Wczoraj było kiepsko, źle, żenująco, no ale jednak nie był to taki pełny, stuprocentowy eurowpierdol. Słówko „wpierdol” zawiera w sobie element bęcków, porażkę pełną, a nie tylko wizerunkową. Żeby zaliczyć stuprocentowy eurowpierdol, trzeba po prostu przerżnąć mecz. Cóż, dokładnie tak, jak dzisiaj Lech Poznań, który pojechał na Estonię i dostał w cymbał od tamtejszych… amatorów? Nie, to byłoby złe słowo. Od piłkarzy, którzy nie sądzili, że mogą kogokolwiek w pucharach ograć, dopóki nie napatoczył się „Kolejorz”.
W letnich eurowpierdolach Poznań już jest szczególnie doświadczony i w zasadzie wciąż trudno zrozumieć, dlaczego porażka lechitów z kimkolwiek miałaby być niespodzianką. Mogli przerżnąć z Litwinami, to mogli też z Estończykami, tak jak mogą przerżnąć z reprezentacją Sióstr Elżbietanek, kadrą pracowników wrocławskiego ZOO, ekipą poławiaczy pereł z Indonezjii czy Budką Suflera. Mówimy przecież o zespole, który dopiero co zremisował w sparingu z Piotrem Reissem i jego emerytowanymi kolegami. Oraz o ekipie, którą z Pucharu Polski a to wywala Miedź Legnica, a to Olimpia Grudziądz.
Czyli mówimy o jakimś sportowym dnie totalnym.
Ale, ale. To dno to jednak dla niektórych jest sufit. Bo oczywiście, kpiąc z Lecha, kpić należy jeszcze bardziej z wszystkich zespołów, które ukończyły ligę na miejscu gorszym (albo w ogóle się do ligi nie załapały). Mówimy bowiem nie o „Kolejorzu”, ale o całej naszej piłce, która jest irracjonalna. Nafaszerowana pieniędzmi, wyglancowana w telewizji, rozpieszczona pięknymi stadionami i jednocześnie tak gówniana, że od patrzenia pękają oczy. Ci Estończycy z dzisiaj – z klubu, którego nazwy nikt nie pamięta – grali w bardzo osłabionym składzie, a piłkarze tam zarabiają po tysiąc euro miesięcznie. U nas najgorsze ofermy mają tyle tygodniowo, a co lepsi – lecz wciąż słabi – zgarniają tyle co dwa dni.
Generalnie logika nakazuje, aby…
– kibice Lecha nie śmiali się z Legii i odnoszonych przez nią wyników w pucharach, ponieważ można przyjąć, że Lech zaprezentowałby się jeszcze gorzej
– kibice wszystkich pozostałych klubów w Polsce nie śmiali się z Lecha i odnoszonych przez niego wyników, ponieważ można przyjąć, że ich klub zaprezentowałyby się jeszcze gorzej.
Ot, po prostu dwie czołowe drużyny przypomniała, jaka to liga wraca jutro i jak kopią w niej najlepsi. Wraca liga ułudy. Liga sportowych pętaków, którym się wydaje, że potrafią grać, ponieważ grają między sobą. Jak gra dwóch przygłupów w szachy to też jest szansa, że któryś wygra, będzie się cieszył i że nawet urodzi mu się w główce pomysł zmierzenia się z Kasparowem. Dopóki grają w szachy głupki z klasy specjalnej, to zawsze ktoś będzie najgorszy i najlepszy, co nie znaczy, że którykolwiek wie, co to jest roszada.
No więc wracają. Wracają i trybuny znowu się zapełnią, znowu kibice będą śpiewać, by jedne niedojdy strzeliły gola innym niedojdom, znowu będziemy na to patrzeć jak na mecze piłki nożnej, a na koniec będzie niezdrowa podnieta. Prezesi najmocniejszych klubów dalej będą płacić. Kontrakt – czterdzieści tysięcy. Albo pięćdziesiąt. Sześćdziesiąt pięć na miesiąc! Stówka! Do tego premia, bo przecież sam kontrakt nie stanowi mobilizacji. Musi być premia! Kasa, kasa, kasa. Zgrupowanie – koniecznie w najlepszym hotelu, najlepiej zagranicą. A piłkarz bogaty spojrzy w lustro i czule wyszepcze: – Ależ ja jestem zajebisty.
Liga ułudy. Wszystkim się coś wydaje. Tylko te pieprzone puchary. Należałoby z nich zrezygnować, bo nas dekonspirują. Nie grając w ogóle w pucharach, można byłoby budować tę ligę biznesowo, na podobnych zasadach, na jakich funkcjonuje Korea Północna. Kibic bez świadomości byłby kibicem szczęśliwszym. Moglibyśmy z pełnym przekonaniem ogłosić, że Marco Paixao jest najlepszym napastnikiem na świecie, Żyro dorzuca jak nikt inny w Europie, a Hamalainen ma wizję gry jak Iniesta. I nikt by nam nie udowodnił, że nie mamy racji. Moglibyśmy wszystko, a przez pieprzone puchary – nie możemy nic.
Trener Lecha Poznań po dzisiejszym eurowpierdolu stwierdził: – Kompromitacja i wstyd? Nie. Mój szacunek dla rywali z Estonii jest zbyt duży, by porażkę z nimi nazwać kompromitacją.
Sami nie wiemy, jak się do tych słów odnieść. Bo niby śmieszą, ale jest w nich sporo racji. Mariusz Rumak musiał się w końcu do porażek przyzwyczaić, tak jak Marcin Najman powinien się przyzwyczaić do zbieranego raz za razem oklepu (a że jest mniej inteligentny od Rumaka – to etap przyzwyczajanie się trwał dłużej). Może facet po prostu pojął, z kim pracuje, jak pracuje, generalnie: zaakceptował fakty. Przestał się sadzić, bo go życie za bardzo doświadczyło.
Ale z drugiej strony, wstydliwe zdarzenia następujące regularnie, ciągle są wstydliwe. Jeśli ktoś codziennie będzie robił kupę w majty to nie można powiedzieć, że to już nie jest wstyd, ponieważ się przyzwyczaił i że jest to trzydziesta kupa w miesiącu. Wstyd, tyle że kolejny. Jeśli klub z budżetem na poziomie 60 milionów złotych remisuje z klubem, który ma budżet rzędu 4 milionów – to jest to wstyd. Polski futbol to szambo, ale powiedzmy sobie szczerze: estoński też nie perfumeria.
Jutro – bum! Start ligi specjalnej troski.
Za moment Legia wygra z Bełchatowem, Lech z Piastem i wszyscy ogłoszą, że „wrócili na właściwe tory”. A po prostu wrócili na polskie boiska.