W tym meczu prawie nic się nie działo. Moglibyście wyjść do kibla równo z pierwszym gwizdkiem, zasiedzieć się przy przeglądaniu fejsbuczka, wyjść po półtorej godziny ze ścierpniętymi nogami i wiele byście nie ominęli. Wystarczyło wrócić przed telewizor na kilka sekund po 80. minucie, by zobaczyć gola Pedro Tiby i to byłoby wszystko, co ważne w tym spotkaniu. Poza tym – goła dupa kibica, piętnaście spalonych Śląska i brak kreatywności z obu stron.
Lech wypuścił we Wrocławiu półrezerwowy skład – z Orłowskim, Tomasikiem, Klupsiem czy Radutem. Ale i z Tibą, Amaralem czy Gytkjaerem, a zatem spodziewaliśmy się, że lechici nawet z czwórką wrzuconą na skrzynki biegów pokażą nam coś ciekawego.
Śląsk w pierwszych dwóch meczach pokazał się z niezłej strony, był w gazie i spodziewaliśmy się, że wrocławianie pójdą za ciosem.
A dostaliśmy kompletną chałę. Rozczarowanie tego typu, gdy idziesz do niezłej kawiarni, zamawiasz kawę i coś słodkiego, a na stole ląduje czernina i cebularz.
Wymieńmy najciekawsze sytuacje z pierwszej połowy:
– Gytkjaer stukający Celebana
— Damian Smyk (@D_Smyk) 5 sierpnia 2018
– jakiś oszołom wbiegający na boisko i pokazujący dupę kibicom Lecha
To będzie akcja meczu pic.twitter.com/kxqMUheEJ6
— Karolina (@karolajna_aa) 5 sierpnia 2018
Do tego: pięć spalonych Śląska, zero celnych strzałów z obu strony i totalny chaos na boisku. Czekaliśmy na rozmówkę w przerwie z nowym Piotrem Ćwielongiem, który wyjechałby z tekstem, że “jest niedziela, godzina 15, a pogoda też nie sprzyja do grania w piłkę”.
Paradoksem tego meczu jest fakt, że Putnocky czterokrotnie wyciągał piłkę z siatki, a Lech nie stracił mimo to żadnej bramki. Dlatego, że zespół Tadeusza Pawłowskiego przez cały mecz dał się złapać na spalonym PIĘTNAŚCIE razy, w tym czterokrotnie przy słusznie nieuznanych golach.
Lech przez blisko półtorej godziny cierpliwie przyjmował Śląska na swojej połowie i bardzo, ale to bardzo rzadko zapędzał się pod bramkę gospodarzy. Djurdjević wpuścił na boisko wracającego po kontuzji Jóźwiaka, a ten w chwilę po zmianie odwdzięczył się ładną asystą po golu Tiby. Portugalczyk sieknął już drugiego gola w Ekstraklasie, a w tej sytuacji może podziękować zarówno Jóźwiakowi, jak i obronie Śląska, która rozstąpiła się przed nim niczym automatyczne drzwi w Lidlu przed Piotrem Wąsowskim.
Poznaniacy w trybie ekonomicznym wygrywają kolejne spotkanie – z Wisłą Płock, z Cracovią i już szczególnie z Śląskiem. Widocznie zawodnicy Lecha nie muszą nawet przestawiać wajchy na pełna moc. A dziewięć punkt na koncie jest? No jest. To co będziemy marudzić…
[event_results 511817]
fot. newspix.pl