To co? Chyba okres ochronny już minął i warto zastanowić się nad konsekwencjami. Superpuchar? Olany. Rezerwy. Bełchatów? Olany. Strata szalenie ważnych trzech punktów. Saint Patrick? Degrengolada kompletna. Cracovia? No, też jakoś tak nieprzekonująco. Bezpłciowo. I ta cała rotacja. Jak można wypuszczać do gry Ryczkowskiego? Jak można dawać szansę Wietesce? Po co wystawiać Lewczuka? Zawsze musi grać pierwsza jedenastka. Bezwzględnie. Przeciwnik nie ma znaczenia. Berg do natychmiastowego wylotu! Niech nikt nie dopuści go do kolejnej rotacji, bo co jeśli Zachara minie Bereszyńskiego?!
Trenerzy – co z zasady mi się nie podoba – są u nas zwalniani notorycznie. Trzy porażki – wylot. Długofalowa praca nie ma większego znaczenia. Liczy się tu i teraz. I kropka. Ruch przerżnął dwa pierwsze mecze, przegra teraz z Podbeskidziem, a potem dostanie w czapkę z Wisłą – będzie to samo. „Czy Jan Kocian zasługuje na podzielenie losów Jacka Zielińskiego?”. Możecie być przekonani, że któreś z mediów podniesie takie larum i tylko kwestią czasu będzie dalsze przeklejanie tej wiadomości. Podoliński dostanie od Jagi, a potem od Korony? To samo. Janusz Filipiak wyjdzie przed szereg zastanawiając się, czy zatrudnienie jednego ze zdolniejszych polskich szkoleniowców miało sens, a tzw. eksperci (pewnie ci od usprawiedliwiania wszystkiego Brazuką) – popierający 3-5-2 u Luisa Van Gaala – wezmą na buty byłego trenera Dolcanu. Normalka.
Jednak spirala niechęci, jaka nakręciła się w ostatnich tygodniach wokół trenera z Norwegii, to jedno z większych kuriozów nawet jak na polską piłkę.
Oglądając Legię z Saint Patrick, naprawdę spodziewałem się, że z Celtikiem dojdzie do najgorszego. Spodziewałem się tego, co „Kowal” – przyznaję. Gwałtu. Liczyłem się z tym, że Celtic, przyzwyczajony do gry na innej intensywności, rozjedzie Legię samą fizycznością. Obawiałem się, że Commons będzie gubił Rzeźniczaka i Astiza przy każdym sprincie, Vrdoljak i Jodłowiec zostaną zdominowani w środku pola, a Duda czy Kosecki będą odbijać się od Ambrose’a i Van Dijka. Spodziewałem się tego wszystkiego, jako laik, nieoglądający na co dzień ligi szkockiej, a mający w pamięci te wszystkie występy McGeady’ego czy Maloneya z czasów, gdy na Wyspach brylowali „Magic” i „Holy Goalie”.
Czasy się jednak zmieniły. Dziś zobaczyłem Legię grającą inaczej. Legię, która – bałem się, że nastąpi to dopiero za parę lat – przypominała Lecha z czasów Jacka Zielińskiego czy Wisłę rozjeżdżającą Schalke. Widziałem Legię grającą ze świeżością, stylem, polotem. Dominującą pod każdym względem. Piłkarskim, technicznym, fizycznym, szybkościowym… Widziałem inteligentnego Żyrę, fenomenalnego Radovicia, bezbłędnego Jodłowca, błyskotliwego Koseckiego, obiecującego Dudę i kapitalnego Brozia. Jasne, z drugiej strony irytowała głupota boiskowa Kucharczyka czy ślamazarność Brzyskiego, ale to wszystko nie ma prawa przesłonić ogólnego wrażenia, które jest doskonałe, abstrahując nawet od (braku) klasy rywala. Legia faworyta stłamsiła. Legia zszokowała ekspertów. Legia – co widzi teraz na Livescore cała Europa – zdemolowała Celtic 4:1, a jak ktoś kliknie w wynik, to zobaczy, że mogło być 5, a nawet 6.
Cieszmy się z tego, co mamy, skoro zdarza się to tak rzadko i zamiast zastanawiać się – jak kilku kolegów dziennikarzy – czy genialny w naszych warunkach Radović jest podwórkowym dryblerem (halo!), po prostu dajmy tym ludziom się wykazać. Celtic był żenujący, to prawda, ale może z drugiej strony to Legia strąciła go na ten poziom żenady? Może to ten straszny, ponury, alienujący się Henning Berg podpowiedział Jodłowcowi, jak sprawić, by ten cały Johansen przyjmował piłkę na cztery metry? Może Kazimierz Sokołowski nauczył „Kosę”, jak wchodzić w drybling, by gubić dwóch obrońców na raz? Może cały sztab szkoleniowy wpoił Broziowi, jak powinna wyglądać gra nowoczesnego bocznego obrońcy, który potrafi akcję zainicjować i po którym nie trzeba ani razu łatać dziur z tyłu? Może zrobienie fałszywej dziewiątki z Radovicia, zamiast wystawiać jednego z trzech (!) zdrowych napastników, to fakt warty docenienia?
Widziałem z trybun większość meczów Legii z ostatnich kilkunastu miesięcy i niemal zawsze – rozmawiając na prasówce z innymi dziennikarzami – tylko łapaliśmy się za głowy. Przewidywalnie. Nudno. Dwaliszwili. Bez błysku. Bezpłciowo. Kucharczyk. Bez przyszłości. Cały czas padały te same zarzuty. Człowiek łapał się za głowę zastanawiając się, do czego dojdzie, gdy TAKI mistrz zacznie nas reprezentować w pucharach. Dziś po raz pierwszy od dawna tego nie miałem. Po raz pierwszy myślałem: cholera, to wszystko wygląda naprawdę porządnie. Nawet pomimo ograniczonego Kucharczyka czy pudeł Vrdoljaka, bo ten sam Kucharczyk zaliczył asystę i „zrobił” czerwoną kartkę, a Vrdoljak w środku pola po prostu miażdżył.
Po raz pierwszy pomyślałem: dajmy tym ludziom pracować, bo naprawdę znają się na rzeczy. Nie czepiajmy się. Jeśli mają reprezentować Polskę w takim stylu, to niech robią to jak najdłużej.
TOMASZ ĆWIĄKAŁA