Reklama

Jak co wtorek… KRZYSZTOF STANOWSKI

Krzysztof Stanowski

Autor:Krzysztof Stanowski

28 stycznia 2020, 12:19 • 14 min czytania 0 komentarzy

Jak to zwykle w styczniu: mało w naszej lidze rozmów o futbolu, za to dużo o sprawach organizacyjnych. Dzisiaj ode mnie dwa główne tematy – Raków Częstochowa, który podobno miałby być wyrzucony z ligi oraz Dariusz Mioduski, który z typową dla siebie klasą i elegancją pokłócił się sam ze sobą.

Jak co wtorek… KRZYSZTOF STANOWSKI

***

Przyznaję bez bicia: krzyczałem bez żadnej refleksji, że klub bez stadionu nie powinien grać w ekstraklasie. Dać czas na dostosowanie się – tak, jak najbardziej. Ale na dłuższą metę: klubów bez stadionu nie chcemy.

Informacje wokół firmy Mirbud i budowy stadionu Rakowa sprawiły, że zacząłem się zastanawiać: dlaczego byłem taki nieprzejednany? Być może należałoby spojrzeć na tę sprawę zupełnie inaczej?

Najpierw garść faktów: firma Mirbud oprotestowała przetarg na dostosowanie obiektów Rakowa do standardów Ekstraklasy. W tym momencie warto wspomnieć, że Mirbud ubiegał się o to, by wykonać prace o wartości 1,7 miliona złotych – czyli drobne. Jednak nawet najdrobniejszy podwykonawca ma swoje prawa (i bardzo dobrze), co skutkuje czasem paraliżem inwestycji (to już gorzej). Kiedy potem dowiadujemy się, że Mirbud jest partnerem biznesowym ŁKS-u Łódź to robi się miejsce na milion teorii spiskowych. Czy ja te teorie podzielam? Nie.

Reklama

Widzę jednak pole do tego, by w przyszłości o spadkach i awansach decydowały firmy budowlane lub generalnie jakiekolwiek podmioty trzecie. Pewien precedens jest. Jeśli PZPN będzie nieprzejednany i wyrzuci Raków z ekstraklasy, to w przyszłości częstochowski scenariusz można powtarzać z pełną premedytacją. Chcesz awansować lub się utrzymać, wszystko idzie zgodnie z planem, ale konkurencja rzuca ci kłody pod nogi.

– Mój rekord wstrzymywania decyzji środowiskowej to dziesięć lat – powiedział mi z dumą jeden mecenas, w sprawie niezwiązanej z budową stadionu, lecz fabryki. Ale przecież mechanizm może być identyczny. Da się poprzez różne kruczki, zabiegi i prawne sztuczki całkowicie legalnie wstrzymywać inwestycje. Da się sabotować przetargi. Można nawet użyć ekologów i zagrożonego gatunku ptaka.

Wyobraźmy sobie, że Mirbud na tyle nabruździ w częstochowskiej sprawie, że stadionu nie będzie na czas. Wówczas dojdzie do sytuacji kuriozalnej: wyrzucimy klub, który pod każdym względem wydaje się dobrze zorganizowany, z wypłacalnym i wiarygodnym właścicielem, sportowo wystarczająco mocny i który w dodatku już ogarnął kwestię dostosowania stadionu, tylko niestety jakaś firma postanowiła sypnąć piachem w tryby. Moim zdaniem to nie jest ten przypadek, ale pofantazjujmy: a gdyby to sypnięcie było inspirowane przez ligowego rywala, a zarazem całkowicie legalne? Jak do tego podejdziemy? Jeśli za pięć lat prezes klubu X w stu procentach zgodnie z prawem sparaliżuje przetarg klubu Y i dzięki temu odniesie korzyść, to co z tym zrobimy? Powiemy – trudno, przepis to przepis? Ktoś powie, że takie rzeczy się nie dzieją, a ja zapytam: dasz sobie palec uciąć, że to się nigdy nie wydarzy, gdy gra toczy się o jakieś dziesięć milionów złotych?

Raków nie ma swojego stadionu na ekstraklasowym poziomie. Moje pytanie brzmi: co z tego? Pytam całkowicie serio i po przemyśleniu tego na sto sposobów: co z tego?

Czy lidze robi różnicę, czy Raków gra w Częstochowie, czy w Bełchatowie? Jeśli robi to jaką i konkretnie komu? Moim zdaniem klub powinien mieć obowiązek zapewnienia sobie gry na obiekcie, który spełnia ekstraklasowe wymogi. Jeśli więc Raków ma pieniądze na to, by wynajmować obcy, ekstraklasowy stadion i w ten sposób spełnić wymagania, to w czym problem? Polskie kluby wynajmują swoje stadiony od miast. Raków wynajmuje od miasta Bełchatów. I co? Nie może? Dlaczego? Dlaczego Śląsk może wynajmować od Wrocławia, Legia od Warszawy, Lech od Poznania, Lechia od Gdańska, a Raków od Bełchatowa nie? Czy rywalom ligowym robi różnicę, czy jadą do Bełchatowa, czy do Częstochowy? Myślę, że nawet wolą do Bełchatowa, bo łatwiej wygrać. Czy robi to różnicę telewidzom? No nie wydaje mi się. Najwięcej traci na tym – pod względem finansowym i sportowym – sam Raków. To on ma problem.

I teraz zastanówmy się, czy mamy ligę dla równych i równiejszych. Zaraz do ekstraklasy może wejść Warta Poznań, która przecież swojego stadionu na miarę ESA nie ma, za to – jeśli znajdzie kasę – może go wynająć, bo tak się dla niej szczęśliwie składa, że w Poznaniu jest obiekt miejski, z którego korzysta też Lech. Czyli Warta w ekstraklasie może grać, mimo że organizacyjnie nie dorasta Rakowowi do pięt, ale ma to szczęście, że po sąsiedzku istnieje klub znacznie potężniejszy? A Raków, jedyny tak naprawdę klub w niezbyt dużym mieście, ma pod górkę i nie może wynająć stadionu w Bełchatowie? Jeszcze raz zapytam: co to za różnica, gdzie gra Raków? Tak konkretnie?

Reklama

W Częstochowie na dziś stadionu nie mają, za to mają akademię, którą nadzoruje uznany w całej Polsce Marek Śledź. Mają piękne i zadbane boiska treningowe. Mają trenera, który konsekwentnie realizuje swoją wizję przy wsparciu właściciela. Może to jest jednak ważniejsze od tego, czy uda im się wynająć stadion 10, 40, czy 80 kilometrów od siedziby? Myślałem o tym przez ostatnie dni i ten przepis wydaje mi potencjalnie niebezpieczny (możliwość pozasportowego wpływania na kształt tabeli), ale też zbędny. Przecież i tak koniec końców każdy klub chce grać u siebie, więc jeśli się w tej lidze utrzyma, to obiekt w końcu sobie dostosuje. A nawet jeśli nie, to pytam ponownie: co z tego?

Że będą pustki? Moim zdaniem na meczach Rakowa w Bełchatowie będzie więcej ludzi niż na meczach Warty w Poznaniu.

***

Dariusz Mioduski na łamach „Przeglądu Sportowego” napisał coś w rodzaju swojego planu dla polskiej piłki, tym razem dziennikarz nie był potrzebny do zadawania pytań (a przecież nie za wielu, ale jednak jeszcze kilku w „Przeglądzie Sportowym” zostało). Gołym okiem widać, że to początek kampanii wyborczej w PZPN, do której prezes Legii zapewne pójdzie pod rękę z Cezarym Kuleszą z Jagiellonii Białystok, aby docelowo kręcić kierownicą z tylnego siedzenia. W porządku, niech będzie i tak.

Wypada się jednak pochylić nad tym, co konkretnie panu Dariuszowi pasuje, a co nie pasuje. Niestety, nie jest łatwo to ustalić, ponieważ całkowicie pokłócił się sam ze sobą – do czego dojdziemy.

Na przykład chciałby Mioduski, aby z ekstraklasy spadała jedna drużyna, co zmniejszy presję i wszystkim będzie się grało przyjemniej, a co za tym idzie – podobno – zarządzanie byłoby racjonalniejsze. To jeszcze jedna odsłona tego, że wielu właścicieli klubów ESA traktuje ekstraklasę jak własny, oderwany od całego piłkarskiego ekosystemu folwark. Polska piłka nożna nie kończy się na ekstraklasie, a kluby 1, 2 czy 3 ligi mają prawo liczyć na to, że będzie istniał normalny, sportowy przepływ między szczeblami rozgrywek. Jest całkowicie naturalne, że w piłce są pewne cykle i niektóre kluby popadają w tarapaty, nie mają na siebie pomysłu, inne się odradzają, zyskują nowych inwestorów. Zabetonowanie ligi jest doprawdy irracjonalne, niesportowe i niesprawiedliwe.

Mioduski z pozycji ekstraklasowego bonza mówi: – Hej, niech spada tylko jeden zespół, będzie mniej stresu, więcej korzyści!

Ale zaraz, zaraz – dlaczego przedstawiciel klubu ekstraklasy ma decydować o zasadach gry w pierwszej lidze, bo do tego się to sprowadza? Kto mu dał do tego prawo? Może za moment właściciel klubu pierwszoligowego powie, żeby z pierwszej ligi też spadała tylko jedna drużyna, bo przecież logika Mioduskiego powinna mieć zastosowanie na każdym szczeblu rozgrywek: mniej stresu to więcej rozsądku. W związku z tym druga liga też powinna sobie ustalić, że spadnie jedna drużyna, czemu nie? Ograniczmy w związku z tym także liczbę drużyn spadających z trzecich lig – i tak dalej. Zróbmy piłkę bezstresową i – podobno – racjonalną. Jeśli coś ma działać na poziomie najwyższym to powinno się te dobre wzorce proponować też niżej.

Tylko coś mi się przypomina. Przecież niedawno już ktoś coś podobnego wykonał: zmieniono zasady w Lidze Mistrzów na takie, które dają kolejne przywileje najbogatszym, kosztem najbiedniejszych, którym coraz trudniej dopchać się do skarbca. I wtedy nam to nie odpowiadało: komentowaliśmy, że to przecież niesprawiedliwe, że sport traci, że to tylko kasa. Teraz jednak sami chcemy zrobić to samo, tylko na większą skalę. Chcemy co sezon dopuszczać jeden nowy zespół, żeby nikt nie powiedział, że nie dopuszczamy żadnego.

W rzeczywistości w postulacie Mioduskiego w ogóle nie chodzi o stres drużyn walczących o utrzymanie, bo on ma to głęboko w nosie – przecież dopiero co cała Polska miała mu oddawać piłkarzy, żeby on ich sprzedawał. Chodzi o politykę, przedwyborcze obietnice, wzajemne korzyści. Jak co pół roku, właściciel Legii apeluje, by reszta ligi dała mu więcej pieniędzy, a teraz wymyślił coś w zamian: wy dajcie nadwyżkę kasy na TOP4, ale zachowajcie swoją niezbyt dużą część, bo nie spadniecie z ligi (poza jednymi ciamajdami). Takie kluby myślą wówczas: o, może to dla nas nawet korzystna opcja!

Problem polega na tym, że kluby nie są od tego, by decydować o kształcie rozgrywek, bo to decyzja, która dotyczy nie 16 – na dzisiaj – klubów w ekstraklasie, ale jakichś 20 kolejnych, które w następnych latach mogą o awansie myśleć. Dla Mioduskiego celem nadrzędnym jest awans do pucharów, żeby spiąć budżet, dlatego jest w stanie w swoich planach „poświęcić” zasadę spadków i awansów, ale czy na przykład kibiców Podbeskidzia Bielsko-Biała, Stali Mielec albo drugoligowego Widzewa Łódź to interesuje? Czy fani Stali Rzeszów właśnie o tym marzą? Czy może jednak widzą, że w ich klubie powstaje coś ciekawego i chcieliby mieć stworzoną rozsądną możliwość promocji? Ich nie interesuje, że ktoś w ESA nie jest odporny na stres i trzeba mu podać prozac. Dlaczego mamy sztucznie trzymać w lidze np. Koronę Kielce, gdzie nic się nie zgadza, a blokować kluby idące z dołu w górę, w których zgadza się bardzo dużo?

Mioduski o pucharach: „Dla nas najważniejszym pytaniem powinno być, czy polskie drużyny będą się w nim liczyć, a zadaniem – stworzenie warunków, aby tak się stało. Od lat twierdzę, że będzie to możliwe tylko wtedy, gdy uda nam się sprawić, że w ekstraklasie wykształci się grupa 3–4 klubów, które będą zdecydowanymi liderami i staną się na tyle mocne, żeby regularnie grać w fazie grupowej europejskich pucharów”.

Dla nas, czyli dla kogo? Dla Warszawy – tak. Dla Poznania – też. Ale czy to aby naprawdę jest najważniejsze dla Katowic, Łodzi, Gdyni, Olsztyna, Rzeszowa, Opola, Chojnic, Bydgoszczy, Torunia, Łęcznej, Kalisza, Ostródy, Lublina, Suwałk, Wałbrzycha, Tychów i całej masy większych i mniejszych miejscowości, które funkcjonują w futbolu i mają swoją, lokalną społeczność? Mioduski musi przestać stawiać znak równości między swoimi celami i celami całej Polski. Gdyby zrobić referendum w Krakowie, czy Legia powinna przestać istnieć, to chyba każdy wie, jaki byłby wynik. Ludzie mają swoje kluby, swoje sympatie i swoje małe marzenia i interesy. I awans do Ekstraklasy może być dla mieszkańców Mielca sto razy ważniejszy niż awans Legii do Ligi Mistrzów.

Najstraszniejsze i najśmieszniejsze zarazem jest jednak to, jak bardzo Mioduski sam ze sobą się nie zgadza. Jak można wysmażyć wielki tekst w „Przeglądzie Sportowym” i nie zastanowić się przez sekundę, że poszczególne fragmenty się ze sobą kłócą? Właściciel Legii apeluje, by z ligi spadał jeden zespół „żeby w ten sposób obniżyć presję spadku” i dodaje, że „skłoniłoby to kluby do podejmowania większego ryzyka grania młodzieżą, a nie wydawania pieniędzy na doświadczonych, ale przeciętnych piłkarzy z zagranicy”.

Ale w innym fragmencie stwierdza: „Zwiększenie ekstraklasy do 18 zespołów i zmiana formatu mogą jednak popsuć atrakcyjność medialną rozgrywek i wpłynąć na obniżenie jakości sportowej wielu klubów. Nie pomogą też w przyciągnięciu kibiców, którzy coraz częściej będą wybierali oglądanie zagranicznych rozgrywek, zamiast przyjść na stadion w Polsce czy obejrzeć mecz ekstraklasy w telewizji. Coraz więcej przeciętnych zawodników, coraz więcej klubów z niewystarczającą infrastrukturą i finansami, większe ryzyko ustawiania meczów i gry o nic…”

Pomyślmy: 18 drużyn w lidze i trzy spadające z niej zespoły to „większe ryzyko ustawiania meczów i gry o nic”. Ale już 16 drużyn w lidze i jedna (!) spadająca to „obniżenie presji spadku”.

Przecież to jest wręcz żałosne. Mioduski kłóci się sam ze sobą, bo chce obniżać presję (mniej spadków, więcej meczów o nic), ale też chce, aby nie było meczów o nic i żeby było atrakcyjnej (czyli większa presja). Nie wiem, który z Mioduskich wyjdzie z tego starcia zwycięsko, ale jak się pisze tekst do gazety raz na 10 lat to należałoby go chociaż przez dziesięć minut przemyśleć albo dać komuś do przeczytania. No chyba, że pan Dariusz zna magiczną formułę, w której spadek zaledwie jednej drużyny z szesnastu (spada 6,25% drużyn) gwarantuje mniej meczów o nic niż spadek trzech drużyn z osiemnastu (spada 16,6% drużyn).

***

Chciałby Dariusz Mioduski, aby rezerwy klubów ekstraklasowych mogły grać na poziomie 1. ligi. W porządku, niech tak będzie, to nie jest jakiś bardzo głupi pomysł, może nawet mądry. Warto jednak zadać kilka pytań…

Czy nie tak dawno nie apelował, aby z automatu rezerwy Legii umieścić w drugiej lidze, co oczywiście musiało zostać odrzucone? Ale od tamtej pory te rezerwy kiszą się rok w rok w lidze trzeciej, w poprzednim sezonie skończyły rozgrywki za Legionovią Legionowo, Sokołem Aleksandrów Łódzki, Lechią Tomaszów Mazowiecki, Unią Skierniewice, Sokołem Ostróda, Polonią Warszawa i Olimpią Zambrów. No naprawdę, dzisiaj proponować naprawę polskiej piłki (postulat o 1 lidze jest jednym z zaledwie sześciu, a więc nie bez znaczenia) poprzez możliwość wprowadzenia rezerw do I ligi, podczas gry te rezerwy nie mogą wyjść z III ligi… Trochę to zabawne.

Do II ligi zdołały się dostać rezerwy Lecha Poznań. Trzeba jednak pamiętać o jednym, gdy Mioduski zestawia przepisy z hiszpańskimi (tam rezerwy mogą grać w I lidze). Otóż w Hiszpanii rezerwy to odrębna drużyna, ze swoją kadrą i swoim budżetem. To nie jest tak, że tam np. Umtiti dozna kontuzji i wyślą go do rezerw, żeby do siebie dochodził. Nie jest też tak, że rezerwy mają kłopot, więc przerzuci się im zawodników z „jedynki”, którzy akurat w weekend w ekstraklasie siedzą na ławce. Tymczasem Lech Poznań awansował do II ligi przy użyciu zawodników z I drużyny. To już samo w sobie było lekko nie fair, ponieważ użyto zawodników utrzymywanych z budżetu ekstraklasowej drużyny do walki z trzecioligowcami. Tyle tytułem uzupełnienia.

Ale dobrze, stwórzmy tę możliwość, która na dziś wygląda na science-fiction. W związku z tym pobawmy się w science-fiction do końca. Jeśli na skutek coraz większych dysproporcji finansowych pomiędzy ekstraklasą a niższymi ligami za kilka lat doprowadzimy do tego, że w I lidze rezerwy będą miały wszystkie kluby ekstraklasy, to co wówczas? Kto awansuje do ESA? Zwycięzca drugiej ligi? Dobrze, to żart, ale też pewna zachęta do wysiłku intelektualnego.

W każdym razie… Nie, to nie jest idea, która odmieni polską piłkę. Trudno ją traktować poważnie, skoro żaden klub ekstraklasowy nie zbliżył się do wprowadzenia rezerw na drugi szczebel rozgrywek. Najbliżej tego jest Lech, którego rezerwy… są dwa punkty nad strefą spadkową w II lidze.

***

Mioduski: “Stworzenie koncepcji połączenia praw telewizyjnych pierwszej ligi oraz ekstraklasy i sprzedawania ich wspólnie jako jednego, bardziej ciekawego do sformatowania, produktu. Środki uzyskane w ten sposób będą sporo większe i będzie można podzielić je w sposób korzystniejszy dla klubów z 1. ligi, ale również tych, które wnoszą najwięcej wartości medialnej i są najlepsze w szkoleniu młodzieży oraz graniu młodzieżowcami, niezależnie od tego, czy występują w ekstraklasie, czy w 1. lidze”.

Mówiąc krótko, jak się dobrze wczytać w drugą część, po raz kolejny, na około i nie wprost Dariusz Mioduski chce powiedzieć reszcie klubów, że zamierza wziąć jeszcze więcej pieniędzy z praw telewizyjnych dla Legii (wartość medialna). Ok, przyzwyczaiłem się do tej narracji. Zastanawia mnie jednak, dlaczego sprzedaż Ekstraklasy i 1 ligi w pakiecie miałoby być droższe niż sprzedaż osobno? Czy ten pomysł jest wynikiem analiz rynkowych, rozmów z telewizjami?

Wydaje się oczywistym, że telewizja, która kupuje Ekstraklasę niekoniecznie potrzebuje 1 ligę, ponieważ ma już „zaklepanego” polskiego kibica, a ramówka nie jest z gumy. Mecze te wzajemnie na siebie nachodzą, owszem – na siłę można pokazać wszystko, ale czy to aby na pewno się opłaca? Na siłę można wziąć, pewnie, zwłaszcza jeśli w pakiecie, czyli tanio. No właśnie, tanio! Dlaczego taki pakiet miałby być droższy niż osobna sprzedaż? Zazwyczaj jak coś jest w pakiecie, to jest tańsze. Bierzesz dwa produkty, nawet jeśli tego drugiego do końca nie potrzebujesz. Natomiast jeśli oba są niezwykle atrakcyjne to dlaczego nie licytować ich osobno? Przecież jeśli to taka atrakcja to zwycięzca przetargu o Ekstraklasę wykrwawi się także i w tym rozdaniu.

A może po prostu to sposób, by tym razem dobrać się do budżetów nie tylko klubów ekstraklasowych, ale też pierwszoligowych, co w sumie zostało lekko zasugerowane? Bo miałbym uwierzyć, że prezes Legii, który przez ostatnie dwa lata mówił, że trzeba dać więcej pieniędzy klubom z TOP4 ekstraklasy kosztem klubów, które są w tabeli niżej, nagle opracował formułę wspólnej sprzedaży praw z 1 ligą w taki sposób, aby 1 liga dostała więcej? Przecież to jest całkowicie niespójne.

***

W rzeczywistości piłka to nie fizyka kwantowa. Jeśli Legia chce awansować do europejskich pucharów to nie trzeba wymyślać koncepcji z rezerwami w pierwszej lidze, ani też zmieniać system ligowy, nie trzeba zabierać pieniędzy z praw telewizyjnych, wystarczy na początek spróbować nie sprzedawać przez chwilę najlepszych zawodników. Jeśli natomiast prowadzi się klub w taki sposób, że on rok w rok generuje dziesiątki milionów strat finansowych to potem trzeba sprzedawać. Już wiemy, że latem do walki o puchary Legia przystąpi bez Niezgody i Majeckiego, a może i bez Karbownika. Przyczyn ewentualnego niepowodzenia nie będzie sensu szukać gdziekolwiek, poza własnym poletkiem.

Może to temat na tekst numer dwa autorstwa Dariusza Mioduskiego: za jakie sumy sprzedałem piłkarzy, na co poszły te pieniądze i jaki ich procent wydałem na wzmocnienia składu? A jeśli niezbyt wysoki to czy miało to związek z tym, w jaki sposób zarządzałem Legią? I czy to zarządzanie warte jest zaimplementowania na szerszą skalę?

KRZYSZTOF STANOWSKI

Założyciel Weszło, dziennikarz sportowy od 1997 roku.

Rozwiń

Najnowsze

Felietony i blogi

Komentarze

0 komentarzy

Loading...