Ostatnia kolejka przed El Clasico to świetna okazja, by naprężyć solidnie muskuły – co ochoczo zrobiła Barcelona, rozjeżdżając 5:0 Eibar. Real Madryt dostał parę godzin na przygotowanie odpowiedzi, jednak jego występ na stadionie Levante to w najlepszym razie misternie wykonana zasłona dymna, która ma przekonać Katalończyków, że ekipa z Bernabeu w ogóle nie potrafi grać w piłkę.
Gdyby sztab szkoleniowy nowego lidera ligi hiszpańskiej miał zbudować opinię na temat “Królewskich” wyłącznie na podstawie ich gry w dzisiejszym meczu, mógłby spokojnie zasugerować oszczędzanie kluczowych zawodników na mecze w Lidze Mistrzów. Real zagrał nieprawdopodobną padlinę, a błędy popełniali praktycznie wszyscy zawodnicy, którzy pojawili się na murawie.
Ten, który w obecnym sezonie zawodził chyba najrzadziej, czyli Karim Benzema: już w jedenastej minucie dostaje piłkę na środku pola karnego, ale zamiast wykończyć to w swoim stylu, zwleka o ułamek sekundy za długo. Podobnie bezradny jest po podaniu Viniciusa, już w końcówce, gdy Real gonił wynik – nabiegł na piłkę w dobrym momencie, jeszcze raz błysnął instynktem napastnika, ale wykończyć zagania Brazylijczyka już nie potrafił. Isco? Gra naprawdę fajny mecz, ale w chwili, gdy mógł zadecydować o wyniku, zamiast walczyć o piłkę zaczął reklamować zagranie ręką. Tu oczywiście musimy wtrącić nasze trzy grosze – naszym zdaniem ani to zagranie, ani późniejsza ręka Tono nie kwalifikowały się na rzut karny, za to musimy przyznać, że dość łagodnie sędzia traktował liczne faule, zwłaszcza w pierwszej połowie meczu.
Czy jednak można tutaj narzekać na sędziego, jeśli najgroźniejszą sytuacją Realu pozostaje uderzenie głową Casemiro – delikatny lob, który przeleciał tuż obok słupka? Tak, próbowali Modrić i Hazard, parę razy nieźle włączał się na lewym skrzydle wprowadzony na ostatnie 20 minut Vinicius, ale kurczę – mówimy o Realu Madryt na stadionie Levante, drużyny środka tabeli. Tutaj Benzema wykorzystuje swoją okazję w pierwszym kwadransie, Casemiro poprawia w 17. minucie, a w międzyczasie jeszcze sygnał, że wraca do pełnej formy wysyła Hazard.
Nic takiego się nie stało, wobec czego na pierwszy plan wysuwają się kontrowersje sędziowskie, ale znów – czy to sędzia nakazał Courtois cofnąć dłonie przy strzale Moralesa? To zresztą było najpełniejsze podsumowanie występu Realu: Vukcević zagrywa długą piłkę na lewe skrzydło, Varane delikatnie łamie linię spalonego, Modrić goni swojego zawodnika w tempie charakterystycznym dla meczów rodzimej ligi. Morales zauważa, że to jest właśnie ten moment, zdarza się raz w karierze – jest szansa zapakować po widłach samemu Realowi Madryt. Trudna pozycja, ostry kąt, ale raz kozie śmierć. Idzie bomba z lewej nogi, a Courtois nie tylko odsłania krótki róg, ale jeszcze cofa rękawice przy interwencji. Trzy błędy trzech różnych zawodników formacji obronnej na przestrzeni kilkunastu sekund. 1:0, jak się okazuje – zwycięski gol.
Szukamy kogoś, kogo można by z czystym sumieniem pochwalić, ale jest naprawdę ciężko. Marcelo? Powolny, bez błysku. Modrić nieobecny poza tym jednym mocnym strzałem sprzed pola karnego. Kroos zaginiony w akcji. Hazard zszedł z kontuzją. Na upartego – Varane zagrał całkiem solidnie, parę razy wyjaśnił sytuację w szesnastce Realu, ale kurczę, chwalić stopera przy wyniku 0:1 to już wyższy poziom desperacji.
Real do meczu z Barceloną przystępuje po dwóch kiepskich występach – remisie z Celtą Vigo oraz porażką z Levante. Co działa na ich korzyść? Mimo tych dwóch wtop w lidze, wcześniej wyrobiona przewaga pozwoli odzyskać fotel lidera, wystarczy jedynie ograć u siebie Katalończyków. A przecież i oni poza dzisiejszym meczem wcale nie grali przekonująco, jasne, punktowali, ale z grą bardzo daleką od ideału.
Czy wobec tego czeka nas najsłabsze El Clasico od lat? Ujmijmy to tak: Barcelona w ostatnich dwóch sezonach (76 spotkań) przegrała 4 mecze, tyle samo, co w 25 kolejkach obecnych rozgrywek. A Real jest dwa punkty niżej w tabeli.
Levante – Real Madryt 1:0 (0:0)
Morales 79′
Fot.Newspix