Piątkowa prasa najwięcej uwagi poświęca Adamowi Nawałce w Lechu Poznań. Jest już też pełna koncentracja na lidze (m.in. wywiady z Danielem Łukasikiem i Jakubem Słowikiem), ale wspomina się jeszcze triumf kadry U-21, a Michał Pol odpowiedział na pretensje Jerzego Brzęczka.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Na początek plebiscyt na sportowca roku i Robert Kubica, dopiero po kilku stronach czas na piłkę. Tematem nr 1 oczywiście przyjście Adama Nawałki do Lecha Poznań. Tomasz Włodarczyk na wstępie pisze:
Na pewno jest to wizerunkowy strzał w dziesiątkę nie tylko dla klubu, ale całej ekstraklasy. Poprzez duże nazwisko Lech w czasie kryzysu kupuje sobie kredyt zaufania u kibiców, a liga zyskuje na prestiżu. Kto wie, czy taki transfer na ławkę trenerską nie będzie miał jakiegoś wpływu na wynegocjowanie lepszego kontraktu telewizyjnego… Nasz futbol ma mało takich ludzi. Potrzebuje jakości, swoich mocnych marek, a nie zalewu nic niewnoszących zagranicznych wynalazków. Wyrazistych postaci, bardziej znanych szerszej publiczności niż wąskie grono „wariatów” co tydzień śledzących polską ligę, do którego się zaliczam. Dlatego cieszę się, że Nawałka zostaje w kraju i nie wypaliły mu chińskie wojaże za kasą.
Temat na następnych stronach oczywiście jest rozwinięty.
Od dwóch tygodni, czyli od zwolnienia Ivana Djurdjevicia był w Poznaniu faworytem numer 1. Rozmowy trwały jednak bardzo długo. Początkowo był plan, żeby były selekcjoner rozpoczął pracę w reprezentacyjnej przerwie. Miał wtedy zabrać zespół na zgrupowanie w Grodzisku Wielkopolskim. Rozbieżności były jednak wtedy jeszcze zbyt duże, więc kolejny scenariusz zakładał, że przejmie poznaniaków 1 stycznia, a do tego czasu poprowadzi ich szkoleniowiec tymczasowy, czyli Dariusz Żuraw. Jego misja skończy się jednak już po sobotnim meczu z Wisłą Płock.
Lech zdecydował się na przyspieszenie i sfinalizowanie rozmów wcześniej. Dlaczego? Choćby z tego powodu, że po kolei odpadały opcje rezerwowe i była obawa, że w przypadku fiaska z Nawałką może zostać na lodzie i będzie zmuszony wziąć kogoś z łapanki. Stąd szybka reakcja i „przyklepanie” selekcjonera. Przypomnijmy, że dyrektor sportowy Tomasz Rząsa spotkał się z Matjažem Kekiem, ale ostatecznie przejmie on ponownie kadrę Słowenii. Dyskutował także z Miroslavem Djukiciem, ale i on dostał inne propozycje. Niewielkie szanse miał Czesław Michniewicz, ale był rozpatrywany. Tu jednak temat został zamknięty po awansie kadry U-21 do młodzieżowych mistrzostw Europy.
– Teraz jest między nami bardzo dobra komunikacja, mówimy po polsku – Daniel Łukasik wyjaśnia, dlaczego Lechia poprawiła grę w obronie.
Co się zmieniło w ostatnich miesiącach w tym zespole, że z drużyny walczącej o utrzymanie staliście się liderem?
Poprzedni rok był dla nas bardzo trudny. Po meczu z Niecieczą wizja spadku zajrzała nam w oczy. Występowałem w spotkaniach o mistrzostwo Polski, ale mecze, gdy walczy się o utrzymanie, są dużo trudniejsze. Trzeba nie tylko realizować zadania na boisku, ale zapanować nad głową. Nabraliśmy pokory. Trudny koniec sezonu musiał scalić naszą drużynę, bo kadrowo aż tak wiele się nie zmieniło, doszło jedynie kilku zawodników. Wydaje mi się, że przede wszystkim jesteśmy dużo mocniejsi w defensywie. W siedmiu spotkaniach nie straciliśmy gola, to nie przypadek. Teraz jest między nami bardzo dobra komunikacja. Wszyscy mówią po polsku. W ofensywie jest miejsce na kreatywność, co innego w obronie. Żeby było zgranie, czasem muszę krzyknąć: „Poczekaj, aż dobiegnę”, „Możesz wyjść”. Kilka komunikatów jest niezbędnych. Akcja idzie prawą stroną, następuje szybki przerzut na lewą. Jeśli nie możesz nic podpowiedzieć, to zdecydowanie trudniej reagować. To proste sygnały, które bardzo wiele dają. Wcześniej było widać, że mamy z tym problem, teraz wszyscy się rozumiemy.
(…) Liczby to jedno, trzeba je umieć interpretować. Jak choćby sprinty. Pan w ostatnim meczu z Cracovią miał zaledwie jeden.
Bardzo ważna jest specyfika pozycji. Środkowy pomocnik nie zdąży rozwinąć takiej prędkości na 5–10 metrach, a to są właśnie typowe długości odcinków, które pokonuję w meczu. Inaczej sytuacja wygląda np. u skrzydłowych lub bocznych obrońców. Był taki moment w trakcie tej rundy, że rozmawiałem z trenerem Stokowcem na temat moich statystyk. Nie na podstawie Instata, a kamizelek z GPS. Większość drużyn gra w nich i trenuje, one najdokładniej rejestrują wszystkie informacje. Przed spotkaniem z Zagłębiem trener dopytywał, czy się dobrze czuję, ponieważ mam słabsze wskaźniki. GPS-u nie oszukasz. Michał Żyro opowiadał mi, jak to funkcjonuje w Anglii. Jeden z jego kolegów naderwał podczas meczu mięsień dwugłowy. Po spotkaniu trener od przygotowania fizycznego wytłumaczył mu, że tak się stało, bo słabiej trenował w tygodniu. Oni twierdzą, że na każdych zajęciach należy wykonać ponad 100 procent wysiłku, który czeka nas w trakcie spotkania. Ten piłkarz miał wskaźnik na poziomie 40 procent. Mięsień nie był gotowy do wysiłku meczowego, stąd kontuzja.
Patrząc po statystykach za ostatnie lata, Jagiellonia jedzie do Gdańska na ścięcie. Piotr Wołosik ujął to alfabetycznie.
K jak kino
Kiedyś w dniu poprzedzającym spotkanie z Lechią, by zrelaksować się przed meczem w Gdańsku, jagiellończycy wybrali się do kina. Wybór padł na fi lm Patryka Vegi „Pitbull”. Ale białostoczanie nie mogli przekonać się, czy zakończył się on happy endem, bo kwadrans przed końcem projekcji fi lm… się urwał. Goście z Podlasia uznali to za zły omen, co rzeczywiście się sprawdziło, bo na boisku happy endu nie było. Gdańszczanie sprawili im lanie 0:4, a jeszcze w kinie kierownik ekipy musiał mocno wykłócać się o zwrot pieniędzy za niespodziewane zakończenie seansu.
Miedź Legnica chce się otrząsnąć z szoku po pladze kontuzji i serii ligowych klęsk.
– Powoli kończymy czas poszukiwań. Żeby wyjść z kryzysu, zawodnicy muszą sobie zacząć ufać na boisku. O tym dużo mówiliśmy w trakcie reprezentacyjnej przerwy – mówi trener Dominik Nowak. – Mamy wielu doświadczonych piłkarzy i trzeba z tego korzystać. Nie chodzi mi tylko o obcokrajowców. Widzę, że także nasza „stara gwardia”, ludzie, którzy występują w Miedzi od wielu lat, są zmobilizowani. Za dużo wysiłku włożyliśmy w dotarcie do miejsca, w którym jesteśmy, mówię o ekstraklasie, żeby teraz to zmarnować. Jeśli będzie ciągle „w plecy”, to i liczne powołania do reprezentacji narodowych się skończą – dodaje Nowak, który znowu w trakcie reprezentacyjnej przerwy nie miał do dyspozycji Estończyków Henrika Ojamy, Artura Pikka oraz Fina Petteriego Forsella.
Maciej Dąbrowski w stolicy nie dotrwał do końca umowy. Po nieudanej przygodzie w Legii wrócił do Lubina, ale mścić się nie zamierza.
– Czy mam żal do Legii? Było, minęło. Jestem zbyt doświadczonym piłkarzem, by przed meczem szukać tego rodzaju motywacji. Nie mam co narzekać na mój pobyt w Legii. W końcu zdobyłem z nią mistrzostwo Polski i grałem pół kolejnego sezonu, który skończył się obroną tytułu. W tym klubie zdobywałem jedyne swoje trofea w karierze, wystąpiłem też w Lidze Mistrzów. A że musieliśmy się rozstać w czasie trwania kontraktu? Nie jestem człowiekiem pamiętliwym. Nie mam zamiaru się mścić – uśmiecha się Dąbrowski.
– Widocznie on tak już ma, że cały czas musi coś udowodniać, a to nie jest łatwe. Kiedyś z Pogoni odchodził też trochę niechciany i w Legii się to powtórzyło – mówi Dariusz Wdowczyk, który trenował go właśnie w Szczecinie. O Dąbrowskim ma dobre zdanie, choć dostrzega mankamenty. – Potrafi sprawnie rozgrywać piłkę, pokazuje się przy stałych fragmentach gry. W Pogoni miał mecze naprawdę bardzo dobre, a potem nagle robił coś takiego, co drużynę kosztowało utratę gola. Pamiętam, że po rundzie robiliśmy podsumowanie wszystkich piłkarzy, określając ich współudział przy straconych bramkach. I na nieszczęście Maćka w tym zestawieniu był numerem jeden. A przecież wcale nie był złym obrońcą, tylko te jego błędy jednak rzucały się w oczy – mówi Wdowczyk.
Napastnik Zagłębia Sosnowiec, Alexander Cristovao uciekł z Angoli przed wojną domową. W wolnych chwilach trenuje boks i gotuje.
– W Angoli zarabiałem więcej niż w Polsce. Właścicielem klubu był biznesmen, który miał wiele inwestycji, w tym produkcję win. Poza stałą pensją otrzymywaliśmy premie za wygrane mecze, awans do czołowej piątki oraz za zdobycie mistrzostwa. Obecnie w Angoli kluby przeznaczają na pensje mniej, bo sytuacja finansowa kraju jest gorsza – tłumaczy Cristovao.
W Libolo piłkarze otrzymywali średnio około 50 tys. zł miesięcznie. Zanim wrócił do Afryki uczył się grać w piłkę w Holandii. W sezonie 2012/13 występował w Eredivisie w FC Groningen razem z obrońcą Virgilem van Dijkiem, który w grudniu 2017 przeszedł z Southampton do Liverpoolu za 75 mln funtów. Jak to się stało, że w ubiegłym roku reprezentant Angoli trafił do Zagłębia? – Wypatrzył go Damian Seweryn, były piłkarz Górnika i Piasta. Nie mylił się, mówiąc, że Alex ma papiery na granie – tłumaczy Robert Tomczyk, doradca ds. sportowych w Zagłębiu.
Po dwóch i pół roku spędzonych przy Ściegiennego w Kielcach, Djibril Diaw doczekał się polskiego imienia. Stał się “typowym Sebą”.
Djibril Diaw jest Sebą nietypowym. Z powyższego opisu zgadza się tylko to, że gra w piłkę. Imię też, bo tak nazywają go niektórzy pracownicy Korony. – Kiedyś chciałem zawołać Marcina Cebulę i zamiast „Ceba”, krzyknąłem „Seba”. Ksywka gotowa – mówi z uśmiechem obrońca kieleckiego klubu.
Z pewuenowską definicją nie zgadza się za to ubiór Senegalczyka. O to, by na co dzień 23-latek nie wyglądał jak wyciągnięty spod trzepaka dresiarz, dba jego żona, modelka. Ostatnio państwo Diaw korzystając z październikowej przerwy na spotkania reprezentacji, mieli się nawet wybrać do europejskiej stolicy mody – Mediolanu. Oprócz oglądania miasta jedną z atrakcji pewnie byłaby rundka po najpopularniejszych odzieżowych sklepach. Bilety były opłacone, walizki wyciągnięte z szafy, a za chwilę miały w nich wylądować pierwsze rzeczy. Przygotowania przerwał dzwonek telefonu. Na wyświetlaczu pojawiło się dobrze znane nazwisko: Aliou Cisse, selekcjoner Senegalu. – Nie minęła godzina od zabukowania lotu do Włoch, a już musiałem wszystko odkręcać – opowiada Diaw.
Iza Koprowiak w swoim cyklu tym razem rozmawia z Jakubem Słowikiem. Bramkarz Śląska Wrocław nie zgadza się z opinią, że jest słaby psychicznie.
Już w dzieciństwie bardzo nerwowo reagował pan na niepowodzenia.
Byłem impulsywny, kiedy coś mi nie wychodziło. Pamiętam pierwsze treningi w Nowym Sączu. Byłem agresywny. Doskakiwałem do chłopaków, kopałem ich po nogach. Denerwowało mnie, że nie potrafiłem zrobić przewrotu w przód. Obraziłem się, przestałem chodzić na treningi. Do czasu, gdy brat przywiózł mi ze swojego obozu rękawice bramkarskie. Niebieskie, Hummel. Potem większość spraw toczyła się zgodnie z moim planem. Dopiero w Jadze wszystko zahamowało. Biczowałem się, bo wciąż słyszałem, że mam potencjał, którego nie wykorzystuję. Z tyłu głowy myślałem o tych, którzy się wybili. A powinienem się skupić na tym, co sam robiłem. Dążyłem do perfekcji. Sam zaciskałem sobie sznur na szyi.
Brakowało dystansu?
Piłka była dla mnie najważniejsza, podporządkowałem jej całe życie i to mnie gubiło. Gdy byłem powołany do kadry ligowców, mocno się nakręcałem, spodziewałem się, że na trybunach zasiądą skauci. Myślałem: muszę się pokazać, by wpaść im w oko. Nie potrafiłem o tym nie myśleć, skupić tylko na meczu.
Zagrał pan w meczu z Rumunią, wygraliście 4:1, ale popełnił pan błąd. Naprawdę przez kilka lat nie obejrzał pan tego spotkania?
Nie chciałem. Liczyłem, że ten mecz będzie dla mnie trampoliną, nie miałem dystansu do tego, jak zagrałem. Nie potrafiłem wrócić do sytuacji, w której zawaliłem gola. Dopiero gdy spotkałem się w Warszawie z Pawłem Habratem i powiedziałem, że nigdy nie widziałem tej wpuszczonej bramki, on stwierdził, że zrobimy to razem. Nie miałem czasu, by się zastanawiać. Zobaczyłem ją, zdałem sobie sprawę, że nie był to aż tak kompromitujący błąd, jak sądziłem przez kilka lat.
Michał Pol pozdrawia selekcjonera Jerzego Brzęczka, który miał do niego pretensje, że po sukcesie młodzieżówki użył hasła “zmieniamy szyld i jedziemy dalej”.
(…) Aż głupio mi to tłumaczyć. Może trzeba niektórym młodszym czytelnikom i internautom, ale przecież na pewno nie Brzęczkowi, który jako kapitan srebrnych medalistów, był przecież wtedy na miejscu i znalazł się w samym oku medialnego cyklonu. Za „pozdrowienia” selekcjonera zupełnie się nie gniewam, traktuję je jako zabawne nieporozumienie. Zwłaszcza patrząc na reakcję braci twitterowej, która wzięła mnie w obronę, za co bardzo dziękuję. Hasztag #TeamPol – piękna sprawa. Szybko zrobiło mi się żal selekcjonera, bo musiał dać się komuś podpuścić. Pozwolił, by ktoś nieprecyzyjnie przedstawił mu banalny wpis, a potem uległ emocjom i dwukrotnie na poważnie odniósł się do kwestii, która kompletnie na to nie zasługiwała. Bo nie uwierzę, by uznał że słowa „zmieniamy szyld…” to poważne wezwanie do wymiany wszystkich piłkarzy kadry seniorskiej na tych z U-21. To byłby zbyt wysoki poziom absurdu. Wszystkiemu winne nerwy. Jak słusznie podsumował na Twitterze prezes PZPN Zbigniew Boniek „stres czasami powoduje pewne reakcje”. To tylko dowód pod jak wielką presją znalazł się w ostatnich dniach selekcjoner. Mówił też o tym Dariusz Adamczuk, kolega Brzęczka z olimpijskiej reprezentacji, wyliczając ile kłód pod nogi mu spadło, odkąd został selekcjonerem.
Rozmowa z Czesławem Michniewiczem po wygranym barażu z Portugalią i awansie na młodzieżowe mistrzostwa Europy.
20 października to najważniejszy dzień w życiu trenera Czesława Michniewicza? Pana drużyna wygrała 3:1 z Portugalią i awansowała do finałów MME.
W lutym 2015 roku udzieliłem panu smutnego wywiadu. Byłem na marginesie, zrezygnowany, przygnębiony i bezrobotny. Po drodze pracowałem w Pogoni oraz Termalice, a we wrześniu ub. roku dostałem propozycję z PZPN. Nie do końca wiedziałem, z czym będę się mierzył. W poniedziałek ustaliliśmy szczegóły umowy, a w piątek graliśmy z Gruzją. Powołałem 24 zawodników, aż 22 znalazło się w kadrze na mecze z Portugalią. To pokazuje, że wstępna diagnoza, kto może pomóc, była dobra. Zbudowaliśmy coś dobrego, drużyna rodzi się, kiedy zapłacze w szatni, a nie po sukcesach. U nas łzy pojawiały się po remisach z Wyspami Owczymi. Parę dni po meczu z Farerami graliśmy z Danią i pozbieraliśmy zespół, wygraliśmy w Gdyni. Potem znowu zaliczyliśmy remis z Wyspami Owczymi – kolega wysłał mi wtedy wiadomość, że kiedy Arsenal niepokonany w sezonie zdobywał mistrzostwo Anglii, dwa razy zremisował ze słabym Portsmouth. Każdy ma swoje Wyspy Owcze.
Ale i Portugalię. Po losowaniu par barażowych mało kto wierzył w pana zespół. Po porażce 0:1 w Zabrzu – tylko pan i zawodnicy.
O przeciwniku wiedzieliśmy wszystko, prześwietliłem ich do siódmego pokolenia, od miesiąca zasypiałem i budziłem się, myśląc o Portugalii. W Zabrzu nie musieliśmy przegrać, na pomeczowej kolacji powiedziałem piłkarzom: „To dopiero pierwsza połowa, wielu z was przegrywało do przerwy zwycięskie później mecze”. Zawodnicy w to uwierzyli. Dostali o rywalach dokładne informacje. Dzień przed meczem urządziłem quiz – odpowiadali na 30 pytań. Wygrali Mateusz Wieteska i Kamil Grabara, nagrodami były piłki i koszulki z podpisami. Dowiadywałem się o ustawienie, pokazywałem zdjęcia zawodników i pytałem, kto to, na jakiej pozycji gra, kto ma najwięcej minut, goli i asyst. Na What’s Upie założyliśmy grupę „Polska – Portugalia”. Wrzucałem fi lmiki, przygotowałem książeczkę o przeciwniku. Teraz trzeba będzie zmienić na „Italia 2019”.
SPORT
Rozmowa z Patrikiem Mrazem. Słowak dziś jako piłkarz Zagłębia Sosnowiec zmierzy się z Piastem Gliwice, w którym prezentował się najlepiej podczas swoich występów w Ekstraklasie.
(…) Wierzy pan, że historia Zagłębia zakończy się w tym sezonie szczęśliwie?
– Oczywiście, że tak. Gdybym nie wierzył, nie przychodziłbym tu tylko po to, żeby przez rok posiedzieć. Jak do mnie zadzwonili z Sosnowca, to od razu obejrzałem kilka meczów zespołu. To nie jest drużyna na spadek. Eksperci mówią co innego – że się do tej ligi nie nadajemy. Mam inne zdanie, moi koledzy z drużyny też. Ale trzeba to pokazać na boisku. Samym gadaniem do gazety nic nie wygramy.
Po pierwszy w karierze tytuł mistrzowski sięgnął pan dekadę temu – z Artmedią Petrzalka na Słowacji. Gdzie widział pan siebie 10 lat później? Marzyła się kariera na Zachodzie?
– Jak każdemu młodemu chłopakowi. Nie byłem wyjątkiem, też miałem marzenia. Już jako 18-latek, kiedy rozegrałem ponad 30 meczów ekstraklasy w Matadorze Puchov, widziałem siebie w wielkiej europejskiej drużynie. A dokładniej – w Realu Madryt. Piłka hiszpańska bardzo rozbudzała wtedy moją wyobraźnię. Nie udało się, ale niczego nie żałuję. Gram dzisiaj w polskiej ekstraklasie i jestem szczęśliwy. O czymś takim też marzy przecież bardzo wielu piłkarzy…
Ciąg dalszy telenoweli “ktoś chce kupić Wisłę Kraków“. Pozostajemy przy wątku angielskim.
(…) Najlepszym rozwiązaniem byłaby zmiana właściciela na wiarygodnego partnera. Nieco ruszyła do przodu sprawa przejęcia klubu przez angielskie konsorcjum. Choć sprawa początkowo była bardzo zagadkowa, teraz nabiera nieco konkretów. Anglicy z Noble Capital Partners Ltd. przyjechali do Krakowa, by przedstawić swoją ofertę w jaśniejszym świetle. Z pierwszego pisma wynikało niewiele. Anglicy zadeklarowali, że chcą przejąć klub za symboliczne jedno euro, a potem szybko poprawić stan jego kasy. Noble Capital Partners mówią o sobie, że od ponad 10 lat tworzą rozwiązania dla firm dotyczące finansów korporacyjnych. Zapewniają, że specjalizują się w sprzedaży i kupnie spółek. Można przeczytać, że skupiają się na rynkach Europy Wschodniej.
Rozmowa z selekcjonerem reprezentacji U-20 Jackiem Magierą.
Mecz z Ukrainą w Bielsku – Białej był szóstym pańskim spotkaniem w roli selekcjonera reprezentacji. Czy oceni go pan w kategoriach najlepszego występu pańskich podopiecznych?
– Trudno powiedzieć. Na pewno będziemy go oglądać i analizować. Niewątpliwie było to spotkanie, które miało różne fazy. Były momenty, kiedy graliśmy bardzo dobrze, ale też za szybko traciliśmy piłkę po odbiorze i nie potrafiliśmy na to zareagować. Kiedy szybko zmienialiśmy stronę, to stwarzaliśmy sobie sytuacje. Ale gdy tego brakowało – był chaos i nie było płynności w grze. Gdy graliśmy szybko, było super. Ale kiedy wprowadzaliśmy piłkę wolniej, to było bardzo źle. Bywało, że trzy minuty graliśmy świetnie, siedem minut bardzo słabo, dziesięć kolejnych minut bardzo dobrze, a następny kwadrans był nijaki. Dziś jesteśmy na takim etapie, że budujemy płynność. Wiemy, że przed nami bardzo dużo pracy, ale jesteśmy optymistami. Widzimy progres. Jeżeli chodzi o budowanie i organizację gry, to można powiedzieć, że spotkanie z Ukrainą było najlepsze w naszym wykonaniu. Graliśmy z bardzo wymagającymi przeciwnikami. W wielu przypadkach mierzyliśmy się ze starszymi od siebie zespołami, a różnica między dziewiętnasto a dwudziestolatkiem jest bardzo widoczna. Nie ma jej, kiedy 30-latek gra z 31-latkiem. Cały czas się tego uczymy. Po analizach GPS-ów widzimy, że coraz lepiej biegamy, wytrzymujemy fizycznie i potrafimy nawet narzucić swój styl gry. Zawodnicy cały czas muszą wymagać od siebie jeszcze więcej.
SUPER EXPRESS
“SE” przypomina, że nie tylko Robert Kubica wracał do sportu po ciężkich przejściach.
Także w piłce nożnej nie brak przykładów wielkiej determinacji w dążeniu do odzyskania sprawności. Twardzielem numer jeden jest Marcin Wasilewski (38 l.), wielokrotny reprezentant Polski, obecnie piłkarz Wisły Kraków. W 2009 r., gdy reprezentował barwy Anderlechtu Bruksela, doznał dramatycznego otwartego złamania nogi po brutalnym wejściu rywala. Przeszedł cztery operacje, miał powoli wracać do gry najwcześniej po roku. Był na boisku już po ośmiu miesiącach.
Kolejna rozmowa z Czesławem Michniewiczem.
– Którzy z pana podopiecznych są już gotowi do gry w kadrze seniorów?
– Rozmawiałem na ten temat z Jurkiem Brzęczkiem podczas lotu z Portugalii, kilku z nich dostanie szansę. Do superformy wraca Bartek Kapustka, który był najlepszym zawodnikiem w dwumeczu z Portugalią.
– A kto z pana drużyny jest największym wygranym?
– Kamil Grabara. Zaczynał jako trzeci bramkarz, jest trzy lata młodszy od pozostałych, a został liderem zespołu. Poza tym Bartek Kapustka i Szymon Żurkowski, który w Portugalii przebiegł 13,7 km, najwięcej z drużyny.
GAZETA WYBORCZA
“Brutalny hejt pomógł polskim drużynom”. Rozmowa Rafała Steca z prezesem PZPN, Zbigniewem Bońkiem.
RAFAŁ STEC: No i niespodziewanie, po miesiącach beznadziei, zdarzył się chyba najlepszy dzień polskiego futbolu od Euro 2016. Młodzieżówka wygrała w Portugalii 3:1 i awansowała na mistrzostwa kontynentu, a seniorska reprezentacja zremisowała tam 1:1 i utrzymała się w koszyku rozstawionych przed losowaniem grup eliminacji Euro 2020.
ZBIGNIEW BONIEK: – I jestem o obie drużyny spokojny, bo znam się trochę na psychologii grupy. Nic tak pozytywnie nie wpływa, jak granie przeciw komuś. Nic tak nie mobilizuje piłkarzy, jak poniżanie ich. A przy naszym sposobie pisania i dyskutowania o futbolu oni mogą się czuć poniżani. Sam nasłuchałem się w telewizji, że na ostatni mecz nie warto nawet wystawiać podstawowego składu, bo Portugalczycy prezentują zupełnie inny, nieosiągalny poziom. I że na 100 proc. przegramy.
Mamy sporo agresywnej młodzieży dziennikarskiej, sporo frustratów, ogromna skala brutalnego hejtu jest też w internecie. Czytałem oburzonych również z tego powodu, że Lewandowski przyznał się, że nie bardzo rozumie reguły Ligi Narodów i eliminacji do Euro 2020. A przecież nie zna ich połowa dziennikarzy sportowych. To nie oznacza, że Robertowi nie zależy!
Myśli pan, że budowanie oblężonej twierdzy naprawdę na naszych zawodników działa?
– Zawsze działało i nadal działa. Na wszystkich. Z tego, co wiem, to Czesław Michniewicz [trener młodzieżówki] przygotował co mocniejsze fragmenty i pokazał w szatni. Stara, dobra metoda. Włosi zdobyli mistrzostwo świata, gdy się sprężyli, bo czuli, że grają przeciw wszystkim.
Piłkarze to młodzi ludzie. Czytają i przeżywają, dlatego ataki paradoksalnie czasami pomagają im uzyskać lepszy wynik. Bo chcą dać odpór krytykom. Na seniorską kadrę to pewnie wpływa w mniejszym stopniu, bo tworzą ją dojrzalsi ludzie, ale niech pan się zastanowi, jak u nas się w każdej sprawie przesadza. Przed meczem czytałem nawet, że Jerzy Brzęczek zostanie zwolniony, i nie mogłem zrozumieć, skąd się brały takie informacje. Przecież to ja zatrudniam i zwalniam, a trenera wziąłem na eliminacje Euro 2020, nie na Ligę Narodów. I nawet do głowy mi nie przyszło, żeby rozważać dymisję. A cechy, które inni traktują jak wady, ja czasami traktuję jak zalety. Np. tę zaciekłość, z którą odpowiada krytykom. To pokazuje, jak mu zależy, on jest trenerem całym ciałem.
Fot. FotoPyk