Zbliżamy się do końca roku, atmosfera sprzyja podsumowaniom, wielu ludzi, wiele instytucji i organizacji musi sobie odpowiedzieć na pytanie: czy to było udane 12 miesięcy? W teorii wszystko powinno być w miarę proste: patrzysz, gdzie znajdowałeś się 31 grudnia 2018 roku i gdzie jesteś dziś. Porównanie twardych danych determinuje odpowiedź. Ważyłem 78 kilogramów, ważę 76 – to był fantastyczny, spędzony na sportowo rok.
Ale są też takie firmy jak Łódzki Klub Sportowy (uwaga, felieton będzie o ŁKS-ie, były prośby, bym każdorazowo ostrzegał, więc to czynię na wstępie).
Gdyby przejść się podczas jutrzejszego meczu z Wisłą Kraków po wszystkich sektorach na trybunie przy al. Unii 2, pewnie odpowiedzi byłyby jasne. Fatalny. Tragiczny. Beznadziejny rok. Zaraz wtopimy z sąsiadem w tabeli, okopując się na ostatnim miejscu, wiele wskazuje na to, że kluczowe ogniwa tej drużyny nie zostaną z nami na kolejny sezon, zresztą po co miałyby zostawać, jeśli bardzo prawdopodobny jest krok w tył w postaci spadku do I ligi. Ci, w których pokładaliśmy największe nadzieje, regularnie rozczarowują na boisku. Styl gry, który miał być powiewem świeżości coraz częściej staje się przekleństwem. Mecze Ekstraklasy, które miały być dla nas wielkim świętem, coraz częściej przypominają stypę.
Niestety, to wszystko prawda. Można w różny sposób usprawiedliwiać ŁKS, a to budżetem, a to błyskawicznym przejściem do Ekstraklasy z mroków III ligi, ale fakty są takie, że przegrał 13 z 19 meczów w Ekstraklasie, a ponadto stracił 33 gole, razem z Wisłą Kraków, bezustannie walczącą o byt – najwięcej w lidze.
Krytycy spoglądają na mecze łodzian i punktują bez litości. Taki styl gry nie pasuje do tych wykonawców, przestraszonych, pozbawionych pewności siebie, gubiących piłki, notujących straty i podania do rywala. Stawianie na wychowanków odbija się czkawką, bo zamieszany w kilka goli jest Jan Sobociński, jeden z największych ełkaesiackich talentów ostatnich parunastu lat. Oszczędna polityka fajnie wygląda na papierze, ale w praktyce grę Arce najczęściej robi solidnie opłacany Vejinović, a i reszta rywali w walce o utrzymanie niespecjalnie przejmuje się ewentualnym zadłużeniem. W końcu w grze jest spora stawka – utrzymanie telewizyjnej kroplówki na kolejne 12 miesięcy.
Aż chce się zapytać: czy naprawdę potrzebny był postawiony wyłącznie z pieniędzy właściciela balon, kryjący boisko dla młodzieży z Akademii ŁKS-u? Czy nie rozsądniej było, zamiast ładować pieniądze w bursę i sztaby drużyn młodzieżowych, ściągnąć jakiegoś napastnika? Czy nie lepiej było dać sobie spokój z próbami gry piłką po ósmej “pięknej” porażce z rzędu?
I tu właśnie pojawia się lekcja pokory, którą przynajmniej dla mnie było ostatnich 12 miesięcy w wykonaniu ŁKS-u.
Z perspektywy ciepłego fotela dziennikarza piszącego o piłce, wszystko jest dość proste. Naturalne jest, że inwestycje w infrastrukturę są ważniejsze, niż doczesne potrzeby pierwszego zespołu, zwłaszcza, jeśli właściciel nie jest Józefem Wojciechowskim. Oczywiste, że lepsze od 32-letniego Słowaka jest granie młodym człowiekiem z klubu, szczególnie, gdy ten młody człowiek jest reprezentantem U-21, a jego potencjał dostrzegają nie tylko dwaj kolejni selekcjonerzy (Jacek Magiera i Czesław Michniewicz), ale też szereg zagranicznych skautów, regularnie monitorujących jego występy. Wydaje się zupełnie jasne, że lepiej uparcie trzymać się założonej wizji gry, niż dostosowywać do ekstraklasowej lagi na Dawidka – bo bardzo prawdopodobny jest scenariusz legnicki, czyli zmiana stylu gry na bardziej toporny, który utrzymania ostatecznie i tak nie przyniósł.
Gorzej, gdy stajesz w miejscu, gdzie się wychowałeś, a na murawę wybiegają ludzie z herbem, który masz wytatuowany na plecach i na sercu. Z tej perspektywy nie widzisz murawy pod balonem oddalonej o jakieś półtora kilometra od boiska, ale wielką dziurę w obronie. Z tej perspektywy nie widzisz trenera, który pół roku temu prowadził jeden z najpiękniej grających zespołów w Polsce, ale gościa, który uparcie stawia na strategię przynoszącą niemal wyłącznie kolejne porażki.
Jako kibic zazwyczaj pamiętam ostatnie dwa mecze, może maksymalnie miesiąc. Jako dziennikarz pamiętam, że ŁKS w 2019 rok wkraczał jako drużyna zestawiana z Odrą Opole, która również jako beniaminek I ligi nieźle wypadła w sezonie 2017/18. Jako kibic dostrzegam głównie błędy, bo każdy z nich przybliża mnie do zawału serca. Jako dziennikarz widzę, że ŁKS jest jednym z pierwszych klubów, który przestał ciągle gadać o cierpliwości, konsekwencji i potrzebie spokojnego realizowania planu – a po prostu zaczął prezentować cierpliwość, konsekwencję i spokojne realizowanie planu.
Prezes Tomasz Salski na klubowej wigilii wyliczał: to ważny rok. Powróciliśmy do Ekstraklasy po 7 latach niebytu w niższych ligach. To właśnie w 2019 roku powstało pierwsze w Łodzi boisko pod balonem, coś na co nie było stać żadnej miejskiej akademii przez długie lata, nawet te piłkarsko i finansowo lepsze od obecnych. To właśnie w 2019 roku na obiekt wjechały koparki, które jasno pokazują: za dwa lata przy al. Unii 2 stanie pełnoprawny stadion piłkarski. To są efekty wielomiesięcznych starań, właściwie wieloletnich targów, upartego realizowania pewnych koncepcji, które tak łatwo byłoby odpuścić w imię “wyższych potrzeb”.
Przecież można było założyć: dobra, balon za rok, teraz utrzymanie za wszelką cenę. Budżet? Zaryzykujmy, najwyżej w I lidze będzie trzeba być oszczędniejszym. Transfery? Może i młodzi pograją mniej, ale doświadczeni piłkarze mogą tu wybiegać kilkanaście baniek, bo tyle pewnie jest cenne pozostanie w najwyższej lidze.
I tu właśnie pojawiają się te wątpliwości, których szczerze nie zazdroszczę prezesowi. Przecież w grze jest kupa kasy. Pokusa, by zagrać all-in, by wziąć kredyt na dwa miliony, by potem wyjąć dwanaście jest prawdopodobnie trudna do przezwyciężenia. Utrzymanie na stanowisku trenera, gdy cały dół już wymienił szefa i korzysta z efektu nowej miotły, utwierdzanie wszystkich w klubie, że droga, którą podążamy, także w kwestii strategii akademii, jest słuszna – to są wszystko potężne wyzwania.
[etoto league=”pol”]
Wiem po sobie, gdy jako dziennikarz doceniający to, co dzieje się w ŁKS-ie jestem zmuszony uspokajać swojego wewnętrznego kibica, który już by osiem razy zwolnił Moskala, wymienił pół kadry, a balon oddał do lombardu, by za zdobyty hajs nakupować Bośniaków.
Co mają powiedzieć ludzie, którzy fizycznie zarządzają tym całym majątkiem. Do których należy ostateczna decyzja: czarne, czerwone? A może w ogóle zabrać żetony ze stołu i wydać je poza kasynem?
Czy to było udane dwanaście miesięcy dla ŁKS-u?
Napiszę więcej: wydaje mi się, że najlepsze od czasu tytułu mistrzowskiego w 1998 roku.
Na ŁKS-ie obecnie dzieją się rzeczy, które wyznaczają rytm życia klubu na następnych kilkanaście lat – bo takim czymś jest stadion, struktura akademii, przyjęta i realizowana od trzech lat wizja. Być może to wszystko zostało źle zaplanowane. Być może lepiej żyć z sezonu na sezon, z rundy na rundę. Być może lepiej byłoby postawić na tu i teraz, zamiast jakiejś mglistej przyszłości, która przecież wcale nie musi być dla ŁKS-u różowa. Być może lepiej byłoby w szkoleniu postawić na wychowanie szybkich skrzydłowych, niż to, co wkłada się do głowy ełkaesiackiej młodzieży.
Tak, ten plan może się okazać zły, nieskuteczny, może się okazać drogą do pozostania średniakiem I ligi. Nie da się jednak zaprzeczyć, że ŁKS-owi nie brakuje determinacji w realizowaniu tegoż planu, nawet jeśli koszty są ogromne – bo tak trzeba nazwać narażenie tysięcy kibiców na problemy kardiologiczne.
Grali jak nigdy, przegrali jak zawsze – swego czasu pisało się o reprezentacji Hiszpanii, której finezja wielokrotnie przegrywała z pragmatyzmem drużyn przełomu wieków. Ale przecież trzeba pamiętać, że zanim ŁKS doczłapał do rekordowej liczby “pięknych klęsk”, to po prostu “grał jak zawsze, przegrywał jak zawsze”. Pamiętam ostatni spadek do I ligi, który okazał się przedostatnim krokiem do bankructwa. Pamiętam piękne limuzyny Audi, których nie było za co zalać. Dziś wreszcie ważniejsze od marki auta było zabezpieczenie gotówki na wizyty na stacjach benzynowych.
Być może za 3 lata, prowadząc synów na mecz o mistrzostwo III ligi łódzko-mazowieckiej pomyślę: “w dupę se wsadźta ten balon”. Na razie uważam, że za ŁKS-em naprawdę piękny rok. Oby kolejne były równie udane.
Zwłaszcza, że przecież przy całej piłkarskiej radości, największą euforię dało nam mistrzostwo siatkarek i zwycięstwa w Lidze Mistrzyń.