Reklama

Kariera, w którą wierzył tylko Rafał Gikiewicz 

redakcja

Autor:redakcja

29 maja 2019, 19:08 • 7 min czytania 0 komentarzy

– Ty to powinieneś kiedyś dostać powołanie w ramach docenienia – zagaiłem swego czasu Rafała Gikiewicza. 
Momentalnie się obruszył: – Ale mnie nie interesuje powołanie w ramach gestu, nagrody. Ja muszę na nie zasłużyć. Jechać jako pełnoprawny piłkarz.

Kariera, w którą wierzył tylko Rafał Gikiewicz 

Wiele razy mówił w wywiadach o reprezentacji i trudno było traktować te ambicje poważnie, zwłaszcza patrząc na obsadę bramki. Szczęsny, Fabiański – klasa sama w sobie, nikomu nie trzeba tłumaczyć. Ale i Skorupski, Białkowski, obiecujący Drągowski, jeszcze do niedawna Boruc. Klasa europejska. Można było się uśmiechać, ale dziś trzeba Gikiewiczowi oddać: wyszło na jego. 

Od zawsze był cholernie ambitny i jeszcze bardziej niedoceniony. Nawet, jeśli była to ambicja niepoprawna, nawet, jeśli głośno mówił o rzeczach, które nie były realne – nie mam wątpliwości, że to właśnie ta ambicja, pieprzona chęć zajścia jak najwyżej, zaprowadziła go do reprezentacji Polski i awansu do Bundesligi, którego nie zakładano nawet w klubie.

Ostatnio świetnie to zresztą skwitował: – Patrzmy w gwiazdy, najwyżej wylądujemy na księżycu. 

WARSZAWA 12.08.2012 MECZ SUPERPUCHAR 2012: SLASK WROCLAW - LEGIA WARSZAWA 1:1, k. 4:2 --- POLISH SUPERCUP 2012 FOOTBALL MATCH: SLASK WROCLAW - LEGIA WARSAW 1:1, k. 4:2 LUKASZ GIKIEWICZ MARIAN KELEMEN RAFAL GIKIEWICZ DALIBOR STEVANOVIC MARCIN KOWALCZYK CRISTIAN DIAZ ROK ELSNER FOT. PIOTR KUCZA

Reklama

W czasach Śląska Wrocław Orest Lenczyk mówił sarkastycznie, że szuka drugiego bramkarza, bo trzeciego już ma – Gikiewicza. Zdarzało się, że gdy dwójka pierwszych bramkarzy brała udział w gierce, on trenował z boku boiska. Nieustannie przegrywał walkę o bluzę z numerem jeden, a w międzyczasie doklejano mu kolejne łatki. Konfidenta, bo wziął stronę brata bliźniaka, gdy Patrik Mraz przyszedł pijany na trening, po czym – zdaniem wrocławskich mediów – musiał przebierać się z bratem w osobnym pokoju. Piłkarza bez ambicji, bo po przyjęciu kilku sztuk od Sevilli dał sobie zrobić zdjęcie, na którym zamiast odmawiać gorzkie żale się uśmiecha. Wreszcie bramkarza, który za dużo gada, choćby o Marianie Kelemenie, z którym rywalizował o miejsce w bramce. 

– Nie mam pojęcia, jakim trzeba być w Polsce bramkarzem, żeby mieć szacunek trenerów. Cichym, małomównym i lekko cipowatym czy normalnym gościem, który nie boi się wyrazić własnego zdania? – odpierał zarzuty w wywiadzie dla Weszło.  

Może musiał nieco dojrzeć, ale zawsze miał charakter. Pasował do tamtej szatni tylko tym, z jaką łatwością pakował się w kolejne skandale. Poza tym różniło go wszystko. Nie był lubiany. Nie pił, gdy cała reszta nie wylewała za kołnierz. Mierzył wysoko, zdaniem wielu zdecydowanie za wysoko. Ze Śląska Wrocław odszedł jako czwarty bramkarz po rundzie spędzonej w trzecioligowych rezerwach.

Powtórzę raz jeszcze: JAKO CZWARTY BRAMKARZ PO RUNDZIE SPĘDZONEJ W TRZECIOLIGOWYCH REZERWACH. 

Stracił kupę czasu. Wyjeżdżając w wieku 27 lat, nie rozegrał nigdy więcej niż 1000 minut ligowych w jednym sezonie. Jagiellonia? Miał epizody, ale na pierwszym planie stał, jeszcze wtedy bardzo dobrze rokujący, Grzegorz Sandomierski, który z każdego zachodniego klubu wracał z podkulonym ogonem. Gikiewicz został odpalony po meczu z Arisem, meczu wbrew pozorom bardzo symbolicznym. 

Dla Gikiewicza – bo kamera przyłapuje go, gdy kręci bekę na ławce akurat wtedy, gdy Jaga traci bramkę. Michał Probierz wychodzi z siebie i przesuwa piłkarza do Młodej Ekstraklasy, karze go finansowo, nakazuje biegać dookoła boiska i bez żalu oddaje na wypożyczenie do drugoligowego Stomilu Olsztyn, a później Śląska. Ale i dla Igora Lewczuka – ten dostaje z kolei wędkę w 22. minucie i po kilkuletniej tułaczce w polskich klubach wystrzeliwuje w Bordeaux. 

Reklama

Dwie odpalone w jednym momencie postaci, dwie najbardziej zaskakujące kariery z cyklu „z ligowego szaraka na salony” ostatnich lat. 

DSC04347

Dziś te wszystkie historie brzmią jak słabych lotów science-fiction. W sukces Gikiewicza na zachodzie – poza nim samym i rodziną – nie wierzył nikt. Odchodził jako niechciany w Śląsku Wrocław i w zasadzie z miejsca zaczął robić furorę w Niemczech. W swoim pierwszym sezonie został wybrany przez Kickera trzecim najlepszym bramkarzem ligi. Miejmy świadomość, o jakim klubie mowa – Eintracht Brunszwik to nie żadne niemieckie ogórki, a klub, który podpisując Gikiewicza był jeszcze w Bundeslidze. Trzeba było być człowiekiem dużej wiary, by sądzić, że z rezerw Śląska, bez znajomości języka i ogrania na zachodzie, zostanie czołową postacią tej drużyny. Język zresztą szybko przestał być problemem – już po pierwszej rundzie „Giki” udzielił wywiadu po niemiecku. Cel postawiony przed nim w Brunszwiku wykonał połowicznie: on do Bundesligi awansował, Eintracht nie. 

Schwarzwald-Stadion we Freiburgu. Wraz z Rafałem Gikiewiczem stoimy na głównej płycie boiska. „Giki” czeka na swoją szansę od 16 miesięcy. Mówi, że to 16 miesięcy ciągłej walki z samym sobą. Na środku boiska pokazuje, jakie błędy popełnia Schwolow, jego konkurent. Plan był jasny – Schwolow odchodzi po sezonie, do bramki wskakuje Polak. Niemiec trzyma się we Freiburgu do tej pory. 

– Do której nam zejdzie? Mam umówione spotkanie z dyrektorem sportowym. 
– Często do niego chodzisz? 
– Już któryś raz. Muszę rozmawiać o przyszłości. Nie jestem w stanie zaakceptować tego, że nie gram. 

Ambicja rozsadza go od środka.

Rozsadza, ale nie jest destrukcyjna. Mobilizuje, by – największy banał – dawać z siebie sto procent na każdym treningu. Życie bramkarza to ciągły roller-coaster i nigdy nie wiesz, kiedy przyjdzie szansa. Banał staje się nieco mniejszy, gdy przeniesiemy się w czasie o kilka miesięcy do przodu. Michael Gspurning, trener bramkarzy Unionu, rozgląda się za nowym zawodnikiem. Pyta Marca Torrejona – dziś piłkarza klubu z Berlina, wcześniej Freiburga – o rezerwowego w jego poprzednim klubie. Ten zachwala Gikiewicza, jak się da. Jego umiejętności, ale i podejście do treningu. Gspurning interesuje się Polakiem coraz bardziej, robi rekonesans we Freiburgu i Eintrachcie Brunszwik.

Wszyscy puentują rozmowę w ten sam sposób: – Bierz go. 

Nie został wypatrzony na podstawie gry, no bo jak? Kluby 2. Bundesligi chętnie posiłkują się niegrającymi piłkarzami z elity, bo wiedzą, że na taki poziom nie trafiają przypadkowi ludzie. Zresztą sam Gikiewicz przed pójściem do Freiburga był obserwowany 20 razy na żywo. Prześwietlono go z każdej strony. W szczegółowych raportach znalazła się nawet informacja o tym, że podaje bidon z szacunkiem do drugiej osoby. 

Gdyby nie przykładna praca na każdym treningu, ale i świetna mentalność – otwartość, szybka nauka języka, bycie dobrym duchem szatni, zaangażowanie – nigdy nie dostałby ponownej szansy. Bardzo łatwo było wtedy udzielić standardowego wywiadu w stylu „trener mnie nie lubi, Polacy mają na zachodzie ciężej”. Gikiewicz woli być liderem, który w szatni powalczy o premie, mimo że w Unionie jest dopiero od roku i nie należy do rady drużyny. Zamiast siedzieć jak trusia woli powiedzieć w wywiadzie po serii nieudanych spotkań, że jego koledzy mają pełne gacie. Woli być abstynentem na klubowych imprezach, także po awansie, nawet jeśli niemieccy koledzy śmieją się, że jest pierwszym Polakiem, który nie pije wódki. Woli skupić się w stu procentach na robocie i w ostatnich tygodniach przed awansem wysyłać żonę z dziećmi na popołudniowy spacer, by w spokoju uciąć sobie drzemkę. 

DSC04333

Obecny sezon to już spijanie śmietanki. Druga najwyższa nota w Kickerze spośród wszystkich piłkarzy w lidze, choć tak naprawdę pierwsza, bo będący na czele Jhon Cordoba z FC Koeln ma rozegranych ponad tysiąc minut mniej. 14 czystych kont i nagroda „die weisse Weste” dla najlepszego bramkarza ligi. Strzelona bramka, o której mówiły całe Niemcy. Awans. Reprezentacja Polski. Docenienie w niemieckiej prasie, o czym mówi choćby wymowny tytuł „Bilda” z ostatnich dni: „Uwaga, VfB! Przyjeżdża najbardziej szalony bramkarz drugiej ligi”. 

Przekłada się to na uwielbienie kibiców. Rozmowa po meczu Unionu z Magdeburgiem. „Giki” proponuje, byśmy usiedli na sektorze VIP, na którym zawsze bywa po meczach, mimo że wcale nie ma takiego obowiązku, tak samo jak nie ma obowiązku rozdawania na Twitterze kibicom biletów, które zawsze zostają z puli piłkarzy i można je później wyrzucić do kosza. Mówi, że obecność na VIP to wyraz szacunku dla ludzi, którzy płacą po 200 euro za bilet. Co trzy minuty ktoś przerywa rozmowę. Giki, można zdjęcie? Giki, zostajesz? Giki, awansujemy? 

Dziś Gikiewicz może popatrzeć na kadrę mistrzowskiego Śląska i w duchu się zaśmiać. Dostał wtedy tylko sześć meczów, a to on zrobił największą karierę. Poza nim, Waldemarem Sobotą, bratem bliźniakiem bujającym się po egzotyce (na co też trzeba zapracować i czego zazdrości niejeden piłkarz) oraz mającym swoje pięć minut chwały Milą, kroku do przodu nie zrobił nikt. Cała reszta odbijała się od zachodu (Ćwielong), popadała w ligowej szarzyźnie (Celeban), zaliczała zjazd (Cetnarski), albo szybko o nich zapominaliśmy (Diaz, Voskamp). 

Doskonały przykład na to, że jeśli masz odpowiednią mentalność i lubisz zasuwać, poradzisz sobie na zachodzie. Nawet, jeśli nie jesteś perełką polskiej myśli bramkarskiej i nie lądujesz w wieku 16 lat w klubie Premier League. Nawet, jeśli mało kto docenia cię w Ekstraklasie i ciągnie się za tobą fatalna opinia. Nawet, jeśli po wyjeździe wjedziesz na drogę pełną wyboi. 

Gikiewicz pokazuje, ile znaczy ambicja i bezgraniczna wiara w siebie. Polski ligowcu, inspiruj się. 

Chyba że wolisz trzymać stronę Patrika Mraza. 

JAKUB BIAŁEK 

Fot. JB / FotoPyK

Najnowsze

Felietony i blogi

Komentarze

0 komentarzy

Loading...