Rozstania z trenerami w Ekstraklasie można z reguły podzielić na dwie grupy.
Albo trener staje się wraz ze złymi wynikami nieznośny, toksyczny, mają go dość tak kibice, jak i piłkarze czy osoby rządzące klubem, układ ewidentnie nie funkcjonuje i raczej nigdy nie funkcjonował, a więc zwolnienie wydaje się naturalną koleją rzeczy. Wina spada na trenera. To w nim kibice lokują swoją złość.
Albo trener nie dostaje stosownej szansy i przy pierwszym kryzysie, przy pierwszym wyrżnięciu o glebę, władze klubu zamiast pomocnej ręki każą nadstawić drugi policzek. Wtedy mowa o absurdalnej decyzji rządzących. Gniew kibica kieruje się właśnie na nich.
Rzadko zdarza się rozstanie, w którym… trzeba po prostu zrozumieć obie strony. I kulturalnie sobie podziękować, mając w świadomości, ile się dla siebie zrobiło.
Ile Wisła zrobiła dla Stolarczyka, tak Stolarczyk dla Wisły.
Nie wiem, czy zmiana trenera w Wiśle była konieczną decyzją. Pewnie tak. Pewnie drużyna potrzebuje wstrząsu. Pewnie coś się wypaliło, co najdobitniej widać po samych meczach. Legia? Piłkarze wyszli na boisko po to, by odebrać najniższą karę. Raków? Trzymanie 0:0 i gra na czas od pierwszych minut. Arka? Było już lepiej, ale… niewiele lepiej. Koniec końców jedna z najsłabszych drużyn w lidze ograła Wisłę na luziku, stwarzając sobie kilka bramkowych sytuacji. Tak być nie może.
Trzeba sobie odpowiedzieć jednak na kilka pytań.
Czy Wisła ma skład, który pozwala myśleć o pierwszej ósemce? Nie.
Czy Wisła ma skład, z którym można utrzymać się w lidze? Raczej tak.
“Raczej” to w tym przypadku słowo klucz, które oddaje rzeczywistość Wisły Kraków i które pokazuje, że największym winowajcą obecnej sytuacji Wisły nie jest wcale Stolarczyk. A obecna sytuacja Wiśle po prostu nie przystoi. To nie klub, który powinien babrać się w ligowym mule i pływać wśród wodorostów, co obecnie robi. A więc trzeba coś zmienić. Zadziałać. Pozyskać piłkarzy? Oczywiście, że tak, to pierwsza, najbardziej paląca potrzeba, którą trzeba zaspokoić – i być może Wisła ją zaspokoi, ale jeśli już, to dopiero zimą. A do zimy jeszcze pięć kolejek. Piętnaście punktów do zdobycia.
Oczywiście, ładniej byłoby się rozstać po sezonie albo po wygaśnięciu kontraktu, ale piłka nożna to nie serial “Na Wspólnej”, a z każdą kolejką Wisła zbliża się na niebezpieczną odległość do wyjazdów do Głogowa czy Olsztyna (które mogą skutkować – w najgorszym, ale prawdopodobnym scenariuszu – bankructwem klubu). Być może Stolarczyk spaprał wiele rzeczy. Być może drugi sezon go zweryfikował. Nie wiem.
Wiem dwie rzeczy – to trener, któremu należy się WIELKI SZACUNEK.
I to decyzja, która wyjdzie na dobre… obu stronom.
Stolarczyk nie przychodził do Wisły jako uznana marka na rynku trenerskim. Bardziej trener-zagadka. Wiślak, który miał doświadczenie w pracy w poważnym klubie, ale w innej roli niż szkoleniowiec pierwszego zespołu. I jednocześnie duszący się za biurkiem, posiadający ambicje wykraczające poza ściąganie piłkarzy, doglądanie akademii. Rozwiązanie – proszę wybaczyć słowo – eksperymentalne, by nie powiedzieć budżetowe.
Wypaliło, moim zdaniem, o wiele lepiej, niż wszyscy zakładali. Lato 2018, jeszcze spokojny czas dla “Białej Gwiazdy” – zespół gra jak z nut, ofensywnie, widowiskowo. Chce się na to patrzeć. Grzeje, a przy tym nie jest rozdawcą punktów. Jesień 2018, w klubie już widoczne są czarne chmury, piłkarze odliczają miesiące od ostatniej pensji – włączamy Canal+ i nadal widzimy drużynę grającą jak z nut, ofensywnie, widowiskowo.
Już wtedy Wisła nie miała spektakularnego składu, wykręcała raczej wynik ponad stan, aż w końcu przyszła zima. A wraz z nią pokaźna lista strat:
– Zoran Arsenić, czołowy obrońca, na którym chciano zarobić godne pieniądze.
– Tibor Halilović, miewający przebłyski.
– Dawid Kort, mózg zespołu.
– Martin Kostal, robiący wiatr na skrzydle.
– Jesus Imaz, niekwestionowana gwiazda.
– Zdenek Ondrasek, najlepszy napastnik.
Została tylko plejada przybitych piłkarzy, którzy nie wiedzą czy klub dociągnie do maja, nie wiedzą czy coś będzie na koncie dziesiątego, nie wiedzą co mówić osobom, od których pożyczyli pieniądze.
Straty były bardzo duże, ale jakimś cudem w grze Wisły nie były one aż tak zauważalne. Dlaczego? Moim zdaniem dlatego, że – to największa zaleta Stolarczyka, która okazała się jednocześnie jego zgubą – jak mało kto w tej lidze potrafi odbudowywać piłkarzy.
Odszedł Carlitos? Mamy Ondraska, wprawdzie nie gra zbyt wiele, ale z nim sobie poradzimy. Wypaliło. Odszedł Ondrasek? No to dawaj Kolara, który przez 1,5 roku rozegrał jeden dobry mecz (to nie hiperbola) i Drzazgę, któremu przez trzy lata nikt w Krakowie tak naprawdę nie zaufał (to także nie hiperbola). Znów wypaliło – po jednego zgłosił się klub z Eredivisie (po jednej rundzie!), drugi otarł się o występ idealny, ale i poza meczem z Koroną zagrał kilka dobrych, a może i świetnych spotkań.
Peszko? Gość odpalony w Lechii, grający beznadziejnie, o ile tylko nie odbywa właśnie kolejnej kary. Stokowiec ma go dość, przez wielu jest skreślony. Jedna runda, w której wygląda bardzo dobrze w Wiśle poskutkowała powrotem pierwszego składu Lechii.
Burliga? Niechciany w Jagiellonii. Podobnie jak Klemenz.
Dawid Kort? Niechciany w Pogoni, oddany bez żalu. U Stolarczyka wyglądał jak jeden z lepszych na swojej pozycji w lidze.
Paweł Brożek? Nawet nie jedną, a dwoma nogami już poza karierą piłkarską. A jednak wrócił, odbudowany, sam zresztą wspominał, że dawno nie był tak dobrze przygotowany, jak w tym sezonie.
Martin Kostal? Dotąd totalnie drugoplanowa postać, która także została odbudowana i zyskała miano jednego z lepszych skrzydłowych w lidze.
Niby tak krawiec kraje, jak mu materii staje, a Maciej Stolarczyk łatał dziury z gracją mistrzów projektantów mody, mimo że dysponował głównie bawełną. Gdy pojawiły się kolejne luki, potrafił wrzucić do składu 15-latka. I oczywiście eksperyment wypalał – bo dlaczego miał nie wypalić?
Moim zdaniem za bardzo uwierzono w to, że Stolarczyk jest w stanie robić cuda. Zawsze i w każdych warunkach. Bo tak jak w pierwszym okienku dostał głównie piłkarzy z łatką “do odbudowania” lub “z potencjałem”, tak w kadrze było wciąż dużo klasowych grajków. Tak jak zimą również trzeba było rzeźbić z piłkarzy niechcianych, tak w tym samym oknie do klubu przyszedł Błaszczykowski czy Savicević (jeszcze wtedy w wielkim gazie).
A latem… Rafał Janicki, kompromitujący się od lat. Chuca i Jean Carlos Silva, obcokrajowcy będący niewiadomą. Michał Mak, który w Lechii nie notował liczb. David Niepsuj, który w Pogoni nie powąchał murawy przez całą rundę. Damian Pawłowski i Serafin Szota, oddani bez żalu juniorzy.
Udało się tylko w miarę (w miarę!) odbudować Maka. Ale gdzieś istnieje granica trenerskiego cudotwórstwa, gdzieś zaczyna objawiać się powiedzenie o bacie, którego nie da się ukręcić.
I moim właśnie tym przegrał Stolarczyk – może to on za bardzo uwierzył w to, że zawsze się uda, a może ci, którzy odpowiadali za transfery. Okazuje się, że to bardziej oczywiste niż się wydaje – kiedy zespół dobrze funkcjonuje, da się odbudować piłkarza. Ale kiedy zespół zbudowany jest z samych piłkarzy do odbudowania, sam potrzebuje odbudowania.
Podobnie jest z juniorami – nawet 15-latek pokaże się z dobrej strony, kiedy wszystko na boisku funkcjonuje, jak należy. Ale jeśli na tych juniorach ma się opierać gra – może wyjść kraksa.
Takie jechanie po bandzie wypali raz, drugi, ale za trzynastym czy czternastym razem już wcale nie musi. Przy czym – żeby była jasność – nie mam zamiaru czynić z minionych okien transferowych zarzutów. Jeszcze rok temu w kasie klubu zostały grosze i wielka dziura w postaci długów. Jak było – wszyscy wiemy.
Koniec końców należy ocenić pracę Stolarczyka bardzo pozytywnie. Skutecznie lepił zespół nie mając do wyboru materiałów z najwyższej półki i przez długi czas dawał radę. Nie zostawił klubu, gdy ten był nad przepaścią. Chronił piłkarzy, walczył o ich dobro, walczył o to, by zostali w klubie. Nie przestraszył się jednego z najtrudniejszych momentów w całej historii klubu, udźwignął go. Jego rola była o wiele szersza, niż tylko dobór taktyki, treningi, ustalanie składu.
A że Stolarczykowi zdarzyły się głupie wypowiedzi, które prawie zawsze towarzyszą trenerom dużych klubów (za taki mam Wisłę) u schyłku kadencji? No zdarzyły się.
A że po drużynie nie było widać stylu i chęci? No nie było widać.
Że przegrywała, co się da? Tak było.
I to wszystko kamyki, które trzeba wrzucić do ogródka Stolarczyka. Ale jednocześnie musimy pamiętać, by minusy nie przesłoniły nam plusów.
Mam nadzieję, że gdy Stolarczyk pojawi się na Wiśle, dostanie aplauz trybun, owacje, podziękowania, tysiąc sympatycznych gestów i zero niesympatycznych. To mu się należy. A i on nie może czuć się poszkodowany, bo sam na tym zwolnieniu skorzysta. Pewnie sam trener nie myśli w tych kategoriach, ale teraz, tak po prostu, otwiera się przed nim wiele furtek. Zasłużył na szansę w klubie o stabilniejszych strukturach? Zdecydowanie tak. Na karuzeli trenerskiej bieda jak dawno kiedy? Oj tak. Czy to Stolarczyk będzie pierwszym wyborem klubów, które zwolnią szkoleniowców w najbliższym czasie? Z pewnością.
A więc – znając tempo zdarzeń w Ekstraklasie – bez pracy pozostanie pewnie do zimy. Stolarczyk także musi bardzo dużo zawdzięczać Wiśle – to ona dała mu szansę, to ona go zbudowała trenersko, to w niej dowiedział się o tej robocie rzeczy, których, jak sam się śmieje, nie uczą w podręcznikach.
Ludzi, którzy zrobili dla Wisły wiele dobrego jest w ostatnim czasie cała masa. Stolarczyk jest jednym z nich.
Dlatego raz jeszcze – to rozstanie, prawdopodobnie konieczne, po którym nie powinno się kopać żegnanego trenera w tyłek, a oddać szacunek i podziękować.
JAKUB BIAŁEK
Fot. 400mm.pl