Oto jest dzień, który dał nam Mogiel: wczoraj na portalu 90minut.pl ukazała się ulubiona lektura wszystkich Polaków, czyli symulacja europucharów przez polski pryzmat.
Kwiecień, dwa miesiące przed rozpoczęciem jakiejkolwiek kopaniny na kontynencie, to być może najlepszy moment by emocjonować się występami naszych klubów, bo jedyny w którym mamy gwarancję, że nasze asy szybko nie odpadną.
Kto z zupełnie nieracjonalnych przyczyn jeszcze nie pławił się w naszych licznych, niechybnych, zupełnie racjonalnie wyglądających na papierze sukcesach, możecie nadrobić palące zaległości TUTAJ. Tym, którzy w dowolnych wyliczeniach 90minut gubią się jak w labiryncie ludzkich spraw, pokuszę się o kilka słów wyjaśnienia.
Powiem to po raz 4913929191. – ranking UEFA to w pucharach koń, na którym jedziesz. Oczywiście ostatecznie trzeba coś tam kopnąć, o czym najlepiej wiedzą ci, którzy dwóch ostatnich lat nie spędzili na bezludnej wyspie, tylko za pan brat z naszymi pucharowymi bojami, ale jednak rozmiary furtek do faz pucharowych znacząco się różnią. W tym momencie zdecydowanie najlepszy ranking, jedyny przyzwoity, ma Legia Warszawa.
Legia jest bardzo wysoko, ale to ostatni sezon, kiedy będzie miała 20+ punktów gwarantujących liczne pucharowe przepustki – w przypadku przyszłego sezonu, rozstawiające do przedostatniej rundy walki o Champions League, do ostatniej rundy eliminacji Ligi Europy drogą mistrzowską i do ostatniej rundy eliminacji Ligi Europy trybem klasycznym. To w naszych warunkach niesłychany luksus.
Pozostali? Z szarego tłumu zespołów, które mają takie samo, niemal równe nic, wyróżnia się Lech, w towarzystwie przykurzonych marek Trabzonsporu i Austrii Wiedeń.
Reszta ogląda w rankingu tyły Santy Colomy z Andory. Jest nigdzie. To, że mogą liczyć na rozstawienie gdziekolwiek – w I rundzie eliminacji Ligi Europy – zakrawa na błąd w systemie.
W tym rankingowym towarzystwie znalazłaby się też Lechia Gdańsk w przypadku mistrzostwa. Lechia nie byłaby rozstawiona w jakiejkolwiek rundzie. Znalazłaby się za Lincoln Red Imps z Gibraltaru. Z góry patrzyłby fiński HJK, za mocarza uchodzi Dundalk, nie mówiąc o walijskim New Saints.
Źródło: 90minut.pl
To jest dokładnie ten moment, w którym zaczyna się tlić dyskusja: niech lepiej Legia zdobędzie mistrzostwo, bo inaczej będzie wstyd. Bo nikt inny nie ma szans, bo reszta kandydatów do tytułu rankingowo jest za połową zespołów luksemburskich. Wreszcie pada koronne:
Legia mistrzem DLA DOBRA POLSKIEJ PIŁKI.
Szczerze mówiąc, nie cierpię takiego kłapania. Doskonale rozumiem jak bardzo ranking pomaga, śledzę jego najmniejsze wahania z rundy na rundę, pamiętam jak niewiele brakło Wiśle Kraków do rozstawienia we wszystkich rundach eliminacyjnych tuż po sezonie Ligi Mistrzów, kiedy tytuł zgarnęło Porto przed Monaco, a co mogło wreszcie uchylić drzwi.
Ale nie szafujmy hasłem tak donośnym jak “dobro polskiej piłki”, nie używajmy rankingów do interpretowania ligowych losów. Po pierwsze, nikt lepiej ustosunkowanym rankingowo klubom nie broni zdobywać mistrza Polski. Po drugie, szanujmy – tak, wiem jak to komicznie brzmi – majestat mistrzostwa, jak wygrali, to byli najlepsi i koniec, bezdyskusyjnie zasłużyli na szansę i płynące z tytułu ułatwienia. Zasłużyli na to symboliczne uchylenie kapelusza, zamiast nadawania, że ranking słaby, więc będzie szybki koniec i smuta. Używanie takiego argumentu w obliczu ostatnich dwóch lat jest komizmem.
Legia pokazała, że ranking, jakkolwiek ważny, nie może być też przeceniany, bo ostatecznie trzeba bronić, trafiać i grać w piłkę. Rozstawienia zawodziły nas nie raz, o czym najlepiej wiedzą w Poznaniu, gdzie roztrwoniono kapitał, jakim dziś dysponuje Legia – w zasadzie nie zdarzyło się, by ktoś go dłużej niż kilka lat utrzymał, teraz bardzo ważny sezon przed Legią, bo w przypadku braku wyniku może wpaść na ścieżkę intensywnego trwonienia.
Każdy polski klub, który coś w Europie zaczął w ostatnich latach znaczyć, miał też swój punkt zero. Moment, w którym ranking skazywał ich na pożarcie od samego początku. Miała go Legia za Skorży, kiedy ograła Gaziantepspor i Spartak. Miał go Lech Poznań, kiedy rozjechał Grasshoppers, wyrzucił Austrię Wiedeń, a potem poszalał w fazie grupowej. Wiem, że pesymizm w narodzie jest na skrajnie wielkim poziomie, ale z czystego rachunku prawdopodobieństwa wynika, że komuś wreszcie musi się udać zrobić coś ponad stan, w większym wymiarze niż Jadze w zeszłym roku.
A jeśli nie?
Jeśli przez ostatnie dwa lata nie odpadliśmy z kibicowania polskiej piłce klubowej, to nie odpadniemy już nigdy.
Leszek Milewski
***
O tym, co dzieje się w ekstraklasie dla dobra polskiej piłki, a co na jej zgubę rozmawiają w swojej audycji Weszłopolscy. Ostatni odcinek, podsumowujący sezon zasadniczy naszej ligi, możecie odsłuchać tutaj: