Istnieje duże prawdopodobieństwo, że Jan Bednarek to autor największej metamorfozy ostatnich tygodni w piłkarskiej Europie. Wystarczyła zmiana menedżera w Southampton, by polski obrońca z zawodnika rzadko łapiącego się nawet na ławkę momentalnie przeobraził się w członka podstawowego składu, który na dodatek okazuje się jednym z najmocniejszych ogniw zespołu. A wszystko to jeszcze potwierdzają liczby.
Po sobotniej wygranej na stadionie Leicester “Święci” wreszcie opuścili strefę spadkową, awansując na szesnaste miejsce. Bednarek miał w tym duży udział. To on po jednej z akcji gospodarzy wybijał piłkę sprzed linii bramkowej i grał bardzo pewnie przez cały czas. Algorytm na WhoScored uznał go za bezapelacyjnego piłkarza meczu (nota 8,1), a u redaktorów SkySports był w najlepszej trójce z notą “8”.
Odkąd Polak zaczął grać od początku, nigdy jeszcze nie zawiódł Ralpha Hasenhuettla i nie zszedł poniżej przyzwoitego poziomu. W ostatnich siedmiu meczach z nim na pokładzie Southampton wywalczył 10 punktów, pokonując m.in. Arsenal.
Suche liczby nie pozostawiają wątpliwości: z Bednarkiem drużyna z St Mary’s Stadium zawsze punktuje dużo lepiej niż bez niego – bez względu na to, kto akurat był menedżerem. Najpierw statystyka z tego sezonu.
Southampton z Bednarkiem w podstawowym składzie: 1,25 pkt na mecz.
Southampton bez Bednarka w podstawowym składzie: 0,64 pkt na mecz.
Jest różnica, prawda? A warto pamiętać, że w omawianym okresie z Polakiem “Święci” mierzyli się z Arsenalem, Manchesterem City i Chelsea, na których ugrali łącznie cztery “oczka”.
Teraz statystyka od początku pobytu Bednarka w Southampton co do średniej traconych goli z nim/bez niego. Nie ma mowy o przypadku.
Wnioski są oczywiste: nasz rodak gwarantuje lepszą jakość w obronie tej drużyny, a Mark Hughes miał do niego jakieś dziwne uprzedzenia. Wygląda na to, że mówimy o jednym z nielicznych przypadków, gdy polski piłkarz będący za granicą naprawdę mógłby się tłumaczyć, że trener go nie lubił. Jak bowiem inaczej wytłumaczyć, że gdy przyszedł Ralph Hasenhuettl, reprezentant biało-czerwonych momentalnie dostał pierwszy skład i momentalnie poprawiło to wyniki zespołu, a on sam zawsze zbierał co najmniej poprawne recenzje?
Kibice “The Saints” grą swojego stopera są zachwyceni i zachodzą w głowę, jakim cudem Hughes trzymał kogoś takiego z dala od boiska. Niektórzy przewidują już nawet, że jak tak dalej pójdzie, wkrótce ich klub sprzeda kolejnego stopera za grube miliony. A potrafi to robić jak mało kto. Za rekordową dla Southampton kwotę do Liverpoolu poszedł Virgil van Dijk (78,8 mln euro), ale bardzo dobrze zarobiono też na odejściu Caluma Chambersa do Arsenalu (20 mln euro) i Dejana Lovrena. Tu znów mamy Liverpool, który zapłacił 25 baniek.
Swoją drogą na tym przykładzie widzimy, jak czasami wiele w sporcie – czy ogólnie w życiu – zależy od szczęścia. Równie dobrze Hughes mógłby pozostać w Southampton, Bednarek nadal byłby obserwatorem i coraz bardziej by się frustrował. W takim stanie mentalnym powędrowałby do niższej ligi i mógłby przepaść. Oczywiście szczęściu trzeba umieć pomóc i być gotowym, gdy nadejdzie, ale zapewne niejeden nigdy się na taki moment nie doczekał.
Najważniejsze, że Bednarek wykorzystuje go najlepiej jak może. Czekamy jeszcze, żeby miało to przełożenie na reprezentację. Oby już w marcu.
Fot. newspix.pl