Sebastian Milewski został pierwszym letnim nabytkiem Piasta Gliwice. Nowy mistrz Polski transfer pomocnika Zagłębia Sosnowiec sfinalizował już 5 czerwca, niecałe trzy tygodnie po jego ostatnim meczu w barwach najsłabszej drużyny PKO Bank Polski Ekstraklasa.
Szczerze mówiąc, zakładaliśmy, że prędzej raczej kilku jego kolegów miękko wyląduje po spadku Zagłębia. Milewski w minionym sezonie rozegrał 23 mecze i nie skompromitował się, choć do rewelacji też było daleko. Zaliczył jedną asystę i dwa kluczowe podania, średnia not na Weszło wyniosła 4,29. Bez szału. Przy Okrzei uznano jednak, że to chłopak z dużym, jeszcze nie do końca ujawnionym potencjałem i warto go teraz sprowadzić.
Milewski nie musiał się w nic uszczypnąć, żeby uwierzyć, że przechodzi z ekipy spadkowicza do mistrza, ale głównie dlatego, że miał czas, by wszystko sobie w głowie poukładać. – Temat transferu pojawił się trochę wcześniej, więc gdy przystępowaliśmy do finalizacji nie byłem zszokowany, zdążyłem się już z tym oswoić. Powoli się do tego nastawiałem mentalnie i fajnie, że doprowadziliśmy to do końca – mówi.
I dodaje: – Były alternatywy, nie ukrywam, ale gdy Piast sięgnął po tytuł, wszelkie rozterki zniknęły. Jeśli dopiero co spadłeś z ligi, a tu chce cię nowy mistrz, to prawie każdy na moim miejscu od razu zdecydowałby się na transfer.
Ruch ten ze strony gliwickiego klubu jest tym rozsądniejszy, że 21-latek jeszcze przez rok będzie traktowany jako młodzieżowiec, co w kontekście spodziewanego odejścia Patryka Dziczka powinno mieć niebagatelne znaczenie, bo grają na tej samej pozycji. – Zobaczymy. Dużo jest tych plotek transferowych, a ja też nie wypytuję Patryka “hej, jak tam twoja sprawa z transferem?”. Na razie Patryk gra w pierwszym składzie, a ja walczę i łatwo się nie poddam – komentuje sam zainteresowany.
Milewski wiąże duże nadzieje z nowym rozdziałem w karierze, choć zapewnia, że będzie cierpliwy i zna swoje miejsce w szeregu. – Na pewno jest jasne, że nie przyszedłem jako kluczowy zawodnik, dopiero walczę o pozycję w drużynie. Na dziś wszyscy z wyjściowej jedenastki, poza Aleksem Sedlarem, zostali i zapewne będą teraz grali w pucharach. Oczywiście w pełni zasłużenie. Wywalczyli mistrzostwo, chwała im za to i w nagrodę będą mogli się sprawdzić na tle drużyn z Europy. Ja muszę czekać na szansę, ale i tak z niecierpliwością oczekuję tych meczów. Odliczanie trwa – przyznaje.
Wygraną 7:1 w sobotnim sparingu z Miedzią Legnica przesadnie się nie ekscytuje. – Oby nas to właśnie nie zmyliło. Wynik niecodzienny, nasza gra wyglądała bardzo dobrze, trener posprawdzał różne warianty. Wartościowy sprawdzian, ale dwumecz z BATE to będzie zupełnie inne granie – komentuje.
Jego zdaniem rywale daleko idących wniosków również nie wyciągnęli. – Wydaje mi się, że jakiś wysłannik z Białorusi był na meczu. Na pewno oglądali więcej naszych występów i nie będą się sugerować tylko sparingiem z Miedzią. Sądzę, że też wiedzą, na jakim etapie przygotowań był nasz rywal i to 7:1 ich nie przestraszy. To doświadczony zespół. Ale my też się ich nie boimy, będzie ciekawie – zapowiada.
Takich dożyliśmy czasów, że mistrz Polski nie jest faworytem przed dwumeczem z mistrzem Białorusi. Jeśli Piast powalczy i mimo to odpadnie, wtedy nikt piłkarzy Fornalika nie powinien wyzywać od frajerów. Nawet Weszło! – Wolałbym, żeby po tych meczach każdy nas chwalił (śmiech). BATE bez dwóch zdań jest faworytem, to my będziemy pretendentem, ale nie jest to drużyna poza naszym zasięgiem. Liczę, że przywieziemy korzystny wynik, a w Gliwicach wiosną Piast zbudował twierdzę i niech tak zostanie. Wiem, że ostatnie dwa pucharowe lata to dla polskiej piłki niemal same niepowodzenia, dlatego tym bardziej wierzę, że oczy wszystkich kibiców w kraju będą zwrócone na Piasta nie tylko w tej rundzie eliminacji Ligi Mistrzów – podsumowuje ten wątek Milewski.
W jego zawodowym życiu w ciągu kilku tygodni zaszły rewolucyjne zmiany. – Po spadku, jak wszyscy w Sosnowcu, miałem kiepski humor, więc tym bardziej się cieszę, że moje piłkarskie cele tak szybko się zmieniły. Jestem bardzo zadowolony, że dostrzegł mnie mistrz Polski i mogę się tu pokazać. Dobrze czuję się w szatni, od razu zostałem przyjęty przez drużynę.
Zagłębie Sosnowiec po rundzie jesiennej znajdowało się w beznadziejnej sytuacji, ale w rundzie rewanżowej do pewnego momentu wydawało się, że może dojść do cudu. – Spadek bolał mocno, bo wiosną sami sobie narobiliśmy apetytów, że możemy się utrzymać. Gdy przełamaliśmy się na wyjeździe wygrywając w Legnicy, a zaraz potem pokonaliśmy 4:3 Wisłę Kraków, mieliśmy naprawdę olbrzymie nadzieje, że wyjdziemy ze strefy spadkowej. Szkoda, bo zdążyłem się zżyć z miastem i klubem, rok wcześniej świętowaliśmy awans i liczyliśmy na więcej w Ekstraklasie. Zagłębiu nadal życzę wszystkiego najlepszego. Oby w tym sezonie znów awansowało – mówi Milewski.
Po wspomnianym 4:3 z Wisłą Kraków w 28. kolejce, beniaminek tracił już tylko trzy punkty do czternastego miejsca. Po pechowej porażce w Białymstoku nadszedł jednak kluczowy mecz z Wisłą Płock u siebie. Zagłębie mimo udanego początku (piękny gol Olafa Nowaka) przegrało 1:3 i odnosiło się wrażenie, że od tamtej chwili już do końca nie pozbierało się mentalnie. – Możliwe, choć od samego początku wiosny wszyscy nas skreślali i tak naprawdę nie odczuwaliśmy już żadnej presji. Chwała kibicom, że przynajmniej oni wierzyli i cały czas nas wspierali – nasz rozmówca nie ma jednoznacznej opinii w tej kwestii.
Dla niego to już jednak coraz bardziej mgliste wspomnienia. Dziś rysują się przed nim ciekawe perspektywy, nie tylko w karierze klubowej. Milewski co prawda nie załapał się na młodzieżowe mistrzostwa Europy, w kadrze U-21 jeszcze nie zadebiutował, ale jest na radarze Czesława Michniewicza i w nowym rozdaniu ma szansę stać się znaczącą postacią przebudowywanej reprezentacji.
Najpierw jednak musi regularnie grać w Piaście, co jak najbardziej jest możliwe, ale raczej nie w perspektywie najbliższych tygodni, lecz miesięcy. Na razie zdarzają mu się jeszcze sytuacje jak ta po sparingu z Miedzią. Starszy kibic chciał wziąć autograf, tyle że najpierw musiał się dowiedzieć, czyj podpis zaraz dostanie…
PM
Fot. Michał Chwieduk/400mm.pl