Serce rośnie, gdy patrzy się, jak przestrzegane są wszystkie wszystkie wytyczne bezpieczeństwa, jakie wprowadziła niemiecka piłka. Liczba osób pracująca przy dniu meczowym okrojona do absolutnego minimum, rezerwowi siedzący na trybunach jak niegrzeczni uczniowie rozsadzeni po klasie, dezynfekowanie piłek przez chłopców do podawania, zamiast przybijania piątek – stuknięcie się łokciami.
No i cieszynki, wykonywane bez obściskiwania się, bez padania jeden na drugiego. Wczoraj świat obiegło zdjęcie, gdy drużyna BVB świętuje gola Erlinga Haalanda z zachowaniem wszelkich zasad social distancingu.
Piękne? Piękne…
No właśnie, jak już się pewnie domyślacie, ten wstęp jest po to, by za chwilę pojawiło się jakieś „ale”.
Continue to practice social distancing. Slow the spread.
Together we will overcome this 🙏 pic.twitter.com/B0RlpPMGTB
— Borussia Dortmund (@BlackYellow) May 16, 2020
Zasada jest prosta – na tyle, ile to możliwe, powinno się unikać bezpośredniego kontaktu z innymi. Pojedynki w polu karnym? Stałe fragmenty? Wiadomo – są elementy gry, które nie mogą zostać objęte żadnymi obostrzeniami, jeśli nie chcemy, by dochodziło do wypaczeń samej gry. Piłka to sport kontaktowy, nie zmienimy jej, więc ryzyko zarażenia przy sytuacjach stykowych jest po prostu wliczone w koszta. Ale tam, gdzie to tylko możliwe, kontakt musi być ograniczany.
I jest, choć niekoniecznie przy ulubionym zajęciu piłkarzy – dyskusji z sędzią.
Obrazek z wczorajszego meczu Fortuna – Paderborn…
I podobna sytuacja w Eintracht – Gladbach.
To tylko dwa obrazki z dwóch meczów, które nie poniosły za sobą żadnych konsekwencji. Czy istnieje jakiś powód, dla którego trzeba w okresie pandemii otaczać sędziego i przekonywać do swoich racji? Dlaczego nie można tego zrobić zachowując rozsądną odległość? Boiskowe emocje, sędzia zawsze jest dla zawodnika tym złym, trzeba wywrzeć presję – to jasne. Ale mamy wrażenie, że skoro zostało wprowadzone tyle obostrzeń, to i niepotrzebne dyskusje z sędzią powinny zostać ukrócone. Przynajmniej te toczone twarzą w twarz.
Należy zadać pytanie – czy sędziowie powinni dostać przykaz, by rozwścieczonego piłkarza nie zachowującego bezpiecznego dystansu karać żółtą z automatu?
A może nie powinniśmy robić z tym absolutnie nic, skoro dyskusje z sędziami tak mocno wpisały się już w piłkę nożną i potraktować je jako jeden z elementów gry?
Bezsensowne dyskusje z arbitrami irytują nas w normalnych czasach, ale teraz – gdy stają się nie tylko bezsensowne, ale i niebezpieczne – będą nas irytowały jeszcze bardziej. I sami jesteśmy ciekawi, czy także na polskich boiskach będzie do nich dochodziło i jak reagować będą sędziowie. Nie oszukujmy się – mamy w lidze kilku ancymonów, którzy rozkoszują się w przekonywaniu arbitrów do swoich racji, więc już teraz apelujemy – serio, to jest okres, kiedy można się powstrzymać.
Tak samo jak od boiskowego trashtalku, który wymyka się z ram kultury i dobrego smaku. Z tym nasza liga wielkiego problemu nie ma, ale wczorajszy dzień z Bundesligą pokazał, że wszelkie próby obrażania rywala szybciutko wychodzą na jaw, gdy gra się bez kibiców i mikrofony wyłapują każdy okrzyk. W meczu BVB z Schalke kamery zarejestrowały, jak Jean-Clair Todibo sugerował Erlingowi Haalandowi, by poszedł „pierdolić swoją babcię”. Piłkarz Schalke wygłosił swoją mądrość po francusku, Norweg pewnie nie zrozumiał ani słowa, ale co z tego – było to zachowanie arcyburackie i świat szybko się o nim dowiedział.
Za chwilę serce będzie rosło, gdy będziemy oglądali Ekstraklasę, będziemy obserwować jak rezerwowi siadają na trybunach, jak piłkarze cieszą się na odległość, jak zamiast zbijać piątki będą się stukać łokciami. Życzylibyśmy sobie, by także powstrzymali się od…
a) dyskusji z sędziami,
b) obrażania przeciwników.
I jedno, i drugie będzie irytować teraz bardziej niż kiedykolwiek. Piłkarzu, więcej dystansu. Rzecz jasna dosłownie i w przenośni.
Fot. 400mm.pl