Wraz z reprezentacją Argentyny przybyło na brazylijskie Copa America dwóch Lionelów, pochodzących zresztą solidarnie z Rosario. Jeden z nich cieszy się w tej chwili zdecydowanie lepszą reputacją od drugiego. I to już nawet nie chodzi o to, że Lionel Messi uchodzi za jednego z najwybitniejszych zawodników w historii piłki nożnej. Jemu też się nieźle obrywa za to i owo, gwiazdor nie ma łatwego życia. Jednak ze świecą dziś szukać w futbolowym świecie gościa, który miałby teraz gorszą prasę od powszechnie potępianego – żeby nie powiedzieć, że pogardzanego – Lionela Scaloniego. No i właściwie trudno się temu dziwić. Wszystko wskazuje na to, że gość w reprezentacji robi już tylko za paprotkę, bo został… ubezwłasnowolniony przez własny sztab.
Totolotek oferuje kod powitalny za rejestrację dla nowych graczy!
Czy przebija to wyczyny Jorge Sampaolego, który z Messim konsultował zmiany dokonywane podczas meczów? Chyba nie, ale jest niedaleko. Aż trudno uwierzyć, że jedna z najpotężniejszych futbolowych nacji na świecie kolejny raz pozwala sobie na taki cyrk. Tym bardziej, że Argentyńczyków nie satysfakcjonuje żaden inny wynik niż zwycięstwo.
A na złoty medal w seniorskim futbolu Albicelestes czekają już ponad ćwierć wieku.
***
– Widzieliśmy efekty pracy Scaloniego, więc postanowiliśmy zaproponować mu pracę przynajmniej do Copa America – poinformował opinię publiczną w listopadzie 2018 roku prezes argentyńskiej federacji piłkarskiej, Claudio Tapia. Robiąc oczywiście dobrą minę do złej gry. Scaloni, wcześniej asystent wspomnianego Sampaolego – który poległ na całej linii podczas mistrzostw świata w Rosji, zrobił z siebie durnia i w niesławie opuścił argentyńską kadrę – miał być tylko opcją tymczasową. Nowym szkoleniowcem ekipy Albicelestes miał zostać ktoś z pomysłem, autorytetem, charyzmą. Krótko mówiąc – z nazwiskiem. Błyskotliwy strateg, sprawny taktyk, roztropny manager. Nie autor sukcesów, jakie pamiętają już tylko najbardziej precyzyjni futbolowi kronikarze. Trener będący na topie teraz, zdolny pozbierać rozklekotaną drużynę z powrotem do kupy natychmiastowo, od ręki.
Argentyna potrzebowała nowego otwarcia i sternika, który opłynął już kilka razy globus, a nie nowicjusza, który jeszcze nie odróżnia rufy od burty, a szalupy od kajuty.
Mówiło się o Simeone, Pochettino, ewentualnie bardziej doświadczonym, ale wciąż znakomitym Pekermanie. Na tapecie znalazło się parę nazwisk trenerów odnoszących sukcesy na rynku krajowym. Kandydatów nie brakowało. Brakowało natomiast chętnych na współpracę z federacją. Wyszedł z tego Scaloni – nie tymczasowo, ale na stałe. Gość bez doświadczenia i – przynajmniej w wymiarze trenerskim – także bez wyrobionego nazwiska. Właściwie trudno powiedzieć, jakie atuty wniósł ze sobą na stanowisko, poza entuzjazmem i dobrymi chęciami.
WENEZUELA WYGRA Z ARGENTYNĄ? KURS 6.50 W TOTOLOTKU!
Wielu w Argentynie wyrażało ciche, pozbawione racjonalnych przesłanek życzenie, żeby cały ten post-mundialowy bajzel spróbował ogarnąć słynny Cholo. Jednak manager Atletico Madryt pozostał nieubłagany. – Uważam siebie dzisiaj za trenera klubowego. Mój staruszek ma już siedemdziesiąt lat i ciągle mnie pyta, kiedy poprowadzę wreszcie reprezentację. Powtarza, że niewiele mu już czasu zostało, a chce mnie zobaczyć w roli selekcjonera. Mogę mu odpowiedzieć jedynie: “Wciąż tego nie czuję”. Czuję natomiast potrzebę codziennej pracy z drużyną. Jest wiele aspektów, w których muszę się jeszcze ukształtować. Chcę być gotowy do takiej misji w przyszłości, ale jeszcze nie teraz.
– Myślę, że gdybym poprowadził kiedyś reprezentację Argentyny, to później nie czekałoby mnie już nic. Żadne porównywalnie wielkie wyzwanie. Klub to zupełnie inny kaliber – wyznał Simeone. – Kiedy przejmujesz kadrę, pierwszego dnia wszyscy ci gratulują. I od tego momentu stają się twoimi zaciekłymi krytykami. Będą cię krytykować, dopóki nie zostaniesz mistrzem. Tylko pozostanie w bliskiej relacji z zawodnikami pozwala ci się zbliżyć do triumfu. Dlatego nie dziwi mnie, że powierzono drużynę komuś, kto ją znał.
Lionel Scaloni.
Początkowo Lionel Scaloni – jeszcze jako selekcjoner w wersji tymczasowej – musiał radzić sobie bez słynniejszego imiennika. Messi po mistrzostwach świata urządził sobie odpoczynek od kadry. – Rozmawiałem z nim i na podstawie tej rozmowy uznałem, że nie powołam go na najbliższe dwa mecze – mówił Scaloni w sierpniu. – O jego planach na dalszą przyszłość nie mówiliśmy. Zobaczymy, co przyniesie czas. Koszulka z numerem dziesięć cały czas należy do niego i wciąż na niego czeka. Z tego co wiem, sprawa wciąż nie jest zamknięta – dodawał selekcjoner Albicelestes we wrześniu. – Nie rozmawiam z Messim tak często, jak wam się wydaje. Mamy dobre relacje. Chcę sprawić, by wrócił do nas w 2019 roku. Muszę go do tego przekonać, bo jest dla nas bardzo ważną postacią. Jestem optymistą.
Wahania Messiego oczywiście nie ułatwiały pracy nieopierzonemu szkoleniowcowi. Musiał z jednej strony tworzyć coś po swojemu, rozkładać akcenty w zespole pozbawiony kluczowego ogniwa, a z drugiej cały czas wkalkulowywać w swój projekt powrót na szachownicę najpotężniejszej figury, która zburzy dotychczasowy układ sił. Z takim wyzwaniem mógłby sobie nie poradzić nawet jakiś trenerski Bobby Fischer. A poczciwy Scaloni został mianowany selekcjonerem reprezentacji narodowej bez – dosłownie! – żadnego doświadczenia, jeżeli chodzi o dowodzenie seniorskimi drużynami.
Był asystentem Jorge Sampaolego w Sevilli, potem w kadrze. I tyle. Serio.
– Scaloni to fajny chłopak, ale nie nadaje się nawet do kierowania ruchem – gderał wiecznie niepocieszony i wszechwiedzący Diego Maradona. – Jak można powierzyć reprezentację narodową Scaloniemu? Pamiętając, jacy trenerzy przed nim połamali sobie na tej drużynie zęby i karki, Scaloni ma zrobić coś więcej? On teraz mówi: “Jestem gotowy”. Jakoś nie widziałem go nigdy gotowego, gdy sam grał w reprezentacji. Strzelił coś kiedyś dla Argentyny? Bez urazy. Mogę z nim urządzić grilla, bo to fajny gość. Ale Scaloniemu w roli trenera reprezentacji Argentyny mówię – nie.
CZERWONA KARTKA W STARCIU WENEZUELI Z ARGENTYNĄ? KURS 3.60 W TOTOLOTKU!
Legenda Albicelestes trochę racji właściwie tutaj miała.
Scaloni pozostał niewzruszony wobec takich oskarżeń, a tyrada traktowanego niezbyt poważnie Maradony to przecież i tak tylko wierzchołek góry lodowej, jeżeli chodzi o podważanie kompetencji selekcjonera Argentyny. – Nie mogę się na to obrażać. Taka jest prawda – nie mam doświadczenia. Każdy trener na świecie kiedyś zaczyna i nie może się pochwalić żadnym doświadczeniem. Zbiera je z upływem lat. Niektórzy zaczynają w jednym miejscu, inni w drugim. Ja dostałem taką szansę, więc ją wykorzystałem. Najpierw w Sevilli, potem w Argentynie. Byłem ważnym członkiem sztabu szkoleniowego. Oczywiście znajdą się ludzie, którzy osiągnęli znacznie więcej. Nie będę udawał, że pozjadałem wszystkie rozumy. Moim celem jest zjednoczenie drużyny. Nie szukam żelaznej, podstawowej jedenastki, tylko określonego stylu gry.
Nie można oczywiście robić ze Scaloniego całkowitego piłkarskiego żółtodzioba. Argentyńczyk ma za sobą całkiem ciekawą karierę piłkarską. Przez blisko osiem lat stanowił ważny punkt pamiętnej ekipy Deportivo La Coruna, która okres swojej hossy spuentowała mistrzostwem Hiszpanii zdobytym w 2000 roku. Scaloni w sezonie 1999/00 akurat zbyt istotnym członkiem zwycięskiej ekipy nie był, grał niewiele. Ale z biegiem lat i tak zdobył serca stałych bywalców słynnego stadionu Riazor.
Pasja, zaangażowanie, waleczność – z tego słynął na boisku, występując przede wszystkim na prawej stronie obrony bądź pomocy, a nawet w środkowej strefie boiska, bo i tam zdarzało mu się występować.
Wielka kariera Scaloniego rozpoczęła się tak naprawdę właśnie w barwach reprezentacji Albicelestes. Młody zawodnik Estudiantes de La Plata zdobył mistrzostwo świata u-20 w 1997, grając w słynnej reprezentacji Jose Pekermana u boku takich zawodników jak Juan Roman Riquelme, Pablo Cesar Aimar, Walter Samuel. Z tymi dwoma ostatnimi Scaloni współtworzy zresztą teraz sztab kadry. Na turnieju w Malezji zdobył nawet gola nagrodzonego tytułem najpiękniejszej bramki turnieju. I to przeciwko Brazylijczykom, co zawsze ma swój dodatkowy ciężar gatunkowy.
Niedługo potem po Lionela zgłosiło się Deportivo. Choć początkowo nie grał za wiele, doczekał się wyjątkowo wyrazistego pseudonimu. “Byk”. Na prawej flance szedł jak taran, nie oglądał się na rywali. Początkowo brakowało mu boiskowej ogłady, był jednak dość pojętnym uczniem, jeżeli chodzi o aspekty taktyczne. Nogi nie odstawiał nigdy.
Choć w 2006 roku opuścił klub w atmosferze skandalu, pozostawił po sobie dobre wspomnienia i sam również zachował Depor w sercu. – Gdy tam trafiłem, byłem tylko dziewiętnastolatkiem. Zostałem potraktowany z niewiarygodną serdecznością, zwłaszcza przez kibiców. La Coruna stała się moim drugim domem i tak będzie już na zawsze. Mogę tylko podziękować wszystkim tym, którzy mi tam towarzyszyli przez lata.
O charakterze Scaloniego doskonale przekonał się nie kto inny, jak David Beckham, świeżo po przenosinach na hiszpańskie boiska. Argentyńczyk i Anglik ostro się starli w walce o futbolówkę, a gdy potem sędzia spróbował ich pogodzić i skłonić do podania ręki, Lionel odrzucił dłoń rywala, wyciągniętą do zgody. Początkowo twierdził nawet, że to dlatego, iż Anglik dotykał wcześniej… swoich genitaliów. Potem zmodyfikował lekko retorykę. – Nie uścisnąłem jego ręki gdyż myślę, że to nie był gest wynikający z dobrej woli. Beckham to wielki piłkarz, chciałbym mieć go w swojej drużynie. Ale wtedy nie zareagowałem, bo zachował się fałszywie. Zrobił to na pokaz, nie chciał się pojednać. Po ostatnim gwizdku też nie miałem zamiaru udawać, że między nami wszystko w porządku.
– To było zwykłe starcie. Dopiero po meczu się dowiedziałem, że Scaloni jest Argentyńczykiem. Nic nowego. Kolejny zawodnik z Argentyny, który mnie nie lubi – odpierał zarzuty Beckham.
Cóż – kolejny raz potwierdza się zatem, że nie wystarczy mocny charakter i poza boiskowego twardziela, żeby zostać dobrym szkoleniowcem. Choć oczywiście nie można jeszcze wykluczać, że Scaloni takowym zostanie. Ale jak na razie nie wychodzi mu właściwie nic.
Początki tylko pozornie były niezłe. Pod nieobecność swojej największej gwiazdy, Scaloni zanotował kilka przyzwoitych wyników, w obiecującym stylu rozpoczął proces odbudowy drużyny, która była kompletnie rozbita po zawalonym mundialu. Jednak z dzisiejszej perspektywy trzeba już powiedzieć wprost, że ostatnie miesiące to był dla Albicelestes czas kompletnie zmarnowany. Gdy przyszło do rywalizowania na dużym turnieju, Argentyńczycy znowu nie mają nic do zaoferowania. Szumne zapowiedzi selekcjonera odnośnie wykuwania taktycznej tożsamości drużyny można dzisiaj włożyć między bajki. Tam się nic ciekawego nie narodziło. Zawodnicy biegają po murawie bez taktycznego kompasu. Improwizują, co każda porządnie zorganizowana ekipa bez litości obnaża.
Ten obrazek jest wprost idealny, żeby to zademonstrować. Tak się po prostu nie gra w piłkę. Można się domyślać, co będzie za chwilę – załamany Leo Messi zejdzie do koła środkowego i weźmie za rozegranie akcji. Potem zabraknie go z przodu, wszystko spali na panewce. I tak w kółko.
Poza niezłymi momentami w drugiej połowie starcia z Kolumbią, Argentyńczycy podczas Copa America wynieśli pojęcie “męczenia buły” na – jak mawiał klasyk – jakiś zupełnie inny poziom. Szkoleniowcowi nie udało się wykorzystać okresu gry bez Messiego, żeby zbudować drużynę, do której gwiazdor mógłby zostać dopasowany jako jeden z elementów układanki, brakujący puzzel.
Nie – zawodnik Barcelony znów ma być tym, który załatwi coś Argentynie w pojedynkę. A dotychczas wychodziło mu to przecież kiepsko. Choć może to złe słowo, ostatecznie Leo ugrał choćby kolegom z kadry awans na mundial. Jednak w finałach taktyka “podaj do Messiego i podziwiaj jego rajd” się nie sprawdzała.
Scaloni w każdym z dwunastu meczów, w jakich poprowadził drużynę oddelegował na boisko inny skład. Miał sprzątać, a tylko narobił dodatkowego bajzlu. Odkąd objął kadrę, powołał już 59 zawodników, przetestował 11 różnych formacji i dokonał przeszło 60 zmian między meczami. To szaleństwo. Nic dziwnego, że już rozpoczęły się medialne poszukiwania zastępcy dla selekcjonera, który tak straszliwie się poplątał. Trudno zresztą mieć do niego pretensje – reprezentacja Argentyny przerastała już gigantów trenerskiego fachu, a tu mamy do czynienia ze świeżakiem.
ARGENTYNA ZWYCIĘŻY Z WENEZUELĄ? KURS 1.60 W TOTOLOTKU!
Messi nie tylko nie ratuje sytuacji – Argentyna awans zawdzięcza właściwie wyłącznie przyjemnemu losowaniu i kuriozalnej formule rozgrywek – ale sam też obrywa po głowie.
Już przed turniejem znawca południowoamerykańskiej piłki, Bartłomiej Rabij, sugerował, ze powrót Lionela nieco zburzył drugiemu Lionelowi koncepcję gry. – Po kompletnej klęsce w Rosji wycofali się doświadczeni piłkarze. Na cztery spotkania zatrudniono Lionela Scaloniego, który wziął nowych graczy i zaczął coś budować. Nie grali pięknie, ale mimo wszystko najgorzej też nie było, dlatego dostał jeszcze dwa spotkania. Po sześciu meczach prezes federacji powiedział, żeby został do Copa America. I niby coś tam sobie ukształtował, ale do kadry wrócił Leo Messi. Jak teraz gra Argentyna? No znowu wszystkie uzależnione jest od zawodnika Barcelony. Problem był taki, że nawet jak była stara gwardia, każdy piłkarz przy Messim zachowywał się jak dziecko. Dobrym przykładem jest Higuain, który w Europie wyczyniał cuda, a grając w reprezentacji dawał ciała. Inna sprawa, że pięciu trenerów nie potrafiło stworzyć duetu Messi – Aguero, który mógłby być zabójczy. Argentyna naprawdę nie miała złych trenerów, a żaden z nich nie miał nawet pół pomysłu na Messiego i Aguero.
Swoje trzy grosze do tematu dorzucił też Maradona, twierdząc, że Messi nie jest żadnym liderem, a przed każdym spotkaniem dostaje biegunki ze stresu. Nieco ciekawsze z punktu widzenia merytorycznego zdanie przedstawił natomiast Louis van Gaal:
– Popatrzmy na Barcelonę. Jak często ostatnio wygrywali Ligę Mistrzów, mając w składzie zawodnika uważanego za najlepszego na świecie? Spójrzcie na Neymara w PSG. Ile razy wygrał Ligę Mistrzów? Lubię ich, ale jako indywidualistów, a nie graczy zespołowych. Nie ma niczego ważniejszego niż zespół. Właśnie z tego powodu Barcelona cierpi. Messi powinien sam siebie zapytać, jak to możliwe, że tyle lat nie zatriumfował w Champions League. Cenię go, naprawdę. Jest najlepszym piłkarzem na świecie, ma niesamowite osiągnięcia indywidualne. Ale jak to jest, że nie sięgnął po Ligę Mistrzów od prawie pięciu lat? Jako kapitan zespołu musisz zadać sobie pytanie, dlaczego drużyna nie wygrywa w Europie. Mają fantastyczny skład, lecz uważam, że Messi jest również odpowiedzialny za to, co się dzieje w Barcelonie. Nie tylko trener.
Oczywiście “Żelazny Tulipan” odnosił się przede wszystkim do futbolu klubowego, ale i do reprezentacji można te cierpkie uwagi odnieść. – Myślę, że to Messi powinien dostosować się do zespołu, a nie na odwrót. Guardiola sprawił, że Messi grał na korzyść drużyny, ale ostatnio trenerzy zbytnio się do niego dopasowywali, zamiast chronić drużynę jako całość. Team-spirit jest kluczowy.
W opozycji do van Gaala i Maradony ustawił się Fabio Capello.
– Ludzie mówią o nich cały czas jak o równorzędnych postaciach, ale przecież nikt nie odnotowuje, że Maradona miał dużo lepszą drużynę wokół siebie. Tamta Argentyna miała o wiele więcej jakości niż zespoły Messiego. Leo ma wokół siebie ciekawych zawodników jeżeli chodzi o ofensywę, lecz w drugiej linii i w defensywie ten poziom nie jest najwyższy. I tu tkwi problem reprezentacji. Messi sam w sobie jest niezwykłym zawodnikiem. Wydaje mi się, że cały czas żyje futbolem, a nie biznesem, tak jak Neymar – powiedział Włoch. Ostatnia myśl rzucona przez Capello dość ładnie koresponduje zresztą z wywiadem Messiego, którego ten udzielił telewizji Fox Sport. – Chcę zakończyć karierę, mając w swoim dorobku sukces z reprezentacją. Będę próbował to osiągnąć. Będę upadał i będę wstawał. Chcę walczyć o moje marzenie. Nie chcę mieć potem wrażenia, że nie udało mi się przez jakieś grono ludzi, którzy mnie nie chcą w reprezentacji. Albo przez jakieś krytyczne komentarze. W drużynie narodowej jestem jednym z wielu. Powiedział mi to trener, gdy do niej powróciłem.
Z drugiej strony – końcówkę wypowiedzi Messiego jakoś trudno powiązać z pogłoskami płynącymi z argentyńskiego obozu. Wedle nich – Leo dość mocno dokazuje i stara się, zgodnie ze słowami van Gaala, układać grę zespołu pod siebie, nie pomagając trenerowi w budowie autorytetu. Zresztą, ten ponoć i tak już dawno legł w gruzach, a szatnią zarządzają wspomnieni już członkowie sztabu szkoleniowego – Walter Samuel i Pablo Aimar – do spółki ze starszyzną. – Nie patrz na mnie, im się tłumacz, a nie mnie – warknął Messi do Scaloniego, gdy ten rozpaczliwie szukał jego poparcia dla decyzji o odsunięciu Kuna Aguero i Angela Di Marii od pierwszej jedenastki.
Nie był to wyraz szacunku i zaufania. Ale najwyraźniej wobec Scaloniego można sobie pozwolić na bezkarne demonstracje niezadowolenia, bo jego rola ogranicza się już przede wszystkim do świecenia twarzą na konferencjach prasowych. – Po ostatnim meczu dostaliśmy wielkiego, motywacyjnego kopa – opowiadał Scaloni po… wymęczonym 2:0 nad Katarem.
Doszło nawet do tego, że sam Mario Kempes zasugerował, by Messiemu… dać odpocząć od kadry. Choć ten dopiero co zakończył okres rozstania z narodowymi barwami. – Wcześniej widziałem w Messim piłkarza grającego dla drużyny, teraz w jego akcjach widzę zawodnika samolubnego. To na odwrót jak u Ronaldo – kiedyś Portugalczyk myślał tylko o sobie, teraz myśli głównie o drużynie – mówił mistrz świata kilka tygodni temu. Podczas Copa America dorzucił: – Piłkarze czują potrzebę podawania ciągle do Messiego. Brakuje im własnej osobowości. Co by się stało, gdybyśmy wyjęli Messiego z tej reprezentacji? Dlaczego nie oszczędzimy go i nie spróbujemy stworzyć zespołu bez Messiego? Może to pozwoliłoby innym zawodnikom, którzy w klubach grają doskonale, rozkwitnąć też w drużynie narodowej.
Biorąc to wszystko pod uwagę – wydaje się, że rozpadającej się reprezentacji Argentyny nie zdoła już podczas brazylijskich mistrzostw uratować żaden z Lionelów. Nawet Messi. Jedynym atutem Albicelestes podczas Copa America jest nijakość rywali i życzliwy układ rozgrywek. Gdyby faza grupowa była nieco bardziej napięta, pewnie już by Argentyńczyków w turnieju nie było. A i tak nie można wykluczyć, że Wenezuela okaże się dla nich zaporą nie do przełamania.
fot. newspix.pl