– Panie doktorze, boli mnie głowa, jestem rozdrażniony, źle sypiam, nie czuję radości z życia.
– A co pan ostatnio robił?
– Oglądałem 14. kolejkę Ekstraklasy.
– O ja pierdolę. To znaczy: niedobrze. Proszę sobie odpalić Ligę Mistrzów we wtorek, Borussia Dortmund – Inter i oglądać uważnie.
– Dobrze, dziękuję.
(…)
– Panie doktorze, jak ręką odjął!
To jest naprawdę niewiarygodne, ale jednak co jakiś czas we wtorek i środę okazuje się, że można rozegrać mecz piłkarski bez wrzucania na pałę każdego rzutu wolnego z 50. metra, że nie trzeba celebrować każdego autu i gdzieś na świecie istnieje szybsze tempo niż przy okazji orlikowego spotkania. Tym miejscem jest Liga Mistrzów. Cóż to w ogóle był za wieczór, skoro Borussia wyciągnęła od 0:2 do 3:2 z Interem, a wcale nie możemy być pewni, że właśnie to spotkanie było najlepsze?
No, ale dla postronnego kibica taki mecz to jedno, a dla ludzi związanych z Interem drugie. Niebywale układa się ta przygoda ekipy Conte w europejskiej elicie, bo przecież gdyby mecze trwały po 45 minut, zespół z Mediolanu mógłby się już powoli zastanawiać, z kim zagra w fazie pucharowej na wiosnę. Owszem, miałby wciąż jedno oczko za Slavię, ale też trzy punkty za Barcelonę i sześć za Borussię. Niestety coś się psuje z Interem w drugiej połowie i tak samo było też dzisiaj.
Bo naprawdę: w pierwszej części gry goście doskonale wiedzieli, co chcą grać, a jeszcze robili to z taką łatwością, jakby nie tylko kopali piłkę, ale również w kieszeniach mieli pilociki do sterowania tym ustrojstwem. Na przykład przy bramce na 2:0 mieliśmy ochotę wstać i bić brawo. Wyprowadzenie piłki przez Brozovicia – top. Szybki zwód Martineza i zagranie na skrzydło – top. Przyjęcie Candrevy i odegranie do Vecino – top. Uderzenie kończące – klasa, po długim rogu, do widzenia państwu.
Borussia próbowała się odgryzać, ale była w tym wszystkim jakoś mało zdecydowana. Owszem Handanović raz czy dwa musiał się sprężyć, jak przy sytuacyjnym uderzeniu Sancho, natomiast nie miało się wrażenia, że gospodarze zaraz coś siekną. A z Interem odwrotnie: jakby ten mecz miał podkład rodem z horrorów, to już w okolicach dwudziestego metra od bramki Borussii wjeżdżałby złowrogi kontrabas. Przecież tam wystarczyło długie podanie z 5. minuty, by Martinez zostawił za sobą ociężałego Hummelsa, wszedł w pole karne bez pytania i załadował obok bezradnego Buerkiego.
I teraz rodzi się pytanie: co się stało w przerwie? Inter znów stwierdził – dobra, mamy to, przez 45 minut oni może raz pierdną, ale dwóch na pewno nie strzelą? Wiadomo było, że Borussia weźmie się do roboty, natomiast też potrzebowała pomocnej dłoni od gości. A ci ją chętnie wyciągnęli.
Wyszli jacyś tacy przestraszeni, zbyt już cofnięci, pozwalający przeciwnikom na zbyt dużo. A Borussia to też nie są chłopcy roztropki, by z tego nie skorzystać i od razu przeprowadziła szturm. Pach, Hakimi ma mnóstwo miejsca w szesnastce i ładuje po długim. Pach, wchodzi Alcacer, wykorzystuje zły aut Interu, zgrywa do Brandta, a ten pokonuje z ostrego kąta Handanovicia, który w tamtym momencie w ogóle nie pomógł.
Do tego Witselowi zabrakło centymetrów, by zamknąć dośrodkowanie, strzał Sancho znów obronił Handanović, główka – znów – Witsela minęła bramkę nieznacznie. Interu jakby nie było już w domu, wyjechał daleko, nie wiedział, że ktoś próbuje sforsować mu drzwi. I to musiało się skończyć dramatycznie, a więc bramką na 3:2. Klepa znakomitego Hakimiego z Sancho i Borussia wdarła się po swoje do środka.
Nie wiemy, gdzie bywałeś w tym czasie, Interze, ale zaczynamy się domyślać, gdzie będziesz bywać na wiosnę. Chyba już nie w Lidze Mistrzów. Trzy punkty straty na dwie kolejki przed końcem to już nie jest odległość w kij dmuchał, może zabraknąć czasu, by to nadrobić. Tym bardziej że Borussia będzie grać przez 180 minut, a Inter może – w swoim stylu – przez 90.
Borussia Dortmund – Inter Mediolan 3:2
Hakimi 51′ 77′ Brandt 64′ – Martinez 5′ Vecino 40′
Fot. Newspix