Pierwszy w XXI wieku zwycięski dwumecz z portugalskim zespołem. Bez cienia przesady najlepszy mecz, jaki dzisiaj rozegrano w Lidze Europy. W roli głównej Jagiellonia Białystok rozgrywająca znakomite, pełne polotu starcie, które zapamiętamy na długo.
Wiemy, że gra w piłkę polega również na defensywie, a w tym elemencie dzisiaj Jaga była momentami zorganizowana jak drużyna, która nawet na Orliku gra maksymalnie o piąte miejsce. Ale spodziewaliśmy się dzisiaj Jagi, która jeśli awansuje, to po murarce. Biciu po autach. Kradzieży czasu. Tańcu przy chorągiewce.
Zamiast tego był jednak taniec pod obiema bramkami, engelowy “Futbol na tak”.. Wymiana ciosów, która nie zakończyła się katastrofą. Miłe zaskoczenie. Ale to był ogółem mecz, w którym Jagiellonii co i rusz udawało się egzorcyzmować demony europejskich pucharów w wykonaniu polskich drużyn.
Szybko strzelili bramkę? Fajnie. Sheridan wyszedł idealnie w tempo, wykończył to znakomicie. Ale zaraz Portugalczycy zaczęli gonić, przyciskać coraz mocniej. Mało było bramki Galeno na 1:1, jeszcze zupełnie niepotrzebny faul i trafienie do szatni z rzutu wolnego. 2:1. Czym wtedy śmierdziało?
Wszyscy, którzy oglądali, doskonale wiedzą. Frustrującym wynikiem. Pięknym początkiem, przez który porażka będzie boleć tylko bardziej. Przecież jeden gol na 3:1 nie był żadnym mission impossible, tylko mission najbardziej possible ze wszystkich scenariuszy, jakie podsuwał rachunek prawdopodobieństwa.
A jednak Jaga, podobnie jak cały mecz, zaczęła drugą połowę z wielkim animuszem. Gol Romańczuka był konsekwencją przewagi, zupełnie zasłużonym wynikiem. W zwykłym meczu mogłoby to zamknąć spotkanie, ale tutaj po siedmiu minutach Gelson strzelił na 3:2 po totalnej zaćmie linii obrony przy stałym fragmencie, a Rio Ave atakowało dalej. Atakowało – bez cienia przesady – z furią. To był ich najlepszy moment.
Dwie minuty później nikt, naprawdę nikt nie wie jak to się stało, że nie było 4:2. To było podsumowanie dzisiejszej defensywnej dyspozycji Jagiellonii – Gelson wpada w pole karne. Mija jednego, drugiego, trzeciego. Kogoś chyba nawinął dwa razy. Nikomu nie potrzebuje podawać, sam się przebija i wychodzi sam na sam. I nie trafia. Niepojęte. A na powtórce jeszcze widać, że, po pierwsze, Romańczuk ciągnął go za koszulkę, po drugie, leżący Romańczuk szukał nóg rywala. Dwie – by tak rzec – czyste sytuacje, by gwizdnąć jedenastkę. I bez gwizdka sytuacja wybitna, ale skończyło się na strachu.
Ale też strachu przez tym, czy wynik uda się dowieźć.
A jednak niedługo co zrobił Pospisil? Strzelił z fałsza. Na portugalskiej ziemi kapitalny gol w stylu Quaresmy. Jak to smakowało! 3:3. Dopiero w tym momencie byliśmy przekonani, że to już koniec. W czym się pomyliliśmy, bo ukłuli jeszcze Romańczuk i Furtado, ale awans Jagi po trafieniu al’a mistrz gry z zewniaka można było uznać za klepnięty.
Jaga, zwyczajnie zaimponowała. Wszystkim – również nam – dała wszystkie dowody na to, że deszcz wcale nie musiał jej pomagać w Białymstoku. Skoro tak potrafią grać w ataku, to może wygraliby wówczas wyżej? Jasne, wyłączając emocje, trzeba zauważyć, że Jaga była diabelnie skuteczna, wykorzystywała swoje sytuacje ze znacznie większą efektywnością niż Portugalczycy, którzy mieli ich więcej. Ale przecież to również element gry, w praktyce najważniejszy.
Jaga miała do tej pory pucharowy kompleks. Miewała dwumecze – Qabala, Aris, Omonia – gdzie była równorzędnym rywalem z niezłym przeciwnikiem, a potem odpadała. Tym razem wreszcie udało się przełamać. Ta pucharowa przygoda może już zostać uznana za udaną, bo przecież Rio Ave było najmocniejszym przeciwnikiem, jakiego w tym sezonie trafił polski pucharowicz. A jednak udało się ograć.
Wierzymy, że mentalnie wzmocni to białostoczan i tak samo bez kompleksów zagrają w kolejnej rundzie.
RIO AVE – JAGIELLONIA BIAŁYSTOK 4:4
Galeno 27, 45, Gelson 63, Furtado 84 – Sheridan 6, Romańczuk 56, 79, Pospisil 71
Fot. FotoPyK