A gdyby tak wszyscy na nowo zakochali się… w futbolu?
Nie w tym, co futbol dzisiaj daje. Nie w astronomicznych wypłatach i limitowanych autach, które możesz kupować nawet co tydzień. Nie w fankach rozbierających cię wzrokiem w najdroższej dyskotece, nie w apartamentach w najbardziej prestiżowej dzielnicy i nie w wakacjach na Malediwach. Nie w złudnym poczuciu władzy. Nie w czerwonych dywanach i ściankach przed którymi tłoczą się fotoreporterzy. Nie w prywatnych samolotach, nie w kilkudziesięciometrowych jachtach, nie w zegarkach wartych setki tysięcy.
W futbolu. W odgłosie siatki, która trzepocze, gdy wpada w nią piłka. W głuchym dźwięku słupka i przejmującym „uuuuu” ze strony publiczności. W uderzeniu endorfin, gdy wystawisz koledze idealną piłkę. W oczekiwaniu na pierwszy gwizdek, gdy masz jeszcze żołądek przyklejony do kręgosłupa.
Nie w blichtrze, tylko w futbolu. W kopaniu piłki z kumplami. W kopaniu piłki na oczach kumpli. W kopaniu piłki dla klubu, którego czujesz się częścią. Zacząłem się ostatnio zastanawiać, co by zostało z tej dyscypliny, gdyby tak po prostu… zbankrutowała. W całości. Albo gdyby o bankructwo się chociaż na poważnie otarła. Czy gra toczyłaby się dalej? A jeśli tak, to jaka? Może przyjemniejsza?
W 1857 roku założono pierwszy klub piłkarski: Sheffield Football Club. Później ruszyła cała fala, ale jedno było dla wszystkich jasne: nie tworzono przedsiębiorstw rozrywkowych, nie tworzono wielkich firm, które miały przynosić krociowe zyski. Po prostu grupa kolegów szyła sobie identyczne stroje, ustalali nazwę i zaczynali grać przeciwko innej grupie, która też miała stroje i nazwę, no i trochę wolnego czasu. Była to czysta chęć rywalizacji, wysiłku. Owszem, z czasem – jeszcze w XIX wieku – wprowadzono zawodowstwo (piłkarz mógł zarabiać maksymalnie dwa razy tyle co robotnik) i machina zaczynała się rozpędzać.
Czy jesteśmy w stanie wrócić do czasów, gdy piłka nożna stanowiła hobby nawet dla tych, którzy grali w nią najlepiej? Nie. Ale wyobraziłem sobie, że jesteśmy w stanie przywrócić tej dyscyplinie romantyzm.
Miałem sen. Cały biznes sportowy się zawalił. Kto zdążył zarobić, ten zarobił. Kto nie zdążył, ten miał pecha. Zostały okruchy, na bazie których całą branżę trzeba odbudować. Wszyscy są wolni, kontrakty przestały obowiązywać. FIFA stawia futbol na nowo. 1.FSV Mainz wpada w ogromne tarapaty, ale któregoś dnia dzwoni Juergen Klopp – zgłasza chęć, aby za darmo zostać trenerem tego klubu, co oczywiście spotyka się z wielkim entuzjazmem. Zbiera chłopaków i wygrywa pierwszy mecz. W Porto na powrót melduje się Jose Mourinho, uznając, że to jest właśnie klub najbliższy jego sercu. Prowadzi zawodników z akademii do mistrzostwa. A nie jest łatwo, bo Cristiano Ronaldo uznaje, że powinien pomóc stanąć na nogi Sportingowi Lizbona. Najciekawiej jest w Barcelonie, w której na powrót melduje się Pep Guardiola i do spółki z Leo Messim ustalają, wokół kogo zbudować zespół. Po Dembele zostało już tylko puste, brudne i zapuszczone mieszkanie, z nabazgranym na ścianie napisem „gdzie jest moja kasa?”, ale wystarczy trochę odmalować i może tam na jakiś czas zatrzymać się Pedro. Marka Manchester United zostaje przejęta przez grupę kolegów: Beckhama, Scholesa i Neville’a. Wspomniany Dembele wraz z Neymarem zakładają swój team: czteroosobowy zespół.
W Fortnite.
Skrajnie przejaskrawiam, ale przecież jesteśmy zgodni: im więcej w piłce pieniędzy i czym większe rozwarstwienia, tym mniej przywiązania do klubów i ckliwych historii. Dzisiaj Crvena Zvezda Belgrad nie wygrałaby Pucharu Europy jak w 1991 roku, ponieważ tacy piłkarze jak Prosinecki, Jugović, Savicević, Pancev czy Mihajlović zostaliby wykupieni, gdy mieli zaledwie 16 albo 17 lat. Kasa doprowadziła do tego, że w słabszych ligach lojalni wobec klubu są jedynie (no, w większości) zawodnicy słabi. Legendy klubowe trzeba budować na tak lichych podwalinach jak… brak talentu. Oddałem swoją duszę polskiemu klubowi – mówi piłkarz zbyt słaby, by oddać duszę zagranicznemu.
A co chwilę któremuś kibicowi pęka serce, bo jego ulubiony do niedawna piłkarz gra dla konkurencji, która podniosła mu pensję o 28 procent.
Znamy wszyscy te momenty, gdy ludzie w jakiejś nagłej, dramatycznej sytuacji zaczynają iść za głosem serca. Wtedy komentujemy: „no, jako społeczeństwo w trudnym momencie zdaliśmy egzamin”. W futbolu już (prawie) nikt nie idzie za głosem serca, nawet tych lojalnych – na szczytach – trzeba stale dopieszczać, bo i lojalność Messiego względem Barcelony ma swoją niemałą cenę. Wszystko jest przeliczalne.
A jak dzisiaj wyglądałaby piłka, gdyby cofnąć ją do 1857 roku, gdy powstawał pierwszy klub? Może niesprawiedliwie wspomniałem chwilę wcześniej o Neymarze grającym w Fortnite, bo przecież trudno nie odnieść wrażenia, że jest to chłopak, który także uwielbia grać w piłkę. Taką niemalże podwórkową, nienaznaczoną taktyką, pełną bezczelności. Czy ktoś taki chciałby grać w piłkę dalej, gdyby miał już nie zarobić na niej prawie nic, ale też gdyby – bo przecież tak jest w istocie – pełne konto bankowe dawałoby mu całkowity komfort? Ilu zawodników powiedziałoby: wiecie co, może i kluby już nie płacą, ale my po prostu lubimy sobie pokopać, więc jeśli ktoś chciałby w sobotę przyjść na stadion, to zapraszamy serdecznie?
Bo to przecież nie jest tak, że chłopcy stali się mężczyznami, a piłka to już nie pasja, a zawód jak każdy inny? Gdzieś musi tlić się ten żar z młodości?
Rok temu Jakub Błaszczykowski przeprowadził akcję ratunkową krakowskiej Wisły. Pytanie, jakie próbuję zadać w tym rozwlekłym tekście brzmi: ilu Błaszczykowskich jest na świecie? Ilu zarobionych po uszy zawodników grałoby za 500 złotych czy 500 euro miesięcznie, gdyby alternatywa w postaci milionowych zarobków już nie istniała? Ilu stawiłoby się jutro na trening, żeby się poruszać, a nie żeby nie dostać regulaminowej kary?
Czy nie wyobrażamy sobie właśnie futbolu, w jakim się zakochaliśmy jako dzieci, nie mając wiedzy o pieniądzach, ekonomii, cynizmie, zachłanności?