Reklama

Kosecki: „Kwintesencją polskiej głupoty były lata korupcyjne”

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

04 czerwca 2020, 13:43 • 9 min czytania 7 komentarzy

– W Hiszpanii nikogo nie obchodziło to, czy wbijesz lampkę, czy dwie lampki, czy butelkę. Twoja sprawa. Możesz wyjść i grać. Romario, który grał w Barcelonie, mieszkał w hotelu, w którym na ostatnim piętrze była dyskoteka. Dzień przed meczem niejednokrotnie bawił się i tańczył. Brazylijska mentalność. Mówi się o tym, że były balangi i picia za naszych czasów. Oczywiście, że były, ale to był twój wybór, twoja sprawa – mówił Roman Kosecki w rozmowie z Krzysztofem Stanowskim w Hejt Parku na antenie Kanału Sportowego. Spisaliśmy najciekawsze fragmenty. Wyszło naprawdę barwnie. Zapraszamy.

***

Kosecki: „Kwintesencją polskiej głupoty były lata korupcyjne”

O barwnych latach młodości

W życiu spróbowałem wszystkiego. Boisko zawsze definiowało mój świat, ale się do niego nie ograniczałem. W wieku 11 lat mama zawiozła mnie na trening MKS-u Mirków, a wieku 14 lat założyliśmy z kolegami kapelę. Graliśmy reggae, punka – mam te nagrania nawet do dzisiaj.  słabej jakości. Może kiedyś udostępnię. Takie typowe łupanie. Grałem na basie i śpiewałem. Potem trochę na gitarze. Punk czy reggae zyskiwały wtedy w Polsce, były bardzo popularne, na Woli odbywały się świetne festiwale pod namiotem. Poznałem Darka Malejonka, poznałem Roberta Brylowskiego, poznałem Tomka Lipińskiego. Jeździłem na ich koncerty. Oni wyśpiewywali problemy tego kraju. Później grałem w Ursusie, gdzie stałem w kolejce po wypłatę, a Solidarnościowcy stosunek mieli, jaki mieli – jak Urusus słabo zagrał, to parę razy mi się dostało. Następnie w milicyjnej Gwardii – miałem długie włosy, warkoczyki, mówiłem o Solidarności.

Tak to leciało. Miałem jazdy. Wezwania. Był taki sławny pułkownik Makowski. Mnie akurat krzywdy nie zrobił, ale barwna postać. Zapraszał na moje mecze Wojciecha Łazarka. I z II ligi poszedłem do reprezentacji. Do Legii wprowadziłem księdza Mariusza Zapolskiego. Robił bierzmowania, chrzty, w takiej Barcelonie, przed meczem na 1:1, prowadziliśmy w dniu meczowym rano mszę świętą. W Hiszpanii byli w szoku. Mundurowi wychodzą, samolot czarterowy, ksiądz, jakiś kosmos, o co tu chodzi? W kadrze musiałem się wykłócać o bilety, o sprzęt, rzucić butami prezesowi przed nogi.

Barwne czasy. Pamiętam, jak przywożono nam pieniądze. Trener Zientara z przykutą do ręki walizką, ochroniarze, wypłata. Grajewski przysłał nam sprzęt Mullermilch, na rozgrzewkę przed meczem z Anglią wychodziliśmy z napisem zaklejonym plastrami. O wszystko trzeba było się kłócić. Pamiętam reprezentację Polski, kiedy na rozgrzewkę każdy wychodził w swoim klubowym dresie. Albo niektórzy chłopcy najpierw sami kupowali bilety, żeby przylecieć na kadrę, a dopiero potem dostawali jakiś zwrot. Takie to były czasy.

Jakubie Koseckim

Czy zawstydziłem się, jak zobaczyłem dupę mojego syna? Trochę tak, bo miał ładniejszą niż moja. Natomiast osunęły mu się po prostu spodenki. Nie widzę tutaj żadnej kontrowersji. Nie wiem, czy ktoś, kto się temu dziwi grał kiedyś w piłkę, splunął z nosa albo jakieś takie rzeczy. Zdarza się, to są zwykłe rzeczy. Pamiętam, jak grałem w Hiszpanii i jeden z piłkarzy złapał Michela za jąderka przy rzucie rożnym. Bywa. Ale Kuba pupę ma niezłą.

Reklama

Trochę żałuję, że nie poprowadziłem go sam. Na początku było dobrze. Fajnie zaczął, zdobył trzy mistrzostwa Polski, trzy Puchary Polski. Kuba ma swoją karierę. W pewnym momencie przeszkodziły mu kontuzje. On jest drobny, pod tym względem bardziej podobny do mamy. Dostawał po kościach, bo jest bardzo szybki. Myślę, że jego wybory transferowe nie były najlepsze. Przede wszystkim przejście do Sandhausen, do 2. Bundesligi. On miał propozycję z Espanyolu Barcelona, ale Legia go nie puściła. Wysłannicy klubu byli u mnie w domu. Jakoś nie potrafili się dogadać. Teraz jest w Turcji, w klubie z dużymi możliwościami i bardzo bogatym prezesem. Chcą awansować, budują stadion.

O bankietach

Jeżeli nie ma sukcesów, to ktoś lub coś jest temu winne. Lata 90. były specyficzne. Nie zgadzam się z Piotrem Nowakiem, że brakowało nam osoby, która powiedziałaby, kiedy wyhamować i kiedy przestać. Mieliśmy naprawdę świetną drużynę, świetnych piłkarzy, momentami dobrze to wyglądało. Chłopcy grali w bardzo dobrych klubach i nikt nie dawał im tam miejsca za darmo. Trzeba było być zawsze przygotowanym. I powiem jedno: nikogo, ale to nikogo nie interesowało, jak się człowiek prowadzi, bo na twoje miejsce było paru takich.

Pamiętam swój pierwszy wyjazd do Osasuny Pampeluny. Przyszedłem jako pierwszy, bo nie chciałem się spóźnić. Wchodzę na salę. Wycofałem się. Chłopaki weszli, idzie Janek Urban:

– Czemu nie wchodzisz?

– Janek, tam na każdym stole stoi butelka wina!

– Romek, to normalne, tutaj nie wyobrażają sobie, żeby zjeść bez wina.

Nikogo nie obchodziło to, czy wbijesz lampkę, czy dwie lampki, czy butelkę. Twoja sprawa. Możesz wyjść i grać. Romario, który grał w Barcelonie, mieszkał w hotelu, w którym na ostatnim piętrze była dyskoteka. Dzień przed meczem niejednokrotnie bawił się i tańczył. Brazylijska mentalność. Mówi się o tym, że były balangi i picia za naszych czasów. Oczywiście, że były.

Po meczach w Atletico czy Galatasaray zawsze chodziłem do klubu nocnego. Przed spotkaniami czasami były kolacje z prezesem – siedziało się dłużej. To normalne. Twoja sprawa, jak się czujesz. Jeżeli potrafiliśmy grać, jak równy z równym, z Holendrami, z Angolami, i z Francuzami, to o czymś to świadczy. Byłem w dużych klubach i widziałem, że ci ludzie żyją. Chcesz – napij się. Decyduj o sobie. Ale jeśli komuś nie odpowiada, mówi, jak to tam nie było – Apostel, Strejlau, Łazarek, jakaś matnia, to niech będzie: Kosecki jest winny!

O grze w USA

Zaczynaliśmy niepozornie na Soldier Field. To obiekt na 80 tysięcy, a przychodziło 30. Choć oczywiście, bywały mecze, gdzie było i 40 tysięcy ludzi. Nie zapomnę takiego jednego spotkania, kiedy przed naszym meczem grała kobieca reprezentacja USA. Były wtedy mistrzyniami olimpijskimi i mistrzyniami świata. Pełen stadion. 80 tysięcy. Przyjechaliśmy wcześniej. Mecz się skończył. Przebieramy się. Wychodzimy, a tam zostało 20 tysięcy. Wszyscy poszli do domu. Amerykanie wielbią sukces.

Reklama

O realiach USA

NBA, NHL, NFL miały przewagę i prymat. Czuło się, że Michael Jordan jest królem świata. Tylko baseballa jakoś nigdy nie rozumiałem i już nigdy nie rozumiem. Tam dopiero bym przytył, bo ludzie cały czas jedzą podczas oglądania meczów MLB, a mecz trwa cztery godziny. Moi koledzy z drużyny przed każdym spotkaniem śpiewali hymn. Fajny patriotyzm. Moje dzieci, które chodziły do amerykańskiej szkoły, zawsze przed każdą pierwszą lekcją leciał hymn USA. Przed sportowymi widowiskami śpiewają go gwiazdy. To show. U nas największą gwiazdą był Piotrek Nowak. Słyszałem, że chwalił się, że Michael Jordan wiedział, kim on jest. Oczywiście, że wiedział.

O wyborach na prezesa PZPN

Cieszę się, że brałem udział w wyborach, które wygrał Zbyszek Boniek. Jakbym ja je wygrał, to też pewnie byłoby dobrze. Ale myślę, że udało się dużo fajnych rzeczy zrobić. I dobrze, że dostałem propozycje stanowiska wiceprezesa ds. szkoleniowych. Dużo zrobiłem. Jestem bardzo dumny z unifikacji rozgrywek dzieci i młodzieży. Ruszyła też machina z kursami. Zawsze zresztą powtarzałem Zbyszkowi, żeby nie pisać moich nazwisk w książkach, nie dawać moich zdjęć – on jest prezesem. Nikt nie zobaczy mnie nigdzie. Jestem zwolennikiem założenia, że każdy projekt jest produktem Polskiego Związku Piłki Nożnej. Natomiast chyba już nie wystartuję w innych wyborach na to stanowisko. Niby w życiu nigdy nie mów nigdy, ale raczej dam sobie spokój.

O propozycjach

Po meczu z Barceloną miałem propozycję z Espanyolu. Niestety, Legia krzyknęła zaporową cenę. Nie poszedłem. Potem Fenerbahce, Galatasaray. Miałem propozycje, potwierdzą to Ziółkowski i Pietruszka, testów w Arsenalu Londyn. Siedem dni. Uważałem, że to mi uwłacza. Jak ktoś mnie chce, to nie musi mnie sprawdzać na testach. Jeśli gramy w ćwierćfinale Zdobywców Pucharów, to chyba nie jestem anonimowym zawodnikiem. Arsenal mnie chciał? Super, ale żadne testy. Pewność siebie. Tak myślałem. W życiu nie jeździłem na żadne testy. Czy tego żałuję? Nie. Pewnie, że chciałbym spróbować się w Anglii. Był ten Arsenal. Chciałbym spróbować we Włoszech – była propozycja z Torino. Ale tak się ułożyła moja droga.

O rzuceniu koszulki reprezentacji Polski po meczu ze Słowacją

Zdjąłem koszulkę, pocałowałem orzełka i położyłem koszulkę przy linii bocznej. Piotr Kanclerz, który już nie żyje, ówczesny kierownik reprezentacji Polski i Górnika Zabrze, potem ją przyniósł, zachował ją, ale teraz nawet nie wiem, gdzie ona jest. Wtedy zszedłem z boiska. Widziałem, co się dzieje. Zawsze szuka się jakiegoś kozła ofiarnego. Za moich czasów to był Rysiu Tarasiewicz, Roman Szewczyk, później byłem ja, później pojawiali się następni, tak to jest, jak nie ma awansów. Ale powiem szczerze: trochę pychy u mnie było, choć denerwowało mnie, że jesteśmy tak zakompleksieni. Powtarzałem chłopakom w szatni, że tam, za ścianą, w drugiej szatni są tacy sami ludzie. My się nie możemy bać ani Barcelony, ani Aberdeenu, nikogo. Wmawiałem to wszędzie wszystkim. Tamci ludzie też mają dwie ręce i nogi.

O polskiej mentalności

Wiecie, co było kwintesencją polskiej głupoty, polskiego cwaniactwa, i tego wszystkiego? Lata korupcyjne, gdzie to wszystko wyszło na jaw. Wyobraź sobie, co tam się działo wcześniej. To jest taka beznadzieja, z którą zawsze starałem się walczyć. Żadnych skrupułów, żadnego popuszczania, kiedy ktoś kombinuje przy wyniku meczu. Tam na stadionie siedzą tysiące ludzi…

O bójce z Pawłem Zarzecznym

Podkreślę tylko, że potem mieliśmy bardzo dobre kontakty. Był chociażby na mojej pięćdziesiątce. Zawsze miał ostry język. Dyskutowaliśmy. Ale wtedy to były zupełnie inne czasy. Lecieliśmy o trzeciej w nocy czarterem. To było całkowicie nienormalne. Lądowanie, wyszliśmy na lotnisko i czekaliśmy na odbiór torb bagażowych. Wyrzucali je z samolotu i zaczynały krążyć na taśmie. I powiem tak: paru dziennikarzy jechało po tej taśmie z bagażami. Trzeba było ich brać i wrzucać do autobusu. Zapach był niezłą mieszanką. Przegraliśmy mecz, siedzieliśmy na stołówce – ja, Jurek Brzęczek, jeszcze ktoś. Kelner stał przy szwedzkim stole. Paweł przechodził obok mnie, klepnął mnie w ramię i mówi:

– Ja już was tam sobie obsmaruję w gazecie.

Wstałem i dostał ode mnie cios. Przeleciał przez szwedzki stół. A drugi raz dostał w autobusie. Oczywiście, on ma swoją wersję, ale nie zdążył wówczas nawet wyprowadzić ciosu. Najpierw na górze w restauracji, a później w hotelu. Ja już wtedy, za trenera Apostela, powinienem zrezygnować z kadry. Taki jest moje zdanie po latach. Organizacyjnie było tam fatalnie.

O Jesusie Gilu

Było ostro. Iskrzyło. Powiedział kiedyś, że ma białego konia i on na nim przyjedzie, bo to jego zwierzę gra lepiej niż jego zawodnicy. Więc odpowiedziałem mu, że go zapraszamy, bo mamy nawet przygotowaną koszulkę dla jego konia. Szyderczo mu pojechałem, że bardzo dużo mówi, a mało robi. Następnego dnia znalazłem się w gabinecie Jesusa Gila. Mówi do mnie:

– Roman, co się dzieje, czego chcesz?

Wyjaśniliśmy sobie wszystko.

– Prezesie, takie teksty nie pomagają.

Jak grałem przez dwa lata, to spotkałem się z dwunastoma trenerami i dwudziestoma pięcioma wymienianymi zawodnikami plus tymi, którzy byli cały czas. Szatnia cały czas żyła. Brakowało stabilności. Jeden ze szkoleniowców był tydzień czasu. Innym razem usiadłem na ławie, bo nie mogłem przylecieć na mecz do Hiszpanii, bo grała reprezentacja Polski. Kiedyś nie było tak, że jak grała kadra, to nie grały kluby – my graliśmy inaugurację ligi, a reprezentacja swój mecz. Chyba to był mecz z Anglikami. 0:0. Trener Strejlau nie chciał mnie zwolnić, Gil mnie ściągał, zaproponował nawet Strejlauowi, że będzie trenerem Atletico i że będzie miał wszystko, co będzie chciał. Wróciłem, usiadłem na ławie, zdenerwowany i wtedy mój menadżer powiedział:

– Nie trzyma się Ferrari w garażu.

Na co Gil:

– Skoro mam jedenaście Royce-Rolssów, to dlaczego mam wystawiać Ferrari!

I potem powiedziałem, że chcę zmienić klub. Ostra rozmowa, ale mnie ułagodził, że będę grał, choć już na samym początku chciałem rozwiązać kontrakt.

 

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

7 komentarzy

Loading...