finały wielkiej imprezy.

Mówiono, że jest zbyt drewniany na Anderlecht. Gdzie zachodnia piłka, poważny klub, i on. Ale pojechał. I Został tam klubową legendą.

Mówiono, że Witsel brutalnym faulem skończył mu karierę. Ale wrócił. Na jeszcze wyższy poziom w Leicester, z którym zagrał w wymarzonej Premier League. Kto by też w 2009 powiedział, że na kolejne Euro pojedzie on, a nie Belg.

Kto? Wy już wiecie kto. Wyjadacz meczów blok na blok na Nowej Hucie, który podczas meczów Hutnik – Monaco podawał piłkę Ikpebie. Marcin Wasilewski. Były bardziej eksportowe talenty polskiej piłki, ale niewiele było bardziej eksportowych charakterów. Wasyl dzisiaj, w wieku 40 lat, skończył karierę.

Reklama

***

Michał Wyrwa: – Wasyl ma taki styl gry, ze żaden kibic nie ma do niego pretensji. Był jednym z ulubieńców. Pamiętany jest też z takiej sytuacji: Śląsk miał passę trzech meczów przegranych, piłkarzy wezwano na dywanik. W tym czasie zmarła mama Marcina. On pomimo tego pojechał na Wisłę, zagrał bardzo dobry mecz, Śląsk wywiózł punkty z Krakowa, a to był czas bardzo mocnej Wisły. Trzy dni później strzelił bramkę Legii i zadedykował ją mamie. Śląsk zremisował i odbił się od dna.

***

Patrzę na nogę, która wygląda jakby pogryzł ją rekin i zastanawiam się, czy na pewno będzie dobrze.

Marcin Wasilewski

***

Reklama

 Za każdym razem, gdy wybija dwudziesta siódma minuta spotkania, śpiewamy o „Wasylu”. To w tej minucie Axel Witsel złamał Marcinowi nogę. Oczywiście, Standard to jeden z naszych głównych ligowych wrogów, więc tamten atak mocno zaostrzył konflikt między nami a ich kibicami. Byłem na tym meczu i choć siedziałem z drugiej strony stadionu, to przysięgam ci, że nawet ja słyszałem trzask pękającej kości. Wszyscy byliśmy załamani. Myślę, że 99 procent zawodników nie wróciłoby do futbolu po takiej kontuzji. Ale trafiło na Marcina i jego powrót stał się dla nas symbolem. To zrobiło z niego legendę w naszych oczach. Nie zrozum mnie źle, zawsze trybuny uwielbiały go za to, że wkładał całe serce w każde starcie i walczył za trzech. Był też bardzo skuteczny pod bramką rywali, miał wyczucie i nikogo się nie bał. Ale to dzięki pozbieraniu się z tamtej kontuzji osiągnął dla nas „boski” status, stał się uosobieniem walecznego ducha, z którym także chcielibyśmy, aby utożsamiano Anderlecht. Gdy wrócił na boisko i strzelił z karnego Standardowi, przybiegł do nas, na płot wokół trybun, cieszyć się z nami. Podziękować za wsparcie, które dawaliśmy mu w czasie, gdy był kontuzjowany. To było wspaniałe. Jego ostra gra? Teraz wykonujemy nawet taniec na trybunach, w którym ostro machamy łokciami, a co ma przypominać grę Marcina w obronie.

Anthonym Michils, jeden z organizatorów ruchu kibicowskiego Anderlechtu. 

***

Wasyl był przykładem chłopaka, który ma wszystko, żeby przepaść za młodu.

Był wielkim jak na swoje lata chłopiskiem. Zaczynał jako napastnik w stylu Chinagli. Wszyscy wiemy jaką fizyczność potrafi zrobić różnicę na boisku w takim wieku. – Inni skakali, a on się wbijał jak ten czołg. Przestawiał rywali.

Ale to jest miecz obosieczny. Potrafi zapewnić zawrotne wyniki w juniorach. Ale przecież w seniorach najsilniejszy junior odbije się od pierwszego czwartoligowego rębajły. Tak często kończyły się kariery polskich talentów. Wręcz uchodziliśmy za kraj, który przywozi wśród juniorów bandę wyrostków, może ze dwóch do robienia z tego gry i jakoś to szło. Wyniki robiła siła.

Wasyl mógł być kimś takim.

Już w juniorach tracił status.

Przesuwano go z napastnika.

Szukano mu pozycji.

Sami powiedzcie jakich piłkarzy w młodym wieku potrafi się rzucić na bok obrony.

Talenty Hutnika? Stolarz. Olipra. Latos. Rajtar. Wasilewski? Bywało, że ławka. A mimo to nie chciał się uczyć. Poszedł na stolarza za namową matki, ale zlewał te lekcje. Jego trener, Waldemar Kocoń, mówił: – Kocoń: – Oj, chyba nie chciałbym stołu od Marcina. Chodził tam bo chodził, wiadomo, że liczyła się tylko piłka. Nie był z bogatego domu, w futbolu zobaczył sposób na życie, na to by coś w nim zmienić, coś osiągnąć.

Dziś, przy obecnej świadomości piłkarzy, byłaby to piętnowana nieodpowiedzialność. Ale udało mu się przebić. W seniorach debiutował w 1999 roku w prestiżowym meczu z KSZO Ostrowiec. Cóż za sztafeta pokoleń: Wasyl zagrał jeszcze przeciw Januszowi Jojce, a przecież później spotkał na swojej drodze Hoyo-Kowalskiego czy Olka Buksę. Powiedzieć, że łączy pokolenia, to nic nie powiedzieć.

Debiut ekstraklasowy? Nieco później, nazwiska to też – za przeproszeniem między innymi Piotra Stokowca czy sekretarza PZPN, Macieja Sawickiego – piłkarska prehistoria.

***

– Dzisiaj już mogę to powiedzieć, Wasyl jest doświadczonym zawodnikiem, nie obrazi się. O 2 nocy włączyły się alarmy przeciwpożarowe. Wychodzę zbudzony na korytarz, patrzę, a tu wszędzie biało. W niebie jestem? Nie, to Wasyl i Włodar – nie wiem czy sami, tych dwóch na pewno – gdzieś lekko wypili, złapali gaśnicę i całe piętro było w pianie. Przez alarm przyjechała straż, zrobiła się afera. Władek Łach był liberalny, nie było skutków dyscyplinarnych, bo to działo się po rundzie.

Janusz Kudyba

– Potwierdzam. Szklarska Poręba. Roztrenowanie. Posiedzieliśmy za długo i poszła gaśnica. Włączył się alarm… Było ciekawie. Musieliśmy zapłacić za sprzątanie całego budynku.

Piotr Włodarczyk

***

„Siedzimy w pubie, już lekko zmęczeni, rozmawiamy i nagle ktoś postawił tezę, że Wasyl nie potrafił robić wślizgów.

– Jak to? Ja nie umiem? – oburzył się Marcin.
– No, nie umiesz.

Patrzymy, a Wasyl sięga po torbę i wyjmuje z niej korki z wkrętami. Szybko je nałożył i rusza w kierunku baru. Nie miałem pojęcia co ten wariat chce zrobić. Wzdłuż baru rozłożony był długi czerwony dywan. Wasyl zrobił rozbieg i… jazda! Zrobił kilkunastometrowy wślizg przez cały pub, rozrywając przy okazji wspomniany dywan na dwie równe części.

– No i co frajerzy, nie umiem robić wślizgów, tak?”

Grzegorz Król, fragment biografii “Przegrany”

***

Fot. NewsPix

Pamiętam taką scenkę. Rozbieganie. Ja mam taki a nie inny tembr głosu, bardzo mocno „dopingowałem” zawodników. Oni sobie biegli w grupce, Marcin koło doświadczonych, Mosóra, Podbrożnego. I pozwolił sobie na stwierdzenie „Krzycz, krzycz, parę meczów i ciebie nie będzie”. Myślał pewnie, że tego nie usłyszę. Puściłem to koło ucha, ale potem wymieniliśmy kilka zdań. Przeprosił, pokajał się. Natomiast nigdy nie ulegało wątpliwości, że mamy do czynienia z zawodnikiem bardzo utalentowanym. Zawsze mnie pociągało w nim to jego zaangażowanie, wszystko robił na sto procent. To ten sam typ co Jacek Góralski. Może nie był wirtuozem technicznym, ale to była technika użytkowa, która mu pomagała.

Mieczysław Broniszewski.

***

Wasyl nie był piłkarskim niewiniątkiem, które po ostatnim gwizdku śpieszy do domu zeżreć michę jarmużu, a potem ze stoperem w ręku wylicza sobie ile godzin ma spać. Nie było na pewno tak, że uciechy życia tylko na urlopie, względnie w mikrodawkach, a z kart tylko ta, na której ma zapisane wytyczne od dietetyka.

Ja w Marcinie Wasilewskim widzę połączenie dwóch pokoleń.

Bo z jednej strony, było w nim coś z tych graczy lat osiemdziesiątych, którzy biegali w śniegu kopnym na Giewont i z powrotem. Wasyl na pewno by to wytrzymał, a później jeszcze był pierwszym przy siedzeniu do późna przy kartach. Wisła Płock jego czasów miała opinię drużyny mocno zabawowej, wątpliwe, by gdy jechała do Warszawy, to Marcinowi zawsze coś wypadło i po dobranocce szedł spać. Łobo nie chciał mi opowiedzieć jak poszli w tango na Krupówkach.

Ale zarazem był nieprawdopodobnie ambitny, nie ambicją pustą, nie chceniem, tylko konkretami.

U Mirosława Jabłońskiego było klasycznie. Był przewidziany do walki o prawą obronę i tyle. Nie miał nie wiadomo jakiej mocnej pozycji. Wspomina Jabłoński: Mirosław Jabłoński: – Był ambitnym człowiekiem, mocno nad sobą pracował. Przede wszystkim siłownia. Zawsze, po każdym treningu. Nie rozbierał się, tylko od razu po treningu biegł na siłownię. Ja go tylko hamowałem, żeby nie pracował nad masą, tylko nad siłą dynamiczną, na to zwracał uwagę. Dbał o siebie, o swoją formą fizyczną, co wtedy nie było standardem. Nie pamiętam, żeby ktoś z nim jeszcze na siłownię tak systematycznie uczęszczał. On zawsze sobie ten dodatkowy trening robił. 

Waldemar Kocoń:  – Miał taką chęć gry, inicjatywy, a to popierał chęcią pracy nad sobą. Tomek Hajto był podobny, tak samo Kazek Węgrzyn czy Marek Koźmiński. Marcin zostawał po treningach, dopytywał co można zrobić lepiej.

Umówmy się też, że walka, że charakter, że siła i tak dalej – to wszystko się zgadza, ale nie wierzę, by mogło go zanieść tak daleko, jak zaniosło. Jednak trzeba mieć zmysł taktyczny, jednak trzeba umieć przewidywać, poruszać się, żeby dawać radę w Anderlechcie czy do pewnego momentu w Premier League. Gdyby dało się na tym poziomie jechać tylko na walce i sankach, to w każdej okręgówce znaleźlibyśmy takiego kandydata.

To, że te osławione elementy wolicjonalne, dawanie z wątroby i tym podobne tak rzucały się w oczy, sprawiały, że pozostałe atuty bledły. A to naprawdę nie było tak, że jego warsztat bazował na tangu łokciowym.

***

Nie pamiętam z kim o tym rozmawiałem, musicie wybaczyć, jestem na Weszło siedem lat, nie przypomnę sobie nazwiska, choć próbowałem dziś mocno. Ale któryś z młodych piłkarzy trafił na Wasyla w większym klubie. Był tam na testach czy czymś podobnym. Takich chłopaków zjawia się przecież mnóstwo, dzisiaj są, jutro ich nie ma. Tego później nie było.

Ale Wasyl w żaden sposób się nie wywyższał, tu podrzucił, tam zabrał. To są niby bagatelne, ale w sumie najwymowniejsze historie. Bo mowa o tym jak traktował tych z cienia, tych, którzy równie dobrze mogli nigdy szerzej nie opowiedzieć swojej historii, i roli Wasyla w niej. To było podejście całkowicie bezinteresowne, po prostu, taki był, jest.

***

Pamiętam ten okropny film, “Będziesz legendą człowieku”. który powstał z Euro 2012, a tworzony był ewidentnie przez kogoś, kto nawet nie lubi piłki nożnej. Jedynym pozytywnym elementem tamtego filmu był Wasyl.

Czasami, gdy nie ma animowanych wstawek od czapy ani rozmówek z wujostwem Francuza, pojawia się Wasyl. I przejmuje obraz. Jego charyzma przebija.

– Kurwa, ciężko było z tymi Grekami.

– Sami kurwa zajebaliśmy sobie tą drugą połowę. Co innego kurwa jest gadane, co innego kurwa wychodzisz i napierdalasz.

– Ale powiedz mi, nogi cię tak napierdalały?

– Ja ogólnie nogi i tutaj kurwa mnie zatkało, ale to chuj. Nie wiem czy kurwa przez ten dach co był zamknięty, czy inny chuj. Ciężko powiedzieć. Nie ma co kurwa. Teraz to se można gdybać i pierdolić wszystko.

Powyżej macie fragment jego rozmowy z Dudką. Na niektóre gusta pewnie stężenie „k” i „ch” za wysokie, ale pamiętajcie, po pierwsze: w jakich to jest nerwach, po jakim meczu. Po drugie: to nie jest konferencja prasowa, a prywatna rozmowa, tyle że akurat nagrana przez obecną w pokoju kamerę. Która Wasyla ani trochę nie paraliżowała jak innych, co było widać przez nagłe napady sztuczności u prawie każdego innego nagrywanego kadrowicza.

Poza tym czy powiedział tu coś złego?

Powiedział to, co myśleli wszyscy.

Językiem, jaki wszystkim cisnął się na usta.

Wyróżniłem i wyciągnąłem tę rozmowę tutaj, bo mnie ujęła: najgorsze co mógłbym zobaczyć ze strony piłkarza po Grecji, to że mecz spływa po kimś, że taki ktoś szuka wymówek albo na siłę dobrych stron. Nie, ja byłem wtedy wściekły, tak samo jak nosi Wasyla.

Gdy wyznaje w kończącym film monologu „Jeżeli widziało się ludzi i tą nadzieję, którą im daliśmy, że w końcu może być jakiś wynik kadry, a przez to możemy oddać im małą cząstkę za to jak nas wspierali i jak byli przy nas, i jeżeli kurwa widziałeś twarze tych ludzi, a potem widziałeś ich rozczarowanie, to to boli najbardziej” to wiesz, że nie ma w tym cienia sztuczności, dyplomacji i kurtuazji. Przeżywał każdą porażkę reprezentacji Polski jak wielką osobistą tragedię, brał na plecy ciężar zawodu milionów ludzi.

***

W ilu zagranicznych klubach polscy piłkarze są postaciami, które się nie tylko szanuje, ale mają kultowy status? Wasyl w Anderlechcie – nie ma co gadać, wielu było takich, którzy zrobili na boisku wiele więcej, ale nigdy nie dorobią się tego, czego dokonał Wasyl. To jest coś wyjątkowego: u Fiołków Wasyl, a raczej to, co co sobą reprezentuje, trafiło do klubowego DNA.

Nie wiem czy znajdziemy polskich piłkarzy, którzy coś takiego mogą o sobie powiedzieć w kontekście zagranicznego klubu. Może Krzysztof Warzycha w Panathinaikosie. Ale już wielu innych, no cóż, są po prostu szanowanymi, bardzo cenionymi piłkarzami sprzed lat.

Ale co jest istotne, to Wasyl zapisał jeszcze przecież niezwykłą kartę w Leicester. Może sobie dodać drugi klub. Wiadomo, nie ma tutaj takiego statusu, jak w Anderlechcie, ale wciąż: kibice mówili o nim “góra z brodą”. Porównywano go do Zangiefa ze Street Fightera, pisano o przyszłości w UFC. Pamiętany jest dalece bardziej niż wielu z tych, którzy mieli znacznie więcej meczów, szczególnie w sezonie mistrzowskim. W szatni, nawet jak już nie grał, był nieodzowny.

Raptem dwa tygodni temu Janek Piekutowski rozmawiał z piszącym o Lisach dziennikarzem BBC, Owynnem Palmerem-Atkinem.

Kocham Marcina Wasilewskiego! Wygrał z nami Premier League i nikt mu tego nie zapomni…

Ale przecież nie miał wymaganej liczby meczów!

I co z tego! Uwielbiałem oglądać jego grę, niezależnie od tego, czy pokazywał się na poziomie pierwszej czy drugiej ligi. Bardzo dobry obrońca i w swoim prime zdecydowanie miałby miejsce w aktualnym składzie Leicester. No i pokochaliby go w szatni. Pamiętam jak Nigel Person powiedział kiedyś, że jeśli Marcin spóźni się na spotkanie, to po prostu zmieni się godzinę spotkania.

***

Czy gdyby startował dzisiaj, przebiłby się?

Gdyby był tym samym Wasylem, a nie tym charakterem ukutym według nowych realiów?

Chciałoby się zaryzykować i powiedzieć, że nie. Bo to już nie są czasy imprezowych szatni godnych Wisły Płock. Bo piłka się zmieniła. Bo to czy jeszcze tamto.

Ale Wasyl był mistrzem zamykania ryja wątpiącym, a nawet przeciwnościom losu. Nie wygrał dopiero z tym, z kim nie wygra żaden z nas. Z upływem czasu. Ale i tak opierał się wyjątkowo długo.

Leszek Milewski

***

CZYTAJ CYKL REPORTAŻY O WASYLU. Z niego pochodzi większość cytatów. ROZDZIAŁ PIERWSZY: NOWA HUTA

Fot. FotoPyK

Ekstraklasa. Historia polskiej piłki. Lubię pójść na mecz B-klasy.

Rozwiń

Najnowsze

Felietony i blogi

Komentarze

8 komentarzy

Loading...