Wczorajszy remis Manchesteru City z Crystal Palace może się okazać gwoździem do trumny, w której w zasadzie już teraz spoczywają mistrzowskie ambicje “Obywateli” w sezonie 2019/20. Jeżeli Liverpool wygra dzisiejsze spotkanie ligowe, będzie miał szesnaście punktów przewagi nad obrońcami tytułu i jeden mecz rozegrany mniej. Jasne – wiemy, jak to z The Reds bywało. Pamiętamy poślizg Stevena Gerrarda i te wszystkie inne nieudane próby sięgnięcia po mistrzowski tytuł. Ale tak gigantycznej przewagi podopieczni Jurgena Kloppa już nie roztrwonią. No nie ma szans. Są za mocni, zbyt regularni i skuteczni. Mają zbyt szeroką i wyrównaną kadrę, żeby powaliła ich nagle jakaś plaga kontuzji. Jeśli zatem Liverpool ma się jednak w bieżącym sezonie – niejako w swoim stylu – wyłożyć, to jest ostatni moment, by podstawić mu nogę.
Czyż można sobie zatem wyobrazić lepszy scenariusz niż ten, w którym przerwanie triumfalnego marszu The Reds po odzyskanie mistrzostwa po trzydziestu latach niemocy zależy od Manchesteru United?
Największy z klasyków angielskiego futbolu to gwarancja emocji od zarania dziejów. W ostatnich latach różnie z tym jednak bywało. W 2019 roku “Czerwone Diabły” mierzyły się z Liverpoolem w Premier League dwukrotnie, za każdym razem na Old Trafford. Oba spotkania zakończyły się remisami – najpierw 0:0, potem 1:1. W grudniu 2018 roku North West Derby zostało natomiast wygrane przez ekipę z Anfield, która przed własną widownią zwyciężyła 3:1, odgrywając się za marcową porażkę 1:2 w “Teatrze Marzeń”. I oczywiście nie twierdzimy, że to wszystko były spotkania kiepskie. Takie w Premier League generalnie praktycznie nigdy się nie zdarzają, a co dopiero wówczas, gdy na boisku pojawiają się zespoły tak potężnego kalibru.
Niemniej – już dawno żadne starcie United i Liverpoolu nie przerodziło się w bitwę, o której by opowiadano całymi latami.
LIVERPOOL WYGRA DZIŚ Z MANCHESTEREM UNITED?
KURS: 1.39 W ETOTO!
Summa summarum, to Manchester United może się pochwalić lepszym bilansem spotkań z odwiecznymi rywalami. Udało mu się pokonać Liverpool w 68 spotkaniach, ekipa z Merseyside odpowiedziała 56 zwycięstwami. Choć trzeba zaznaczyć, że obie drużyny najlepiej się czują, mając za plecami doping własnych kibiców. Liverpool na Anfield wygrał 40 razy, przegrał 25. United na Old Trafford zatriumfowali 43-krotnie, polegli w 16 przypadkach.
Czemu tak wnikliwie opowiadamy te historyczne ciekawostki? Cóż – nie ma co ukrywać, że jednym z najpoważniejszych powodów by przypuszczać, że czeka nas dzisiaj nieziemskie widowisko jest właśnie cały historyczny aspekt rywalizacji obu klubów. Bo jeżeli chodzi o bieżącą formę, podopieczni Ole Gunnara Solskjaera nie mogą się z liderami Premier League równać.
Niby ta sama, ale jednak inna liga.
Jeżeli Liverpool dziś wygra, będzie miał 30 (!) punktów przewagi nad United. Przepaść, a przecież “Czerwone Diabły” wbrew pozorom nie radzą sobie w bieżących rozgrywkach jakoś całkowicie fatalnie. Ewentualny triumf w konfrontacji z The Reds naprawdę przybliży podopiecznych Solskjaera do ligowego TOP4. Chelsea ostatnimi czasy potyka się raz za razem, wyraźnie straciła rozpęd, zresztą Leicester też lekko wytraciło rytm punktowania i notuje niepotrzebne wpadki.
United wciąż mają realne szanse na ligowe podium. Trzy zwycięstwa w czterech ostatnich meczach to całkiem przyzwoity dorobek.
Z drugiej strony – skoro taki wynik nazywamy przyzwoitym, to jak określić 21 występów bez porażki w wykonaniu Liverpoolu? Ekipa z Anfield w tym sezonie nie przegrała ani razu, wygrywając 20 z 21 meczów.
MANCHESTER UNITED POKONA DZIŚ NA ANFIELD LIVERPOOL?
KURS: 8.75 W ETOTO!
Po ostatnim ligowym zwycięstwie nad Tottenhamem drużyna Kloppa może się pochwalić serią 39 spotkań bez ani jednej wpadki. Jest zatem o krok od wyrównania wyniku Chelsea, która w latach 2004 – 2005 nie przegrała 40 starć z rzędu. Wciąż daleko jednak Liverpoolowi do przebicia rekordu Premier League, ustanowionego przez Arsenal. “Kanonierzy” wyśrubowali swoją passę meczów bez porażki aż do 49 spotkań, po drodze zaliczając między innymi swój legendarny sezon 2003/04, gdy zapracowali sobie na miano The Invincibles, czyli “Niepokonanych”.
A skoro już jesteśmy przy tamtych wyczynach Arsenalu, to warto chyba napomknąć, kto przerwał nieziemską passę londyńskiego klubu, nie pozwalając podopiecznym Arsene’a Wengera na okrągły, pięćdziesiąty mecz bez porażki z rzędu.
Oczywiście Manchester United.
Wspominaliśmy ostatnio: “Spotkanie miało wyjątkowo brutalny przebieg i było upstrzone wieloma wielkimi sędziowskimi kontrowersjami. Mike Riley był tamtego dnia w takiej samej formie jak podczas słynnej konfrontacji Wisły Kraków z Panathinaikosem Ateny w eliminacjach do Ligi Mistrzów. Mylił się w ocenie kluczowych dla przebiegu spotkania sytuacji, nie dostrzegał okropnych fauli. Ogólnie rzecz ujmując – kompletnie stracił kontrolę nad przebiegiem spotkania, pozwolił piłkarzom na odpięcie wrotek. Starcie Arsenalu z United zostało zresztą przez angielskich dziennikarzy nazwane potem dość malowniczo: Battle of the Buffet, czyli, najprościej tłumacząc, „Bitwa o Bufet”. To dlatego, że gdy w stadionowym tunelu doszło do wielkiej przepychanki między zawodnikami i sztabami szkoleniowymi obu ekip, Cesc Fabregas cisnął w Sir Alexa Fergusona kawałkiem pizzy”.
Po tym jak “Czerwone Diabły” w 2004 roku powaliły Arsenal, “Kanonierzy” tak naprawdę już nigdy się później nie podnieśli. Choć wszystko wskazywało na to, że obronią mistrzowski tytuł, ostatecznie przegrali wyścig o pierwsze miejsce na podium Premier League z Chelsea i już nigdy nie wrócili na tron.
Ale czy dzisiaj ekipa Solskjaera ma aż tak mocne argumenty w zanadrzu, jak wtedy mieli podopieczni Fergusona?
Cóż zacząć wypada od tego, że Sir Alex wziął Wengera sposobem. Niezbyt czystym, lecz morderczo skutecznym. Nie można bowiem powiedzieć, by Manchester na taktycznym polu przerósł wtedy Arsenal. Zadecydowała waleczność, wręcz brutalność zawodników United, no i kilka sędziowskich pomyłek. Jose Antonio Reyes po tamtym meczu praktycznie skończył swoje udane występy na Wyspach, został absolutnie zdemolowany. Rywale wybili mu z głowy grę w Anglii. Trudno jednak powiedzieć, czy dzisiejszy Manchester w ogóle stać na to, by w podobny sposób zaskoczyć Liverpool. “Czerwone Diabły” to obecnie zespół raczej pozbawiony boiskowych zakapiorów. Nie można nawet stwierdzić, by ta drużyna miała jakiegoś naprawdę wyrazistego lidera, który poprowadzi ją do boju.
Nie ma zresztą przypadku w tym, że kapitańską opaskę po odejściu Ashleya Younga przejął Harry Maguire, który dopiero co trafił na Old Trafford i w zasadzie nie da się nawet jak na razie rzetelnie określić, czy Anglik się w barwach United sprawdził. Jeżeli chodzi o liczbę mocnych charakterów i twardych boiskowych walczaków w składzie, to chyba na dzień dzisiejszy Liverpool prezentuje się pod tym względem korzystniej.
REMIS NA ANFIELD MIĘDZY LIVERPOOLEM A MANCHESTEREM UNITED?
KURS: 5.10 W ETOTO!
Gdzie zatem Solskjaer ma szukać słabych punktów Kloppa?
Cóż. Nie od dziś wiadomo, że Manchester jest ekipą dość specyficzną. “Czerwone Diabły” często świetnie sobie radzą w konfrontacjach z rywalami z czuba tabeli, natomiast gubią punkty na słabeuszach. Ostatnio trochę się to zmieniło – United zlali Norwich, Burnley i Newcastle, dali się natomiast pokonać Arsenalowi, więc – przynajmniej na papierze i z nazwy- ekipie topowej. Niemniej, pewną tendencję widać. Wygrane derby z City, pokonanie Tottenhamu, triumfy nad Chelsea, nad Leicester – to wszystko naprawdę efektownie prezentujące się skalpy. No i remis z Liverpoolem. Jedyna strata punktów, na jaką w bieżącej kampanii ligowej pozwolili sobie The Reds. United potrafią znaleźć sposób na mocnych oponentów – wiedzą jak się zachować, gdy to rywal prowadzi grę i stara się narzucić własne warunki w ataku pozycyjnym.
Można się jednak zastanawiać, czy Klopp w ogóle zdecyduje się na taką strategię. Oczywiście trudno od The Reds oczekiwać szczególnie zachowawczej postawy. Nie w takim meczu, nie na Anfield, gdzie tysiące gardeł zagrzewać będą gospodarzy do walki z odwiecznym przeciwnikiem. Ale kto tak naprawdę bardziej dziś potrzebuje trzech punktów, Liverpool czy Manchester?
Podopieczni Kloppa na pewno chcą za wszelką cenę uniknąć porażki. Przedstawiciele liverpoolskiego obozu mogą sobie oczywiście kurtuazyjnie zaprzeczać, lecz z całą pewnością chodzi im już po głowie powtórzenie wyczynu Arsenalu i uzyskanie statusu The Invincibles. Powrót na ligowy tron po trzydziestu latach z tak donośnym przytupem byłby przecież niezwykłym osiągnięciem. Więc spokojny remisik tak naprawdę gospodarzy w tych okolicznościach urządza. Utrzymają olbrzymią przewagę nad Manchesterem City, a ścigające ich Leicester, nawet jeżeli skorzysta z okazji i odrobi dwa punkty, nie wygląda mimo wszystko na groźnego konkurenta w mistrzowskim wyścigu.
United są na znacznie większym musiku.
Dla nich gra o powrót do Ligi Mistrzów jest wręcz arcyważna, a każdy punkt jest w tej chwili na wagę złota. “Czerwone Diabły” pozostając poza Champions League jeszcze bardziej utrudnią sobie przecież życie w nadchodzącym letnim oknie transferowym, stając się mało interesującym kierunkiem dla tych naprawdę elitarnych zawodników. Już poprzednie lato pokazało, jak wielkie trudności mają w tej chwili działacze klubu z Old Trafford, by przyciągać do siebie największe gwiazdy europejskiej i światowej piłki. Oczywiście strata punktów w starciu z Liverpoolem szans United na ligowe TOP4 nie przekreśli, ale – mimo wszystko – bardzo zaboli. Sezon ku końcowi się jeszcze nie chyli, lecz czasu na punktowanie pozostaje coraz mniej. Rywale sroce spod ogona nie wypadli, w każdej kolejce wpadek zaliczać nie będą.
Tylko czy Manchester odważy się rzucić Liverpoolowi wyzwanie od pierwszych minut, i wyjść na murawę, nie zasłaniając się podwójną gardą? Solskjaer w dużych meczach nie zwykł podejmować zbędnego ryzyka, wychodząc zwykle z założenia, że lepszy wróbel w garści niż gołąb na dachu. Co zwykle wychodziło mu i drużynie na zdrowie.
Ale gołąb z Anfield jest przecież dzisiaj tak tłusty i napuszony, że aż się prosi, by na niego zapolować.
[etoto league=”eng”]
fot. NewsPix.pl