Wielu z nas zna doskonale to uczucie, kiedy pewne rzeczy trwają po prostu za długo. Może to być film, ciągnący się jak flaki z olejem, może być impreza, na której jest drętwo do bólu, ale nikt nie chce wyjść pierwszy, albo związek, który już się wypalił, ale żadna ze stron nie ma odwagi powiedzieć tego na głos. Kiedy wreszcie następuje koniec, wszystkim kamień spada z serca i słychać wyraźne westchnienie ulgi. Dokładnie coś takiego mieliśmy dziś w Abu Zabi. Robert Kubica dojechał, czy właściwie „dotoczył się” do końca sezonu 2019, o którym praktycznie nic dobrego powiedzieć nie można, poza tym, że wreszcie się skończył.
Kiedy polski kierowca przekraczał linię mety na torze Yas Marina, doskonale wiedzieliśmy, że oglądamy chwilę historyczną. Póki co, wiele wskazuje na to, że były to ostatnie kilometry Kubicy w roli pełnoprawnego kierowcy Formuły 1. Lada dzień prawdopodobnie poznamy jego dalsze plany, wiele wskazuje na to, że będzie łączył ściganie się w serii DTM z pracą kierowcy testowego i rezerwowego jednego z zespołów F1 z cichą nadzieją, że uda się odzyskać miejsce w stawce na rok 2020.
Na razie, zaliczył wyścig, jakich wiele. W zasadzie, można powiedzieć, że zawody w Abu Zabi były w pewnym stopniu lustrzanym odbiciem całego sezonu. Bo w sobotę Polak był ostatni w kwalifikacjach, bo przegrał w nich z partnerem z zespołu (0-21 w całym sezonie), bo dziś – jak prawie zawsze – świetnie wystartował i zyskał kilka pozycji. Dalej – bo znów miał spięcie z Antonio Giovinazzim, znów Włoch ostro go potraktował, nieco haratając jego bolid, który przecież i bez tego ledwie jeździ. Bo znów wyprzedził George’a Russella na starcie, a potem stracił pozycję, gdy Anglik zastosował system DRS. Wreszcie – bo na mecie znów był ostatni spośród tych, którzy wyścig ukończyli.
Były jednak także pewne różnice. Od kiedy Kubica ogłosił, że nie zamierza przedłużyć umowy z Williamsem i po sezonie ich drogi się rozejdą, przestał gryźć się w język. Wiele razy zarówno po wyścigach, jak i w ich trakcie, słyszeliśmy Polaka dość ostro krytykującego swojego pracodawcę. Kubica podważał decyzje i szefowej teamu, i inżynierów. A dzisiaj? Pełen wersal. Trochę na zasadzie, że można się spierać, ale gdy dochodzi do pożegnania, lepiej pamiętać te dobre chwile. Kiedy więc Polak przekraczał linię mety, odpalił radio i powiedział: „Dziękuję wam wszystkim za ten sezon, a właściwie za dwa sezony. Nie było łatwo, ale zrobiliście dobrą robotę. Dziękuję i życzę wam powodzenia”. Dobrze słyszeliście: Robert Kubica powiedział, że Williams zrobił dobrą robotę. To trochę tak, jakby Leo Messi chwalił trenera Valverde po 0:4 w Liverpoolu. Cóż, może Polak miał po prostu na myśli mechaników od zmieniania opon, którzy rzeczywiście przez większość sezonu wykonywali świetną pracę, regularnie notując najszybsze postoje.
Biorąc pod uwagę wszystkie kłopoty, nieporozumienia, trudności, wreszcie – kłody rzucane pod nogi przez zespół, trzeba przyznać, że Kubica żegna się z klasą.
Z kronikarskiego obowiązku dodajemy, że wyścig wygrał Lewis Hamilton, który już miesiąc temu zapewnił sobie kolejny tytuł mistrza świata. Drugi dojechał Max Verstappen, trzeci Charles Leclerc, czwarty Valtteri Bottas, a piąty – Sebastian Vettel. Ta sama piątka, choć w nieco innej kolejności, zajęła najwyższe miejsca w klasyfikacji generalnej. Pierwsze dwa miejsca dla Hamiltona i Bottasa były ustalone już wcześniej, o kolejne walka szła do końca. Ostatecznie najniższy stopień podium zajął Verstappen, 14 punktów przed Leclerkiem. Z kolei młodzian z Monte Carlo wyprzedził o 24 oczka doświadczonego kolegę z Ferrari, Sebastiana Vettela.
Skoro mowa o klasyfikacji generalnej, trzeba sobie coś głośno i wyraźnie powiedzieć. Choć zdaniem niektórych w relacjach z 21 wyścigów sezonu 2019 najczęściej powtarzanym zwrotem było „Kubica był ostatni”, Polak tak naprawdę zajął 19. miejsce. Ostatni był George Russell, który – jako jedyny kierowca w stawce – nie zdobył ani jednego punktu. Dla Kubicy to z pewnością małe pocieszenie, łyżeczka miodu w beczce dziegciu. A teraz czas na najprzyjemniejsze wydarzenie z całego roku, czyli… lot powrotny do domu. Nie wiemy tylko, czy pisać: „żegnaj”, czy „do zobaczenia”…
foto: newspix.pl