Jak dużo czasu poświęca Wiśle? Jaki model biznesowy stara się wprowadzić w klubowej pracy? W jaki sposób miastowi radni posługują się retorycznymi metodami rodem z filozofii Artura Schopenhauera? Jak wygląda dalszy plan ratowania klubu z Reymonta? Jak dużo wie o futbolu i od kogo się uczy? Jakie ma zdanie o krakowskich kibicach? Co czeka klub po ewentualnym spadku? Na te i na inne pytania odpowiedział Piotr Obidziński, prezes Wisły Kraków, który był gościem porannej “Dwójki bez Sternika”. Zapraszają Samuel Szczygielski i Michał Łopaciński. Zachęcamy również do odsłuchu.
Jak u pana z czasem? Coś się zmieniło czy dalej żyje pan w biegu, bo pamiętamy czasy, kiedy ratowaliście Wisłę i często nie mieliście nawet chwili, żeby porządnie odpocząć?
Czasu mam bardzo mało. Ciągle czymś się zajmuję, ale życie w podróży absolutnie nie stanowi dla mnie problemu. W drodze odpoczywam. Nauczyłem się tego, przywykłem do takiego funkcjonowania i nie zaburza mi to trybu dnia. Wychodzę z założenia, że człowiek jest w stanie niektóre rzeczy połączyć. Jeśli podczas trasy mogę odebrać jakiś telefon i przeprowadzić z kimś rozmowę, to czemu tego nie zrobić?
Telekonferencje zarządu Wisły w przedziale pociągowym…
Z telekonferencjami w Pendolino jest o tyle ciężko, że w jego przedziałach nie ma zasięgu i ewentualnie, od biedy, trzeba siedzieć w niewygodnych przejściach, dlatego też swego czasu często wybierałem pociąg o godzinę wcześniejszy, jakościowo trochę gorszy, ale już z zasięgiem i możliwością kontaktów z partnerami.
Cały czas mierzycie się akcją ratunkową Wisły. Zajmuje to sporo czasu?
99% swojego czasu poświęcam Wiśle. Nawet jak biegam i pływam, to staram się to robić przy klubie. Robimy nawet z kibicami specjalną akcję integrującą wokół sportu, która ma pokazać, że po Krakowie można chodzić i trenować w barwach obu klubów.
To się udaje?
Z wyjątkiem tego, że czasami jakiś kompletnie pijany żul coś za mną krzyczał, kiedy biegłem, to raczej nie spotykałem się z negatywnymi reakcjami. Trochę nie wyobrażam sobie też sytuacji, żeby w XXI wieku ktokolwiek miał do kogokolwiek pretensje o barwy. Naprawdę. Żyjemy w cywilizowanym świecie i nawet jeśli w niektórych dziedzinach jeszcze do niego aspirujemy, to już takie przypadki jak plemienna dyskryminacja nie powinny funkcjonować na żadnym poziomie. Przy tym wszystkim odnoszę jednak wrażenie, że futbol jest nieco zacofany. Na wielu naukowych polach dorośliśmy już do bardziej rozwiniętych cywilizacji, a na podłożu piłki nożnej dalej całymi grupami ludzi kierują niezrozumiałe fanatyzmy. Zmiana przyjdzie wraz z wymianą pokoleniową. Oznaczać to będzie jednoznaczne oderwanie się od kultury PRL-u i wzrost przychodów ligowych klubów.
Płynnie przejdźmy do tematów związanych z Wisłą. Jak wyglądają wasze relacje z miastem?
Potrzeba cierpliwości. Uzbrajamy się w nią. Musimy być nieugięci. Wysyłamy do miasta obustronnie korzystne propozycje, które biorą pod uwagę dobre mienie miasta i kondycję finansową klubu. Próbujemy skonstruować model stadionu, w którym dopracowane będę nawet najmniejsze szczegóły – od krzesełek po wygodne internetowe sczytywanie biletów. Staramy się tak wszystko poprowadzić, żeby stać się bezpośrednim operatorem obiektu i żeby w oparciu o biznesowe kalkulacje móc podpisać opłacalną umowę operatorską. To wymaga dialogu, a on jest utrudniony przez wiele czynników. Nie sprzyja nam historia, ścieranie się wielu sił i stron w mieście.
Ostatnio przeczytaliśmy absurdalny pomysł, żeby zburzyć stadion Wisły i ze stadionu Cracovii zrobić polskie San Siro.
Ten pomysł wychodzi z otoczenia pana prezydenta, bo zaproponował go jeden z bardzo znanych radnych z jego grona. Rozumiem, że mógł być to zabieg czysto retoryczny, bo każda partia ma takiego polityka, który w swoich wypowiedziach dochodzi do najwyższej skali absurdu. W polityce krajowej był już pan ornitolog i pewna pani profesor. Wszystko po to, żeby potem nawet najbardziej kosmiczne ruchy danej partii wydawały się mniej absurdalne niż pomysły tamtego człowieka. Zabieg erystyczny. Tak samo odbieram ten pomysł. Wychodzi radny i proponuje zburzenie stadionu. Po nim wypowiada się urzędnik, oponuje, że nie, nie ma takiej opcji, ale przy tym wciska opcję zrobienia tam biur. I wszyscy się zgadzają, że to drugie brzmi dużo lepiej. Retoryka i manipulacja w ramach lektury Schopenhauera.
Jak dużo macie jeszcze do zrobienia, żeby sprzątnąć cały bałagan, który przejmowaliście w Wiśle?
Akcją reanimacyjną zajęła się grupa facetów, z której każdy na swoim polu osiągnął olbrzymi sukces i choć sporo zaryzykowali, to żaden z nich na tym nie stracił. Przez pierwsze dwa miesiące, kiedy pojechałem do Krakowa, wziąłem wszystkie rzeczy na siebie. Od najdrobniejszego przelewu, żeby być pewnym, że z klubu nie wypływa ani jedna złotówka. Potem szybkie obcinanie, doprowadzenie do rentowności i operacyjnego plusa, a teraz zaczynamy mozolną pracę strategiczną z długofalowym celem i nowymi wyzwaniami operacyjnymi. Wszystko to po to, żeby zbudować coś dużego.
Wspomniał pan o Tomaszu Jażdżyńskim, Jarosławie Królewskim i Kubie Błaszczykowskim w kontekście grupy reanimującej, a sam pan też znalazł się w tym działaniu nieco przypadkiem, bo gdyby nie jeden nieudany wyjazd, to mogłoby być zupełnie inaczej.
Tak, cały poprzedni rok spędziłem w Arabii Saudyjskiej. Fajne miejsce. Zresztą historia ciekawie zatoczyła koło, bo Jarek Królewski niedawno poleciał do tego samego biurowca, w którym ja wtedy pracowałem kilka ładnych miesięcy. I faktycznie, pracowałem tam przy budowie strategii dla agencji rządowej od kontaktów międzynarodowych, a ponieważ zmienił się rząd, to konsultanci i doradcy zostali wymienieni. Specjalnie mnie to nie zmartwiło, bo w Zakopanym był akurat piękny i śnieżny styczeń, więc mogłem wrócić do Polski, żeby się nim nacieszyć.
Początkowo chciałem przez miesiąc pojeździć sobie w spokoju na nartach i dopiero z czasem zakontraktować sobie coś nowego, ale wyszło, jak wyszło. Trzeba było pomóc Wiśle i pomagamy dalej. Teraz mieszkam nawet w Krakowie i jestem w stanie powiedzieć, że to jest projekt, który życiowo wciągnął mnie najbardziej. Jestem w nim po uszy. Wcześniej też bywało ciekawie, bo podobał mi się Kazachstan, kręciło mnie budowanie sieci BMW w Polsce, ale to wszystko nie było nawet minimalnie tak angażujące jak Wisła. W tej chwili to obsesja. To jest ślad na zawsze. Myślę po wiślacku. Oczywiście z zachowaniem trzeźwości umysłu, bo mam świadomość, że za bardzo kibicowskie podejście może tylko przeszkodzić w racjonalnym podejściu do biznesu.
W takim razie jak u pana ze znajomością samej piłki nożnej? Od kogo pan się przez ten czas najwięcej nauczył samego futbolu?
Staram się słuchać wszystkich mądrych ludzi, którzy osiągnęli w tym sporcie sukces, ale jeśli mam wyróżnić kogoś konkretnie, to proszę bardzo. Zaznaczam przy tym, że kolejność przypadkowa: Bogusław Leśnodorski, Jakub Błaszczykowski, Arkadiusz Głowacki, Maciej Stolarczyk, Jakub Chodorowski. Jest tych osób trochę, a przy tym bardzo dużo lektur. Słucham, analizuję, dopytuję i zderzam to z wiedzą czysto teoretyczną, którą można zdobyć poprzez czytanie fachowych książek dla trenerów. Od ogólnego Narodowego Modelu Gry po bardziej złożone dzieła, które podesłał mi rzeczony Chodorowski z Liverpoolu. Dużo materiałów stricte branżowych o tym, jak konstruuje się wielką piłkę w Anglii. Dzięki temu wszystkiemu można próbować wypracowywać swoją metodykę i swoją filozofię menadżerską. Przy tym nie wchodzę w kompetencje sztabu szkoleniowego. Nie ma nawet takiej opcji. Po prostu wiem, że zrozumienie tego ułatwi mi masę rzeczy.
Pół roku temu był pan jeszcze raczej doradcą klubu, a teraz, już jako prezes, ma pan świadomość tego, że musi dużo bardziej rozumieć funkcjonowanie piłki samej w sobie?
W mojej filozofii pracy nie można być prezesem, który wszystko zostawi innym. Podchodzę do Wisły jak do swojego małego biznesu. Wdrażam korporacyjny styl zarządzania, raportowania, uczciwość, prężne działanie w Excelu, dzięki któremu każdy wie, do kiedy musi zrealizować pewne rzeczy w firmie. Pamiętajmy, że dalej jest to spółka, która robi 50 milionów obrotu i zatrudnia kilkadziesiąt osób razem z piłkarzami i sztabem. Na poziomie gospodarczym to faktycznie mała firma i tak należy ją rozumieć. Musi być płaska struktura, a prezes musi wiedzieć, co się dzieje do poziomu pana Bogusława, który pracuje na recepcji. On też jest bardzo ważną części klubu, bo bez niego biuru byłoby zamykane stanowczo za wcześnie, a przy tym pilnuje, żebym nie przesiadywał za długo w biurze. Każdy jest istotny, każdy ma swoją robotę do wykonania. Wiem, że mam pewne braki w sporcie, bo nie działałem w nim wcześniej, ale staram się je nadrobić. Trzeba mieć wiedzę i wyczucie w każdym obszarze, a przy tym słuchać mądrzejszych od siebie. Na tym polega bycie szefem każdej organizacji. Prezes banku nie może nie rozumieć pojęcia procenta złożonego.
Nie zawsze to tak wygląda. Często jest tak, że nie każdy w klubie czuje się strukturą organizacji i każdy działa na własną rękę. W takim razie pytanie: czy pracownicy Wisły chętniej teraz przychodzą do pracy?
Zastaliśmy tam wspaniałą drużynę. I nawet nie chodzi tylko o sam zespół piłkarski, który już sam w sobie jest wyśmienity, a o zwykłych pracujących przy nim ludzi. Oni nigdy wcześniej nie zaznali pracy biznesowo-projektowej, a jednak umieli się w to wdrożyć i wykonują to bardzo dobrze. Trzeba było im pokazać drogę i ich uświadomić, bo do tej pory myśleli kategoriami kupowania i sprzedawania piłkarzy, zapominając, że każdy biznes polega na wielu przedmiotach funkcjonowania, a nie tylko jednym. Wszystkim płacili za wszystko. Z nikim nie negocjowali, z nikim się nie kłócili. To rozleniwia, ale tak to działało za czasów Telefoniki.
Potem przyszedł trudny czas, każdy chciał pracować dobrze, ale nie było do tego klimatu, bo ryba, jak wiadomo, psuje się od głowy. Teraz to naprawiamy, wszyscy wiedzą, jaki jest średnioterminowy i długofalowy cel, do tego jest świadomość, że tych celów jest kilka. Często się spotykamy, jasno komunikuję nasze problemy i wszyscy możemy z nimi walczyć. Nie jest tak, że rada nadzorcza jest enigmatycznym ciałem, które dla zwykłych pracowników stanowi nadrzędny element władzy. Koniecznie jest jeszcze wprowadzenie jaśniejszej komunikacji między górą a dołem, żeby ci drudzy więcej dowiadywali się bezpośrednio od nas, a mniej z samych mediów.
Ważnym elementem działania klubu są też kibice. Jak wygląda układanie relacji z nimi?
Fani są najważniejszą siłą, która uratowała klub. Trzech dżentelmenów, którzy położyli pieniądze na reanimację klubu, nie robiło tego dla siebie, tylko właśnie dla przetrwania wspaniałej historii i kultury kibicowskiej. Wszyscy wiedzieli, że nie można pozwolić na upadek tak wielkiej społecznej organizacji, jaką od bardzo długiego czasu w Krakowie była Wisła. Emisja akcji za milion euro w niecałe dwadzieścia cztery godziny, frekwencje, socios to są wszystko rzeczy unikalne nawet na skalę europejską. To jest trochę tak jak z bankowością w Kenii. Znikąd nagle wskoczyła na poziom mobilnej, bo mogła zrobić żabi skok. Tak samo z Wisłą, która była najdalej kibicowsko, ale dzięki oczyszczeniu z bycia siedliskiem zła kibicowskiego stała się zdrowym system, gdzie fani mogą współtworzyć klub w racjonalny, przemyślany i niepatologiczny sposób.
Jest prezes, z którym się rozmawia, komunikuje, nie ma tej przepaści. Jest zarząd, którego praca jest skoordynowana z działaniem wszystkich osób w klubie. To jest ogromna wartość. Za idee fixe mam normalne relacje kibicowskie między klubami w Krakowie. To jest absolutnie kluczowe dla mnie. Będzie do opowiadania dzieciom, że byłem częścią zmiany, która już zaistniała i do tego będzie kontynuowana.
Macie przeogromny kredyt zaufania od kibiców, którego nie możecie zawieść. Wartość emocjonalna może przewyższać nawet tę biznesową.
Socios sprawuje kontrolę społeczną nad naszym działaniem. Takie mechanizmy są bardzo istotne w zarządzaniu właściwie każdym takim podmiotem. Klub jest własnością wszystkich, choć oczywiście ma swojego właściciela. Kibice są od tego, żeby mówić i krzyczeć, że coś im nie odpowiada, ale historia pokazuje, że nie powinni mieć wpływu na rzeczy stricte menadżerskie. I rozsądne rozdzielenie tego jest kluczowe dla zdrowego układu i organizmu strategicznego. Wisła musi być firmą specjalistyczną, która zatrudnia ekspertów w każdej dziedzinie swojego funkcjonowania. Pamiętajmy przy tym, w jakiej jesteśmy sytuacji.
Mamy trzydzieści milionów długu. Przy odpowiednim zarządzaniu, utrzymywaniu się w lidze, dobrych wynikach sportowych, regularnym lądowaniu wśród najlepszych ośmiu drużyn PKO Bank Polski Ekstraklasy mamy szanse na zysk w granicach czterech do siedmiu milionów rocznie. Tym samym będziemy w stanie spłacić dług w cztery-pięć lat. To jest ogromne ryzyko. I wszyscy to rozumieją. Od kibiców po władze. Żeby jednak nie było, to nikomu nie obiecujemy, że Wisła nie upadnie. Dokonamy wszelkich starań, żeby tak się nie stało. Negocjujemy na każdym polu – od miasta przez wierzycieli po Telefonikę.
Jest jedna dziedzina, gdzie negocjować nie możecie – boisko. Na razie Wisła jest bliżej pierwszej ósemki niż strefy spadkowej, ale jeśli zajrzałoby wam w oczy widmo spadku, to klub by upadł?
Tak. Zostawiliśmy sobie dość sporą, trzydziestoprocentową część budżetu na zimowe okno transferowe pod kątem raportów, jakie mieliśmy z drużyny. Mogę zdradzić, że z Arkiem Głowackim założyliśmy się o liczbę bramek, którą strzeli w tej rundzie Paweł Brożek. On mówił, że ponad dziesięć, my że mniej. Zobaczymy. Szukamy wzmocnień. Staraliśmy się już o paru piłkarzy, ale inni nas przebijali dość znacznymi kwotami. Swoją ścieżkę skautingową prowadzi zarówno trener Stolarczyk, jak i Głowacki. Ten drugi opartą na trzech systemach komputerowych. Wszystko to po to, żeby do zimy samemu wyselekcjonować odpowiednią grupę zawodników, nie opierając się przy tym na poleceniach menadżerskich. Pod nasze potrzeby i możliwości. Musimy uniknąć spadku, choć każdy ma świadomość, że spadają w tym roku trzy drużyny, więc zadanie jest utrudnione. Wszystko w nogach chłopaków. Ja w nich wierzę. Już wiele razy pokazali, że potrafią dobrze grać w piłkę.