Kto był na studiach poza swoim rodzinnym miastem ten wie, że bywa ciężko. Pieniędzy mało, a co za tym idzie: jedzenia mało, dieta na zupkach chińskich często jest grana i czasem nie można było już z tym wytrzymać. Ale gdzieś tam w oddali, czasem nawet i setki kilometrów od akademika, każdy student miał swój dom, w którym mama gotowała rosołku i podawała schabowego. Można było otrzeć łzę.
Tak nam się widzą polscy piłkarze, którzy obecnie nie radzą sobie za granicą, a którzy w Polsce pewnie byliby królami życia i śmiałoby mogliby tu wrócić. Jacy to goście?
Rafał Kurzawa
Chcielibyśmy napisać, że ostatni mecz Kurzawa zagrał w okresie urlopowym, ale niestety, to byłoby nadużycie. 25 maja to dla większości ludzi jest dopiero czas myślenia o urlopie i wyczekiwania go, bo przecież nawet wtedy do lata pozostaje blisko miesiąc. A właśnie w ten pamiętny dzień Kurzawa po raz ostatni widział w roli piłkarza parę tysięcy ludzi na trybunach, sędziego, rywali i tak dalej.
Dramat. To jest dramat.
Więcej – od momentu wyjazdu z Polski pomocnik uzbierał na ligowych boiskach marne 706 minut. Mniej niż pół rundy granej w pierwszym składzie, a Kurzawa jest za granicą od lata 2018 roku. Jego kariera nie tyle, że wyhamowała. Ona wrzuciła wsteczny i zapieprza do tyłu bez opamiętania. Jeszcze jakoś rozumiemy, że nie poszło mu we Francji, nie tacy jak on wracali stamtąd na tarczy. Ale w Danii? Okej, to wciąż silniejsza liga niż polska, natomiast, cholera, mówimy o reprezentancie, który mógł patrzeć w lustro po mundialu, co nie było wtedy żadną regułą. Tymczasem przerosło go wszystko, co tylko mogło.
Nie ma rady – trzeba wracać. Rozmowy z Górnikiem trwały już latem, nie udało się, teraz trzeba postawić na swoim i wznowić karierę.
Przemysław Szymiński
To był jeden z tych nieoczywistych transferów wychodzących z Ekstraklasy. Szymińskiego kojarzyliśmy jako przyzwoitego, może nawet solidnego obrońcę, ale gdybyśmy mieli typować i 10 defensorów, którzy mogliby wyjechać z kraju, piłkarz Wisły Płock pewnie by się nie załapał. Transfer wyżej w hierarchii ligowej – tak, transfer poza ligę – trudno było wierzyć. A jednak.
I też facet nie jechał byle gdzie, bo do Palermo, które owszem, tkwiło w Serie B, ale jeszcze wtedy miało swoje ambicje. Co więcej, Szymiński w tym Palermo nie przepadł, tylko w pierwszym sezonie zagrał 28 meczów. W drugim – 20, czyli wciąż nieźle. Potem trzeba było się z tonącego statku zwijać, w efekcie transfer do Frosinone i… kłopot. Szymiński nie gra. Początek sezonu stracił na kontuzję, ale i potem nie podnosił się z ławki, dostając jedynie 90 minut w Pucharze Włoch.
Oczywiście, to nie ten sam przypadek co u Kurzawy, że jest pozamiatane i wracać trzeba z pewnością. Natomiast klub z górnej ósemki i Szymiński mogliby się spotkać w połowie drogi. Jedni zyskaliby porządnego stopera, a sam piłkarz wróciłby do regularnego grania.
Damian Szymański
Rok temu opuścił Wisłę Płock i trzeba stwierdzić, że nie zdołał się przebić w Achmacie. Jeszcze początek był dobry, Damian grał dość regularnie, ale im dalej w las, tym więcej siedzenia na ławce. W tym sezonie pomocnik wystąpił w ledwie czterech meczach i ma na liczniku marne 178 minut. W jego wieku, 24 lat, takie liczby to poważny kłopot. Tym bardziej że mówimy przecież o reprezentancie Polski. Jerzy Brzęczek stawiał na niego, gdy jeszcze Szymański w Rosji radził sobie dobrze, w Lidze Narodów pomocnik zagrał trzy razy i choć w ostatnim meczu z Portugalią mowa była o naprawdę małym epizodziku, gość liczył się przed startem eliminacji.
Niestety, nie było grania, to skończyły się i powołania. Ostatni raz Szymańskiego (przynajmniej tego) na kadrze widziano przy okazji domowego starcia z Izraelem. Potem trzeba było z niego zrezygnować.
Natomiast sam Damian pewnie zdaje sobie sprawę, że jeśli wróci do regularności, może wrócić na pokład i dopłynąć do Euro. No, ale musi na boisku pojawiać się częściej i być może umożliwi mu to Legia Warszawa. Jak informował parę dni temu Przegląd Sportowy, klub z Łazienkowskiej jest zainteresowany sprowadzeniem piłkarza. Pytanie tylko, czy Szymański nie wpadłby z deszczu pod rynnę, bo środek z Cafu, Martinsem, Gwilią i Antoliciem nie wygląda przecież w Legii najgorzej.
Paweł Olkowski
Z jednej strony liczby u Olkowskiego nie wyglądają tak źle, bo facet gra rzadziej lub częściej, natomiast jeśli spojrzeć na to dokładniej, to wyjdzie nam, że Olkowski podstawowym piłkarzem był tylko w absolutnie beznadziejnym Boltonie. Klubie, który do poziomu Championship pasował jak pięść do nosa, notując 30 porażek w sezonie i zlatując z ligi z hukiem – 12 oczek straty do bezpiecznego miejsca.
A tak: w Koeln przy ostatnim sezonie obrońca już w ogóle się nie liczył. Teraz w Gaziantepie jest dość daleko w hierarchii, skoro w lidze zagrał sześć razy (ale tylko trzykrotnie po 45 minut i więcej). Jeśli tam nie dojdzie do nagłego przełamania, Olkowski przestanie być jakimkolwiek kąskiem na rynku transferowym dla zagranicznych klubów, bo w lutym stuknie mu trzydziestka, a CV robi się coraz gorsze.
Stąd może niezłym pomysłem byłby powrót do Polski, gdzie – jesteśmy przekonani – Olkowski mógłby robić za profesora. Gorszy od niego Broź miał w tej rundzie swoje wielkie chwile, więc tym bardziej Olkowski mógłby się stać pewnie i najlepszym prawym defensorem w tej naszej umownej elicie.
Maciej Wilusz
To kandydatura o tyle kontrowersyjna, że Wilusz – w przeciwieństwie do na przykład Szymańskiego – ma w Rosji markę. Swoje w tamtej lidze pograł, znają go, cenią, mógłby trafić po prostu do gorszego klubu niż Rostów. Natomiast faktem jest, że w swoim obecnym klubie Maciek kompletnie nie gra, ciągle siedzi na ławce i wszystko co dostał, to dwa spotkania w Pucharze Rosji.
W czerwcu 2020 roku kończy mu się umowa. I teraz można się zastanawiać: czy lepiej na przykład zejść parę szczebli niżej i dopiero potem atakować Polskę, ale już z gorszą kartą na ręku, czy spróbować wrócić zaraz, jako gość o wciąż niezłej renomie (pamiętamy, jak pół piłkarskiego kraju upominało się o niego w kadrze).
Widzimy w tej naszej lidze zespoły, które mają ambicje, a którym przydałyby się posiłki na środku obrony. I nawet jeśli to miałby być klub, gdzie Wilusz sobie za pierwszym razem nie poradził, to chyba zawsze warto sobie dać drugą szansę?
Fot. FotoPyk