Przed nami dziewiąty europejski finał mundialu. Jeśli ktoś myśli, że miejsce rozgrywania mistrzostw nie ma kluczowego znaczenia, to zmieni zdanie: europejskie finały aż siedem razy rozgrywano na europejskiej ziemi. Sorry reszto świata, twój czas powinien przyjść za cztery lata.
***
1934. Włochy – Czechosłowacja 2:1
Futbolowa prehistoria, pierwszy europejski mundial. Czasy, gdy uczestników często wybierała… logistyka i obrażalstwo.
Urugwaj, poprzedni mistrz, nie przyjechał wcale, protestując tym samym, że tak mało europejskich zespołów odwiedziło organizowane przez Urusów cztery lata wcześniej mistrzostwa. FIFA odmówiły też zespoły brytyjskie, w zasadzie wyśmiewając zaproszenie. Na swojej ziemi Włosi pokonali USA, Hiszpanię, Austrię i Czechosłowację.
Turniej miał sporo kontrowersji – Benito Mussolini chciał użyć piłkarskiego triumfu jako skutecznego narzędzia propagandy i nie cofał się przed nieczystymi sztuczkami, by dopiąć swego. Duce miał choćby osobiście dobierać arbitrów na mecze i jadać z nimi obiady.
1938. Włochy – Węgry 4:2
Mistrzostwa ewidentnie jeszcze w powijakach, bo znowu to, co najważniejsze, zdarzyło się przed ich startem.
Protest ekip z Ameryki Południowej – kolejny mundial w Europie – sprawił, że na turniej wybrała się z tego kontynentu tylko Brazylia. Była to jedyna obok Kuby pozaeuropejska drużyna, chyba, że liczyć holenderską kolonię, “Wschodnie Indie”, dzisiejszą Indonezję. Niemniej nawet jeśli brać ją poważnie pod uwagę, wiadomo, że był to zespół skazany na porażkę.
Ciekawostka: żadna z ekip spoza Europy, które przyjechały, nie brała udziału w eliminacjach. Te zwyczajnie się nie odbyły. Kto chciał, mógł wziąć udział. Takie czasy. Komedia.
Finał to kolejny triumf zespołu Vincenzo Pozzo, a także pośredni Benito Mussoliniego.
1954. RFN – Węgry 3:2
Mecz nazywany cudem w Bernie, bo Węgrzy grali wtedy najlepszy futbol na świecie. To miał być tytuł dla Złotej Jedenastki, RFN w porównaniu wypadał jak ubogi krewny. Przecież spotkali już wcześniej Niemców w grupie i roznieśli ich tak, że nie było czego zbierać – 8:3! Wspaniale poprawili 9:0 z Koreą Południową, którym zaczęli turniej.
W finale zapowiadało się na powtórkę wielkiego lania. Po dziesięciu minutach Węgrzy prowadzili 2:0 po bramkach Puskasa i Kocsisa. A potem zdarzył się cud – kolejne dziesięć minut dało dwie bramki Niemcom, a trafienia węgierskich gwiazd jakoś się nie pojawiały mimo dobrych sytuacji. Węgrzy albo pudłowali, albo wspaniale bronił Toni Turek.
W 84 minucie Rahn strzelił ja 3:2 i zakończył erę Złotej Jedenastki.
Po latach wokół meczu narosło wiele kontrowersji. Według jednej z głośnych teorii, RFN miało w tym meczu posiadać tajną broń – zdobycze farmakologii. Kontrola antydopingowa – delikatnie mówiąc – nie była wtedy na wysokim poziomie, więc wiele mogło “odważnym” ujść płazem.
1966. Anglia – RFN 4:2
Mecz chwały Anglików, ich turniej, ich jedyny złoty medal mistrzostw świata. Droga do finału była kontrowersyjna, w ćwierćfinale dokonali – jak mawiają Argentyńczycy – kradzieży stulecia, kiedy argentyński kapitan został wyrzucony z boiska za rzekomo obraźliwe wypowiedzi, choć… sędzia nie rozumiał co ten do niego mówi. Piłkarz prosił nawet o tłumacza, ale został pogoniony do szatni.
Tak czy inaczej trzeba Anglikom oddać – w drodze do gry o wszystko stracili raptem jedną bramkę, po drodze bijąc Urugwaj, Meksyk, Francję, wspomnianą Argentynę, Portugalię. Ścieżka godna, szczególnie jak porównać jakie mecze Synowie Albionu wygrali podczas bieżącego turnieju.
Finał to oczywiście gol widmo, który od pięćdziesięciu lat spędza sen z powiek Niemcom. Co ciekawe, stosunkowo niedawno za bramkę zabrali się naukowcy z Imperial College of London, a także z Oxfordu. Jedni i drudzy po drobiazgowych analizach uznali, że piłka nie przekroczyła linii i bramkowej.
1974. RFN – Holandia 2:1
Najbardziej bolesny dla Polski finał, bo przecież gdyby nie anormalne warunki półfinału z RFN, słynnego meczu na wodzie, pewnie gralibyśmy o tytuł. Spotkałaby się wtedy najlepsza ofensywa, czyli biało-czerwoni, z najskuteczniejszą defensywą, bo Holendrzy w drodze do finału stracili raptem jednego gola.
Oranje faworytem, pokazali światu swój firmowy total football. To była wspaniała drużyna z Cruyffem, Neeskensem, Rensenbrinkiem, ale mimo karnego w drugiej minucie, jeszcze w pierwszej połowie RFN odrobiło straty, a nawet wyszło na prowadzenie. Ten wynik dowiozło do ostatniego gwizdka, mimo stosunkowo otwartego meczu w drugiej połowie.
Co ciekawe – były prezes FIFA, Joao Havelange, w jednym z wywiadów stwierdził, że turnieje z 1966 i 1974 były… ustawione pod gospodarzy. Nie ma żadnych dowodów, więc wypowiedz człowieka, który tyle lat rządził piłką, tym bardziej dziwi.
1982. Włochy – RFN 3:1
Turniej, który podobno zmienił futbol na zawsze. Miała go wygrać Brazylia, grająca bajecznie, porywająco. Do dziś przez wielu uważana jest za najpiękniej grającą drużynę w historii piłki nożnej. Ich show zakończył Paolo Rossi, ale przede wszystkim żelazna defensywa Włochów. Eksperci twierdzą, że to był moment, w którym uznano, że na mundialu – i nie tylko? – przede wszystkim liczy się defensywa, a nie ofensywne fajerwerki. Jak mówi słynne powiedzenie: atak wygrywa mecze, obrona wygrywa turnieje.
A przecież przypomnijmy, że Włosi w fazie grupowej… nie wygrali żadnego meczu! Remis z Polską, Kamerunem i Peru wystarczył do awansu, ale tylko dzięki temu, że Kameruńczycy strzelili jedną bramkę mniej.
Niemcy wsławili się na tych mistrzostwach “Hańbą z Gijon”, gdzie wspólnie z Austriakami w żenujący sposób wykolegowali Algierię z turnieju. Gdyby wygrali całość, wstyd byłby jeszcze większy, dla całej piłki. W finale Włosi jednak byli wyraźnie lepsi i przypieczętowali pierwszy od 44 lat tytuł.
2006. Włochy – Francja 1:1, karne 5:3
Kolejny przykład finału, który wielkim widowiskiem piłkarskim nie był. Najsłynniejsze co się na nim zdarzyło to główka, którą Materazziego potraktował Zidane. Z całym szacunkiem dla wagi zdarzenia, którym Zizou pożegnał się z grą w piłkę – gdyby mecz był naprawdę efektowny, aż tyle światła reflektorów by nie otrzymało.
Ścieżki do finałowego meczu to kolejny dowód, że na turnieju trzeba przede wszystkim dbać o defensywę. Oba zespoły straciły raptem po dwie bramki. Sam finał to ciemne wieki przed VAR – kto wie, może triumfowaliby Francuzi, gdyby arbiter przyznał im karnego za faul na Maloudzie. A tak doszło do strzelania jedenastek, które Włosi strzelali perfekcyjnie, a po drugiej stronie pomylił się Trezeguet.
2010. Hiszpania – Holandia 1:0
Potwierdzenie teorii, że finał jest świętem kunktatorstwa i piłkarskich szachów. Zresztą, wystarczy spojrzeć na pucharowe wyniki Hiszpanii, by stało się jasne, że to był zespół przede wszystkim zorientowany na wynik, a nie na fajerwerki:
1:0 z Portugalią
1:0 z Paragwajem
1:0 z Niemcami
Może kurs na efektywność wzięli po porażce ze Szwajcarią na otwarcie mistrzostw? Żadna inna drużyna nie wygrała mundialu przegrywając pierwszy mecz.
Holandia miała za sobą same zwycięstwa, mistrzowską partię rozgrywał Sneijder, strzelili po drodze dwanaście goli przy siedmiu Hiszpanów. Ale finał zasłynął jako jeden z najbrzydszych w historii – kung fu cios De Jonga w klatę Xabiego Alonso, dziewięć żółtych kartek Oranje i pięć Hiszpanów… To nie było święto piłki.
Dziś kolejny rozdział tej historii napiszą Francuzi i Chorwaci. Biorąc pod uwagę jak często historia europejskich finałów to jednocześnie historia rozpatrywanych miesiącami kontrowersji – od główki Zidane’a, przez gol Hursta, aż po czasy Mussoliniego – liczymy, że tym razem debatować będziemy wyłącznie o czysto piłkarskich fajerwerkach.
Fot. Newspix