Przez naprawdę długie lata czekaliśmy na zawodnika z pola, który zdoła wypracować sobie mocną pozycję w klubie występującym na poziomie Premier League. Mieliśmy swoich przedstawicieli na zapleczu tej ligi, furorę w angielskiej ekstraklasie robili polscy bramkarze. Ale kiedy już do angielskiej elity wkradał się jakiś obrońca, pomocnik bądź napastnik, wyglądało to kiepsko i kończyło się fiaskiem. Wreszcie w barwach Leicester City mocną pozycję wypracował sobie Marcin Wasilewski, lecz także i on po jednym sezonie wylądował na trybunach i swój udział w mistrzowskim sezonie “Lisów” ograniczył do zaledwie czterech występów. W tym samym klubie kompletnie przepadł Bartosz Kapustka, w Crystal Palace nie poradził sobie Jarosław Jach… Można tę wyliczankę naprawdę dość długo ciągnąć.
Wydawało się, że Jan Bednarek wpisze się w ponurą tradycję i zostanie kolejnym polskim niewypałem w Premier League. Kiedy młody obrońca w 2017 roku wylądował na Wyspach, jego pozycja w Southampton była gorzej niż nędzna. Zanosiło się na wylot z klubu. Tymczasem mamy finisz 2019 roku, a Bednarek może się pochwalić serią 43. meczów z rzędu w wyjściowej jedenastce “Świętych”. Jakkolwiek spojrzeć, stał się filarem drużyny.
I oczywiście, że nie jest to drużyna choćby w połowie tak mocna jak Leicester, w którym grał “Wasyl”, albo Arsenal czy Manchester United, w których zdarzało się występować polskim bramkarzom. Sezon 2018/19 Southampton zakończyło na bardzo odległej, szesnastej pozycji w lidze, z niewielkim zapasem nad strefą spadkową. Teraz też jest kiepsko. Na półmetku ligowych zmagań drużyna z St Mary’s Stadium plasuje się na piętnastej pozycji i ma tylko cztery punkty przewagi nad osiemnastą Aston Villą. Przed podopiecznymi Ralpha Hasenhüttla ciężka batalia o utrzymanie się w ekstraklasie. Zresztą angielskie media regularnie donoszą, że pochodzący z Austrii szkoleniowiec znajduje się na wylocie z klubu i właściwie każda kolejna porażka może kosztować go posadę.
To wszystko fakty, fakty dość smutne. Ale jednak wciąż mówimy o Premier League. Liga przebogata, liga przemocna. Jeżeli Bednarek jest w stanie regularnie występować w klubie z angielskiej ekstraklasy w wieku dwudziestu trzech lat, to naprawdę dobrze o nim świadczy.
Przypomnijmy, że kariera polskiego obrońcy rozkwitała w dynamicznym tempie. Jeszcze w 2016 roku Bednarek zbierał pierwsze piłkarskie szlify na wypożyczeniu do Górnika Łęczna, występując u boku Macieja Szmatiuka, Pawła Sasina i Przemysława Pitrego. Gdzie zresztą wcale nie robił szczególnej furory, często pełniąc rolę defensywnego pomocnika, choć o drzemiącym w nim potencjale mówiło się od dawna. Rozgrywki 2016/17 obrońca spędził już w Lechu Poznań, w którym zaczął się szkolić po przenosinach z MSP Szamotuły. Drużyna Nenada Bjelicy zajęła trzecie miejsce w Ekstraklasie, a Bednarek zakotwiczył już w centrum defensywy. Wtedy zwrócił uwagę obserwatorów Southampton. “Święci” podpisali z Bednarkiem pięcioletni kontrakt, wyciągając go z Poznania za naprawdę potężną sumkę. Mówiło się o kwocie oscylującej koło 5 milionów funtów.
Kierunek transferowy Bednarka z jednej strony imponował i zwiastował wielkie możliwości rozwoju polskiego zawodnika, ale – odwracając medal – wydawał się cholernie wymagający. Southampton do sezonu 2017/18, pomimo utraty wspomnianego na obrazku Jose Fonte, przystępowało z mocno obsadzoną defensywą. W układance Mauricio Pellegrino absolutnym pewniakiem był Maya Yoshida – doświadczony Japończyk, etatowy reprezentant kraju. W wyjściowej jedenastce towarzyszył mu natomiast zwykle Jack Stephens. Angielski zawodnik o dwa lata starszy od Bednarka, ale wciąż jeszcze postrzegany wtedy jako piłkarz z potencjałem. Swoje minuty zbierał również Holender Wesley Hoedt, kupiony z Lazio za naprawdę tłustą sumkę, plus minut 15 milionów funtów.
Czasami wspomniana trójka występowała nawet na boisku jednocześnie, ze Stephensem z boku defensywy i duetem Yoshida – Hoedt w środku. Poza tym – przez pierwszą połowę sezonu grał w Southampton jeszcze jeden stoper, możecie gościa kojarzyć. Virgil van Dijk. Całkiem nieźle mu szło, bo w grudniu 2017 roku Liverpool wykupił go za przeszło 70 baniek, a Jurgen Klopp zrobił z niego najlepszego obrońcę na świecie. Na St Mary’s Stadium holenderski stoper aż takim kozakiem jeszcze nie był, jego transfer uznano dość powszechnie za słono przepłacony, no ale jego pozycja w układance Pellegrino była rzecz jasna bardzo mocna.
Czego nie można powiedzieć o pozycji… samego managera “Świętych”. Nie pomógł bowiem Pellegrino awans do ćwierćfinału Pucharu Anglii. W marcu 2014 roku nowym trenerem klubu został mianowany doświadczony Mark Hughes. Zadanie postawiono przed nim proste – utrzymać klub w Premier League. Jego poprzednik zostawił drużynę z jednym punktem przewagi nad strefą spadkową.
W zmianie managera upatrywano naturalnie szansy dla Bednarka na przebicie się do wyjściowej jedenastki Southampton. Klub notował przecież tragiczne rezultaty, od końca listopada do połowy marca wygrywając ledwie jedno spotkanie ligowe. A jednak polski obrońca kursował tylko między ławką a trybunami. Nie pojawiał się na boisku nawet wobec kłopotów kartkowych czy zdrowotnych jego kolegów. Pellegrino zawsze tak to wszystko sobie poustawiał, żeby Bednarka zachować w odwodzie.
Jednak pierwsze dwa mecze u Hughesa były zawodnik Lecha Poznań także obejrzał z perspektywy kibica. “Święci” przerżnęli z Arsenalem i West Hamem. W starciu z “Kanonierami” czerwoną kartkę obejrzał Stephens. A to spowodowało, że nowy manager Southampton – w przeciwieństwie do poprzednika, preferujący ustawienie z trójką stoperów – musiał wreszcie wypuścić do boju Bednarka.
Polak pojawił się na boisku w kolejnej odsłonie londyńskiej trylogii. Southampton znów przegrało, tym razem u siebie z Chelsea. Ale “Święci zaprezentowali się nieźle. Prowadzili już 2:0, by ostatecznie przegrać 2:3. Drugą bramkę dla gospodarzy zdobył debiutujący w Premie League Bednarek. Potem Polak nie popisał się parę razy w defensywie, ale fraza “gol w debiucie” obiegła brytyjskie media. Występ ten okazał się bez wątpienia przełomowy dla całej kariery Jana na Wyspach.
Na początku tego roku tak o sytuacji Bednarka opowiadał Tomasz Magdziarz, jego menadżer z Fabryki Futbolu: – Pamiętam jak pojechaliśmy na rozmowy do Southampton dotyczące „Bediego”. Myśleliśmy, że oni chcą Janka na zasadzie „dobra, potrzebujemy stopera, rzucimy za młodziaka kilka baniek, może się sprawdzi, może nie”. Zajechaliśmy do ich centrum treningowego, zapraszają nas do takiej sali kinowej. Pokazali nam prezentację na kilkadziesiąt minut – słabe i mocne strony Janka na podstawie wycinków wideo, plan wprowadzania go do zespołu, założenia taktyczne… Miazga. Byłem w szoku. Powiedzieli jednak od razu – Janek przez pierwszy rok może grać niewiele, a nawet wcale. Zimą Janek kręcił nosem, dzwonił i mówił „Tomek, nie podoba mi się to, że nie gram”. Mówię mu „chłopie, pamiętasz ustalenia z lata? Takie było założenie. Nie będziemy teraz wychodzić na hipokrytów i nie będziemy chodzić do nich z pretensjami o to, że ty nie grasz, skoro oni ci mówili, że możesz nie grać”. Janek ma mega charakter. Totalnie zakręcony na punkcie diety, dodatkowych treningów, rozwoju mentalnego. Powiedziałem mu, że ma się skupić na robocie, a nam niech zostawi interesy. Wszedł na końcówkę sezonu i zrobił furorę. Zagrał na mundialu. Latem mieliśmy dla niego ofertę z Hiszpanii za dwanaście milionów euro, ale skoro Southampton miał na niego plan, że w tym sezonie zacznie grać, to czemu rezygnować w połowie tego projektu?
I dalej: – Janka frustrowało to, że ciągle słyszał „drugi Kapustka, pojechał do Anglii oglądać stadiony z trybun”. Dopiero zaczęliśmy się denerwować, gdy przyszedł nowy sezon i Mark Hughes na niego nie stawiał. Jeden, drugi, trzeci mecz poza kadrą. Pojechałem znów do Southampton na spotkanie z dyrektorem sportowym. Pytam o co chodzi. On tłumaczy „nie wtrącamy się w decyzje Marka, chociaż też nas dziwią. Ale bądźcie cierpliwi, niewykluczona jest zmiana trenera”. Mówię okej, ale nie podoba nam się to, nie możecie nas zbywać tekstem „zobaczymy co będzie”. Na to dyrektor wyciąga mi kilka raportów trenerów z drużyny. Janek wszędzie ma najwyższe oceny. Niedługo później zwolnili Hughesa, a u Hassenhuttla jest objawieniem zespołu, trafia raz za razem do jedenastki kolejki. Ostatnio rozmawialiśmy i pytałem go „i co, Jasiu, nadal będziesz dzwonił i pytał co robimy?”. To fantastyczny chłopak, materiał na klasowego piłkarza.
Od czternastego kwietnia do ósmego maja Polak rozegrał w Premier League w sumie pięć meczów z rzędu, wszystkie od dechy do dechy. “Święci” psim swędem utrzymali się w lidze, a Bednarka wytypowano jako jednego z bohaterów tej heroicznej walki o ligowy byt. Obrońca został przez kibiców Southampton obwołany najlepszym piłkarzem miesiąca, pojechał też na mistrzostwa świata, gdzie niespodziewanie przyszło mu rozegrać znacznie więcej minut, niż ktokolwiek mógł się spodziewać.
Początek kolejnych rozgrywek – wciąż u Marka Hughesa – raczej się Bednarkowi nie udał. Słynny Walijczyk powrócił do ustawienia z dwójką stoperów, co znów podważyło pozycję Polaka w zespole. Tym bardziej, że do klubu trafił Jannik Vestergaard, świetny obrońca z Danii. W pierwszej części sezonu 2018/19 Bednarek nie grał praktycznie wcale, a kiedy już pojawiał się na boisku, wyglądało to źle.
W grudniu 2019 roku Hughes stracił jednak robotę po serii katastrofalnych wyników. Jego miejsce zajął wspomniany Hasenhüttl, który na Bednarka postawił od samego początku swojej przygody z angielskim klubem. Hoedt, który z tak dobrym skutkiem walczył z Bednarkiem o miejsce w podstawowym składzie Southmapton wyleciał nawet z klubu na wypożyczenie. No i efektem jest passa, o której możemy dzisiaj z dumą i zadowoleniem opowiadać – od ósmego grudnia 2018 roku do 28 grudnia 2019 roku Jan Bednarek nie przegapił ani jednego spotkania w Premier League. Żadnej kontuzji, żadnej pauzy, a co najważniejsze – żadnego wylotu na ławkę rezerwowych. Polak w wieku 23. lat stał się po prostu pewniakiem. Nie musi się już zastanawiać, czy trener tym razem postawi na dwóch, czy trzech środkowych obrońców. On gra zawsze.
Oczywiście rodzi się tylko pytanie – jak gra? Porażka 0:9 z Leicester City, poniesiona w tym sezonie, sugeruje dość dobitnie, że z defensywą Southampton dzieje się coś niedobrego.
Generalnie Bednarek w bieżącym sezonie zbiera za swoje występy dość kiepskie noty – przede wszystkim brakuje mu w wielu sytuacjach zwrotności, co wydaje się obecnie jego podstawowym mankamentem, obok wciąż się niestety pojawiających błędów w ustawieniu. Polaka po prostu stosunkowo łatwo rozklepać, ograć w sytuacji jeden na jednego. Niemniej – na pewno nie można wskazać byłego zawodnika Lecha Poznań jako czarnej owcy, która powoduje, że Southampton znajduje się obecnie w takim, a nie inny miejscu w tabeli Premier League. Vestergaard, Yoshida i Stephen też walą babola za babolem.
Zresztą – ostatnio “Święci” jak gdyby wychodzą na prostą. Wygrali z Aston Villą, pokonali na wyjeździe Chelsea 2:0. Czyste konto zachowane przeciwko tak eksplozywnej defensywie to duży sukces Bednarka i jego kolegów. Na remis z Crystal Palace też nie ma co kręcić nosem. Dla Bednarka ten ostatnim występ był swego rodzaju kamieniem milowym – po raz 50. polski obrońca wystąpił w meczu Premier League.
Zagrał dość przeciętnie. Ale już sam fakt, że mógł obchodzić taki jubileusz, świadczy najlepiej, jak mocną pozycję wypracował sobie w Anglii.
Co dalej? Wiele zależy od tego, czy i jak długo posadę zachowa Hasenhüttl. Wszystko wskazuje na to, że u niego Bednarek będzie miał pewne miejsce w pierwszym placu niezależnie od wahań formy. Niemniej – nawet jeżeli kiepskie wyniki “Świętych” sprowokują władze klubu do kolejnej podmianki na stanowisku managera, jakiejś katastrofy jeżeli chodzi o pozycję Polaka w klubie nie ma się co spodziewać. Początkowo nic na to nie wskazywało, lecz dzisiaj można już napisać z całą stanowczością – Bednarek to zawodnik o ugruntowanej pozycji w Premier League i na pewno nie powiedział jeszcze w tej lidze ostatniego słowa. Po prostu się w Anglii sprawdził, w przeciwieństwie do wielu innych, których konkurencja po prostu tam pożarła.
fot. NewsPix.pl