Środowe mecze Ligi Mistrzów pokazały, że w Europie trzeba się liczyć z każdym i choć Manchester City jeszcze wedle planu zaliczył przyjemną wizytę na Ukrainie, tak już inne faworyzowane zespoły z piątki najlepszych lig Starego Kontynentu – Tottenham, Bayer Leverkusen i Atalanta Bergamo – nie mogą być zadowolone ze swoich spotkań. Wszystkie zaliczyły zimny prysznic w starciach z teoretycznie słabszymi rywalami. W dużej mierze przyczyniły się do tego znane w Polsce nazwiska. Grzegorz Krychowiak i Maciej Rybus utarli nosa „Aptekarzom”, a Nenad Bjelica poprowadził swoich rodaków do wspaniałego triumfu z trzecim zespołem minionego zespołu Serie A. Zapraszamy na przegląd spotkań mniej popularnej strony Champions League.
***
Manchester City i Tottenham, czyli dwa czołowe i dominujące angielskie kluby, na inauguracje rozgrywek Ligi Mistrzów czekały wyjazdy na drugie końce Europy, gdzie w starciach z Szachtarem i Olympiakosem Pireus miały być niezagrożonymi faworytami. Oczekiwania spełnili jednak tylko ci pierwsi. Ich zwycięstwo nawet przez sekundę nie było zagrożone. Już przed samym meczem można było zakładać, że trzy punkty dla gości są oczywiste jak matematyczna kalkulacja na tabliczce mnożenia z użyciem kalkulatora. Nikt tak często nie pokonywał golkiperów jedenastokrotny mistrza Ukrainy w całej historii jego występów na boiskach Champions League jak piłkarze „Obywateli”. Co więcej, prowadzący ekipę mistrza Anglii, Pep Guardiola z żadną drużyną z ligi, w której nie pracował, nie spotykał się tak często jak z Szachtarem, a to perfekcjonista, który każdego rywala rozkłada na czynniki pierwsze. Tym bardziej takiego, którego zna. Zapytany o tą statystykę na konferencji prasowej, uśmiechnął się i odpowiedział: „absolutnie nie przeszkadza mi częstotliwość spotkań z Szachtarem, to tylko ułatwienie mojej pracy, a zresztą, właśnie kupiłem sobie tu dom”.
I trzeba przyznać, że bardzo wygodnie się w tym mieszkaniu urządził, bo jego podopieczni, choć osłabieni kilkoma absencjami, bezproblemowo wygrali 3:0.
Dużo gorzej poszło za to Tottenhamowi w Grecji. Na gorącym terenie, niesieni dopingiem fanatycznych kibiców i własną fantazją gospodarze w pierwszej połowie całkowicie zdominowali ubiegłorocznego finalistę najbardziej elitarnych europejskich rozgrywek. Furorę robiła współpraca ofensywnej dwójki Masouras-Podence. Ich błyskawiczne oskrzydlające akcje zaskoczyły nieprzygotowaną zupełnie na takie natarcie drużynę gości i kiedy wszystko zmierzało do sensacji… najpierw karnego wykorzystał Harry Kane, a potem celnie zza pola karnego przymierzył Lucas Moura. Mauricio Pochettino odetchnął z ulgą. Gdyby jednak tylko urodził się w Polsce i znał treść trenerskich złotych myśli Czesława Michniewicza, to wiedziałby, że jeszcze za wcześnie na świętowanie…
Gracze Olympiakosu okazali się niezmordowanie ambitni i nie zamierzali się poddawać. Ich poczynania, niczym najlepszy wojenny generał, organizował Mathieu Valbuena, który przy okazji przypomniał piłkarskiemu światu o swoim istnieniu. A to nie byle kto, bo ten kreatywny pomocnik niegdyś aspirował do miana gwiazdy, wykazywał gigantyczny potencjał, ale zbłądził, pogubił się, sprawiał problemy pozaboiskowe, musiał bronić się przed zarzutami, kiedy wyszła sprawa z sekstaśmami z jego udziałem i w konsekwencji jego kariera brutalnie wyhamowała. Nawet w Atenach długo zastanawiali się, czy dać mu szansę. Ostatecznie zdecydowali się i początek tego sezonu pokazuje, że postawili na dobrego konia, bo 34-letni Francuz ostatnia wystawia sobie przepiękną wizytówkę swojego powrotu do większego futbolu poprzez świetną postawę w lidze greckiej i takie mecze jak ten z Tottenhamem. Czasami każdy zwyczajnie zasługuje na drugą szansę.
To że w Lidze Mistrzów nie ma już przeciętnych drużyn udowodniła też postawa Lokomotiwu Moskwa, który w meczu z Bayerem Leverkusen miał być skazany na pożarcie. Mimo niekorzystnych zapowiedzi przyglądaliśmy się temu spotkaniu ze specjalną uwagą. Wszystko przez wzgląd na występ dwóch Polaków – wracającego do pierwszego składu swojego klubu po rozczarowującym dla siebie zgrupowaniu reprezentacji Polski, Macieja Rybusa i zaskakująco bramkostrzelnego na starcie sezonu,Grzegorza Krychowiaka.
– Wyczyny Grześka są godne podziwu, ale nie sądzę, żeby powiększył swój dorobek akurat w meczu z Leverkusen, gdzie będziemy potrzebowali zupełnie innej gry. Na pewno nie będziemy mogli się otworzyć i napierać całym zespołem. Zamierzamy zagęścić środek pola, włożyć kij w szprychy zawodnikom Bayeru, którzy lubią przeprowadzać akcje przez swój kreatywny środek pola, a warto zwrócić uwagę na to, że kiedy Grzesiek u nas w lidze podchodzi wysoko, to zostawia za sobą dziurę, którą co sprawniejszy przeciwnik może wykorzystać przy przeprowadzaniu kontrataku. Dlatego też wydaje mi się, że Siomin tym razem przewiduje dla niego więcej zadań w obronie i możemy być spokojni, bo w tym Grzesiek też świetnie się odnajduje – studził nastroje i oczekiwania wobec swojego młodszego kolegi wspomniany 30-letni lewy defensor drugiego zespołu minionego sezonu ligi rosyjskiej.
Tym większe było nasze zaskoczenie, kiedy po kwadransie gry Lukas Hradecky musiał skapitulować po mocnym strzale Krychy z pola karnego. Zresztą forma strzelecka reprezentanta Polski jest iście szaleńcza. W tym sezonie zdobył więcej bramek niż do tej pory Kamil Grosicki, Krzysztof Piątek, Piotr Zieliński, Dawid Kownacki, Mariusz Stępiński, Damian Kądzior, Jacek Góralski, Krystian Bielik, Karol Linetty i Sebastian Szymański razem wzięci. Jego regularność imponuje, a jeśli weźmiemy pod uwagę to, że strzela po akcjach kombinacyjnych, z kontraktu, z pola karnego i spoza niego, to można odnieść nawet wrażenie, że gdzieś w mroźnej stolicy Rosji rodzi się nam kolejny etatowy snajper.
Poza samą bramką Krychowiak rozegrał naprawdę solidne taktycznie spotkanie. Wracał się, walczył w środku pola, motywował kolegów, organizował grę defensywną i biegał do kontrataków. Z tymi ostatnimi było jednak tak, że wielkiego wyboru nie miał, bo Bayer nie pozwalał Lokomotiwowi na przetrzymywanie piłki, notując bezużyteczne 78% posiadania piłki, które zupełnie nie przełożyły się na wynik.
W międzyczasie życiowy sukces przeżywał Nenad Bjelica. Trener, będący wyrzutem sumienia coraz większej części społeczności Lecha Poznań, poprowadził swój zespół do spektakularnego zwycięstwa nad włoską Atalantą Bergamo, która ma w zwyczaju zaliczyć słabiutką jesień i rozkręcać się dopiero na wiosnę, ale tym razem, w przypadku Ligi Mistrzów, wtedy może być już daleko za późno na zdziałanie czegokolwiek sensownego na międzynarodowych boiskach. Tak czy inaczej, Dinamo Zagrzeb pokazało kawał dobrego, ofensywnego futbolu, opartego nie na żmudnym konstruowaniu ataków, a dynamicznym wykorzystywaniu swoich ofensywnych przewag w bocznych rejonach boiska. Wielkim bohaterem spotkania został Mislov Orisć, który w swoim debiucie w Champions League, zdobył hat-tricka.
I czy jeszcze ktokolwiek powie, że mądrze budując zespół w słabszej europejskiej lidze nie można wygrywać w Europie?
Club Brugge 0:0 Galatasaray
Olympiakos Piresu 2:2 Tottenaham
Podence 44′, Valbuena 54′ – Kane 26′ z karnego, Lucas Moura 30′
Bayer Leverkusen 1:2 Lokomotiw Moskwa
Aranguiz 25′ – Krychowiak 16′, Barinow 37′
Szachtar Doniec 0:3 Manchester City
Mahrez 24′, Gundogan 38′, Jesus 76′
Dinamo Zagrzeb 4:0 Atalanta Bergamo
Leovac 10′, Orsić 31′, 42′, 68′
Fot. Newspix