A może by tak Liga Europy, śladem swojej starszej siostry, też stała się szalona? Może w tej biedniejszej części europejskich pucharów też zobaczymy niespodzianki i powroty, które będziemy pamiętać przez następną dekadę? Może Liga Europy zachwyci nas dziś tak, że w przyszłym roku z nieco większym entuzjazmem podejdziemy do tych czwartkowych bojów?
Właściwie – czemu półfinały LE nie miałyby być tak spektakularne, jak półfinały Ligi Mistrzów? Pewnie powiecie – bo nie ma w nich heavy-metalowego Liverpoolu czy zabójczo skutecznego Tottenhamu. Nie ma nawet spektakularnej (do czasu) Barcelony czy olśniewającego młodością (broń obusieczna) Ajaksu. I tak argument kupujemy, bo pod względem czystej jakości piłkarskiej starcie Liverpoolu z Barceloną przy dwumeczu Valencii z Arsenalem brzmi jak pełna wersja gry z wykupionym dodatkiem przy wersji demo.
To może jakieś wielkie powroty? Kurs w ETOTO na to, że wygra drużyna przegrywająca: Valencia – 7,25, Arsenal – 10,25
Ale jeśli Liga Europy ma przekonać do siebie szersze grono osób niż tych zagubionych i uzależnionych kibiców, którzy czwartkowymi meczami o 21:00 rozkładają sobie pomost między środową Ligą Mistrzów, a piątkowym rozdaniem w Ekstraklasie, to musi dać mecze spektakularne. A skoro apetyt mamy rozbudzony po wczorajszych i przedwczorajszych come-backach, to proponujemy takie scenariusze na dziś:
– Eintracht z miejsca wsiada na Chelsea, ale po pierwszej połowie jest 1:0 dla londyńczyków po trafieniu Giroud. Niemcy odpowiadają dopiero w doliczonym czasie gry – Luka Jović zgłasza swój akces do największych klubów świata golem piętą z rzutu wolnego. W dogrywce bez zmian, zbliżają się karne. Mijają 22 serie i dopiero wtedy mamy rozstrzygnięcie.
– na drugie spotkanie proponujemy rock’n’rolla po całości. Chcielibyśmy, by już po kwadransie mielibyśmy wynik dający dogrywkę (3:1 dla Arsenalu po pierwszym meczu), a później niech już się dzieje wolna nieba. Niech się tłuką, niech wyrywają sobie te zwycięstwo z rąk, niech Emery wcieli się w role Wengera i niech zatnie mu się zamek w kurtce.
Pewnie do tego, by Liga Europy była równie pieprznięta, co Liga Mistrzów w tej edycji, trzeba byłoby dorzucić jeszcze jakieś gole w ostatnich sekundach i to jeszcze przez gości, którzy wcale nie są gwiazdami pierwszego szeregu, a czasami była wręcz z nich mała szyderka. Może jakiś Shkordan Mustrafi, może Francis Coquelin?
Ale już tak zupełnie serio, bez głupawki po emocjonalnym wirowaniu w Lidze Mistrzów – te dzisiejsze półfinały mają potencjał. Przede wszystkim pamiętać trzeba o tym, że triumf w tych rozgrywkach daje miejsce w Champions League, a przecież Valencia, Arsenal i Eintracht wcale nie są pewni tego, że zajmą miejsce premiowane przepustką do elity. Szczególnie mocno na triumf w Lidze Europy liczą Kanonierzy, co do których zdezaktualizowały się nawet memy o zajmowaniu czwartego miejsca.
Eintracht strzeli w Londynie przynajmniej jednego gola? Jak dla nas – to brzmi jak lokata. W ETOTO kurs 1,64
Przewidywania składu finałowego są takie, że w Baku zobaczymy derby Londynu. Tak podpowiada rozsądek i logika – Arsenal ma dwubramkową zaliczkę z pierwszego meczu, a Chelsea nigdy nie przegrała u siebie z niemieckim zespołem. Aha, a dla Eintrachtu każdy wyjazd do Anglii kończył się porażką. Historia nie jest po stronie Eintrachtu, matematyka nie pomaga Valencii, ale czyż nie pisaliśmy tego samego przed meczem na Anfield? Czy nie mieliśmy takich samych myśli przy prowadzeniu Ajaksu 2:0?
Trenerzy każdego z półfinalistów mają ułatwione zadanie, bo mowy motywacyjne w takich momentach piszą się same, a punktu zaczepienia nie trzeba szukać w seansach z „Gladiatorem”. Wystarczy puścić gole Lucasa czy Origiego. Najlepiej z muzyką z „Titanica” w tle.