Warta Poznań nie będzie grać u siebie. A nawet jakby grała u siebie, nie wprowadziłaby do Ekstraklasy polskiej odpowiedzi na La Bombonerę. Nie ma dziesiątek tysięcy fanatycznych kibiców. Warta Poznań nie wprowadzi też w ekstraklasowy krwioobieg milionów euro. Nie stoi za nią żaden hipernowoczesny kombinat IT, żadne unikalne know-how. Ich marka nie przykuje do telewizorów całej Polski.
Czytałem już i słyszałem opinie:
Po co taka Warta Poznań w Ekstraklasie? Co wniesie? Jak wzmocni ligę?
Otóż odpowiadam, że nic mnie to nie obchodzi co wniesie. Chłopaki dobrze grali w piłkę. Wywalczyli awans zgodnie z regulaminem rozgrywek. Plucie na ten awans tylko dlatego, że nie wypełniają jakiegoś poznańskiego Estadio Monumental, nie są rozpoznawalni jak Chicago Bulls, a żaden oligarcha nie sprawił, że z kranów w klubie płynie Johny Walker, mnie osobiście żenuje.
Oczywiście, że chciałbym, aby polska liga była jak najmocniejsza. Jasne, że wyśmiewałem to, w jak wielu klubach skauting polega na kilknięciach w internecie albo poleceniach znajomego agenta. Możemy strzelać dalej: rozwój szkolenia. Akademie. Baza. Bezbłędna jak struktura kryształu struktura administracyjna.
Ale, za przeproszeniem, nie zesrajmy się też z tym rozwojem ligi.
Rozwój ligi nie może być rozwojem za wszelką cenę.
Warta jest klubem nieprzystającym pod bardzo wieloma względami od tego, co uchodzi obecnie za standard ekstraklasy. To bezsporny fakt. Ale, po pierwsze, nie została zbudowana w jakiś patologiczny sposób – na kredytach, na zadłużeniach, na kreatywnej księgowości, oszukując system i rywali, bo stawiając na jedną kartę. Nie wisi też na garnuszku miasta. Te rzeczy widzieliśmy, ale właśnie w minionym sezonie w ESA, skąd pochodzą te rzekome standardy.
Przede wszystkim jednak nie zapominajmy, że piłka nożna wciąż jest jednak sportem. Coraz bardziej “podobno sportem”, ale wciąż należy do tego zbioru. Pewien dyrektor sportowy, który kiedyś pracował w ESA, a dziś nie pracuje, powiedział: “Piłka nożna dziś to w siedemdziesięciu procentach biznes, w trzydziestu procentach sport”.
No to zostawmy chociaż te trzydzieści procent sportu w piłce nożnej.
Są wymagania licencyjne gry w ESA, są konieczne – Warta je spełniła. Jakoś tam, ale też nie przechodząc podczas spełniania przez dziurkę od klucza.
To teraz dajmy jej grać, dajmy się pokazać, nie kręćmy nosem na tysiąc widzów w Grodzisku. Sorry, tak wyszło – w drodze po ten awans pokonali kluby znacznie bogatsze, lepiej zorganizowane, mające większą frekwencję. Nikt tamtym nie zabronił grać lepiej. W piłce nożnej wciąż jednak bywa, że decyduje boisko, a nie to kto ile ma na koncie. Nie potrafię się na to obrazić.
Warta Poznań to też nie jest jakiś klub znikąd. Ja wiem, że historia nie gra, ja wiem, że historia nie każdego musi interesować. Ale mówimy o klubie, który ma WIELKIE zasługi dla polskiego futbolu. Budował jego przedwojenne fundamenty. Stawał na równi do tanga z lwowskimi i krakowskimi ekipami u zarania polskiej kopaniny. Był w pewnym momencie najlepszą polską drużyną spoza Galicji. Warta powstała już w 1912, w zaborze niemieckim będąc ostoją polskości, systemowo, bo współpracując z Polską Organizacją Wojskową. Niemcy wiedzieli co robią, gdy podczas II wojny światowej niszczyli Wartę, pierwszy wówczas klub Poznania, wielosekcyjny, wokół którego koncentrowały się środowiska niepodległościowe – Niemcy chcieli ją wypalić z tkanki miasta. Na cel trafiały nawet pamiątki klubowe. Miała zostać starta z powierzchni ziemi. To był element niszczenia polskości.
Niemcom się nie udało.
Komuniści postawili sobie ciut mniej ambitny cel – zmarginalizować Wartę Poznań.
To im się udało.
Ale ten mecz może być wciąż w grze.
Nie, nie twierdzę, że trzeba żyć mistrzostwem z 1929 i 1947. Wysłaniem Fryderyka Scherfke na mundial w 1938. Faktem istnienia pisma “Warciarz”. Meczem Warty z PSV, pierwszym transmitowanym przez radio meczem piłkarskim w Polsce, wygranym przez Wartę 5:2. Nie twierdzę, że trzeba nagle z tego tytułu Warcie kibicować, cieszyć się z jej zwycięstw.
Przymusu w piłce nie ma. Kto chce, niech nie lubi. Kto chce, niech ma ją wiadomo gdzie. Chcecie, to uważajcie, że macie przesyt cukierkowości tej Warty, że otwieracie lodówkę, a tam “Zieloni”.
Ale to wszystko nie wyklucza szacunku, a na ten zasługują. Warta to nie jest sztuczny klubik powstały znikąd. Warta znalazła się tam, gdzie się znalazła, po serii zaplanowanych, celowych, dokładnie wymierzonych w nią kataklizmów.
Nic mnie bardziej nie żenuje, niż żarty z tego, że kibice Warty w dużej mierze są starszej daty, że tych pamiętających tą wielką Wartę jest niewielu. Bo dlaczego tak jest?
Wyobraź sobie, kibicujący dużemu, współcześnie odnoszącego sukcesy klubowi, że z jakichś zupełnie niesportowych, a politycznych przyczyn, twój klub zostaje wyrwany z korzeniami i rzucony w ogień. Pali się tam całe dekady. Potem zgliszcza, a na zgliszczach gnicie. Nowe pokolenia zapominają. Wszystko przykrywa patyna czasu. Ale gdzieś, wreszcie, pojawia się sukces, wciąż mały jak na dawną wielkość, ale chociaż powrót do najlepszych. Tak się czują ci nieliczni, najstarsi Warciarze. Jestem sobie w stanie wyobrazić taką drogą – życie pisze różne scenariusze, świat jest dziwnym miejscem.
Jest się z czego śmiać?
Będą punktować jak ŁKS? Spadną z ligi? Nie podniosą konkurencyjności, nie wprowadzą zbyt wielu zawodników, którzy na poziomie ESA zabłysną?
Są większe problemy polskiej piłki.
Leszek Milewski
Fot. NewsPix