W pierwszym odruchu chyba każdy był co najmniej zaskoczony, że następcą Adama Nawałki został Jerzy Brzęczek. Jego kandydatura gdzieś tylko na chwilę przewinęła się w tle, nie był to wątek w jakikolwiek sposób zgłębiany czy rozwijany.
Nie ma się co czarować, Zbigniew Boniek wybrał bardzo odważnie i ryzykuje jeszcze więcej niż przy powierzeniu reprezentacyjnych sterów Nawałce. Im dłużej jednak rozmawiało się z ludźmi, którzy znają nowego selekcjonera jako trenera i człowieka, tym bardziej nabierało się przekonania, że to właściwy kandydat do tej funkcji – przynajmniej jeśli chodzi o ogólny profil pożądanych cech w kwestii szeroko rozumianego warsztatu i spojrzenia na piłkę.
Dla pokolenia dzisiejszych 40-latków to przede wszystkim kapitan kadry olimpijskiej z Barcelony – gdzie zajęto drugie miejsce – i późniejszy kapitan dorosłej reprezentacji.
Moje pokolenie, obecnych 30-latków, pamięta go przede wszystkim z gola na Wembley w 1999 roku (porażka 1:3 po hat-tricku pieprzonego Paula Scholesa).
Ale pamięta również tę stratę ze Szwecją z tych samych eliminacji i nieudaną pogoń za Fredrikiem Ljungbergiem.
Dla generacji z przełomu wieków to już głównie wujek Jakuba Błaszczykowskiego i trener, któremu po kilku niepowodzeniach wyszło w Wiśle Płock, ewentualnie komentator meczów ligowych (miał taki epizod). Mało kto bez zajrzenia w Google będzie wiedział, że to mistrz Polski z Lechem Poznań, dwukrotny mistrz Austrii i zawodnik, który w ekstraklasie polskiej, austriackiej i izraelskiej rozegrał łącznie aż 603 mecze. Świadczy to o tym, że musiał się zawsze dobrze prowadzić. I tak było, ksywka “Papież” z niczego się nie wzięła, choć niewykluczone, że trochę przejaskrawiała rzeczywistość. – Nie przesadzajmy, Jurek nigdy nie był papieżem. Starał się trzymać drużynę w ryzach, być pomostem między trenerem a piłkarzami, ale nie było czegoś takiego, że nie wypiłby piwa czy zawsze chodził własnymi ścieżkami. Był prawdziwym kapitanem, również na boisku. Zawsze zapierdzielał, swoim charakterem dawał impuls reszcie – mówi Dariusz Adamczuk, kolega Brzęczka z reprezentacji olimpijskiej, dziś szef akademii Pogoni Szczecin.
Nawet ci, którzy dobrze znają Brzęczka i mają o nim wyłącznie dobre zdanie, nie spodziewali się, że tak szybko otrzyma tak ważne zadanie. – Widząc informację na Twitterze, trzy razy sprawdzałem, czy ktoś się nie podszywa pod znane konta i nie wypuszcza fejka – nie ukrywa Rafał Kędzior, który był szefem marketingu GKS-u Katowice, gdy Brzęczek tam pracował.
– Nie zakładałem, że mógłby teraz zostać selekcjonerem. Ma potrzebne do tego cechy, ale sądziłem, że jeśli już, to dostanie szansę przy następnym rozdaniu. Stało się to szybciej. Pozytywne zaskoczenie – uważa Dariusz Adamczuk.
– Nie spodziewaliśmy się odejścia Jerzego Brzęczka, zwłaszcza że wcześniej łączono go z Lechem i Legią, a mimo to został w klubie. Dowiedzieliśmy się dopiero w czwartek rano. Kolejne lato i znów nagle zmieniamy trenera, ale tym razem w zupełnie innych, znacznie przyjemniejszych okolicznościach. Oczywiście szkoda, że ten etap zamykamy, ale cieszymy się, że został doceniony. Należało mu się – przekonuje Damian Byrtek, który teraz był podopiecznym nowego selekcjonera w Wiśle Płock, a w sezonie 2013/14 grał pod jego wodzą w Rakowie Częstochowa.
– Jak każdy jestem trochę zaskoczony, ale w mniejszym stopniu niż przeciętny kibic. Docierały do mnie pewne sygnały, a znając warsztat i osobowość trenera Brzęczka, wiedziałem, że skoro kolejny selekcjoner też ma być Polakiem, to on na tle reszty się wyróżnia. Pomysł Zbigniewa Bońka bez wątpienia ryzykowny, jednak patrząc na spokojnie, jest on ciekawy, ze sporą szansą powodzenia. Trudno byłoby teraz znaleźć kogoś lepszego na krajowym rynku – komentuje Wojciech Cygan, który zatrudniał Brzęczka w GKS-ie Katowice, a od paru dni jest prezesem Rakowa.
Jedynie Piotr Koszecki, będący bardzo blisko “swojego” GKS-u Katowice prezes Stowarzyszenia Kibiców „SK1964” podchodzi do tematu mniej optymistycznie. – W sumie zaskoczony tym wyborem jestem średnio, bo pasuje on do wizji Bońka i tego, że trener nie może mieć ego większego niż on. Prezes PZPN stawia na cichych medialnie pracusi. Mimo wszystko trochę dziwi, że zaufał komuś, kto na razie miał jeden dobry sezon w trenerskiej karierze. Nawałka jednak został zweryfikowany w dłuższym wymiarze – uważa.
To właśnie brak doświadczenia i większych sukcesów wytyka się Brzęczkowi-selekcjonerowi. – Z jednej strony może coś w tym jest, ale z drugiej: czy Adam Nawałka miał bardziej imponującą karierę jako piłkarz? Chyba nie. A gdyby Nawałce wyjąć dwa ostatnie lata w Górniku Zabrze, jego dorobek trenerski też wyglądałby skromnie. Moim zdaniem obaj dostają posadę selekcjonera w bardzo podobnych okolicznościach, choć nie ukrywam, że w przypadku Jurka brakuje mi jeszcze jednego czy dwóch sezonów w Ekstraklasie, w których potwierdziłby trenerską klasę. Ale bądźmy dobrej myśli, wierzę, że Zbigniew Boniek znów miał nosa – mówi Dariusz Adamczuk.
– Brzęczek nie wchodzi na zupełnie nieznany grunt. Z Kubą Błaszczykowskim na pewno wiele razy rozmawiał o sytuacji w reprezentacji, zna wszystkie zależności i wewnętrzne sprawy drużyny. To może być ułatwienie na starcie – dodaje Rafał Kędzior.
Ze świecą jednak szukać kogoś, kto powie, że Brzęczek nie jest jednostką pozytywną. Co do mocnych stron jego charakteru w zasadzie mamy pełną zgodę, a na przykład słowo “charyzma” odmieniane jest przez wszystkie przypadki. – Mogę mówić o nim w samych superlatywach, byłem u niego kapitanem. Od razu po przyjściu dał się poznać jako dużej klasy fachowiec i osoba o niepowtarzalnej charyzmie. Pamiętam jego pierwszą przemowę w szatni: – “Nie myślcie sobie, że będziemy robili coś nadzwyczajnego. Piłka nożna jest prostą grą. Trzeba tylko mieć jasno ustalone zasady i się ich trzymać”. Rewelacyjnie się z nim współpracowało. Mimo że nie udało się spełnić marzeń o awansie, świetnie wspominam ten okres. Kiedyś w rozmowie z jego asystentami rzuciłem w żartach, że będę u niego asystentem w reprezentacji. Już wtedy wykazywał cechy, które kazały go w przyszłości widzieć w takiej roli. Nie zakładałem, że stanie się to tak szybko, ale sądzę, że to będzie trafny wybór – mówi Grzegorz Goncerz, który tego lata po ośmiu sezonach odszedł z Katowic i karierę kontynuuje w Podbeskidziu Bielsko-Biała.
Wtóruje mu Damian Byrtek: – Wyróżniają go wielka charyzma i traktowanie wszystkich do bólu wręcz równo. My, jako piłkarze, mamy do niego wielki szacunek, zawsze liczymy się z jego zdaniem. Jest bardzo konsekwentny, ale jednocześnie sprawiedliwy. Jeżeli musi kogoś opieprzyć, zrobi to, bez względu na to, czy po drugiej stronie będzie Robert Lewandowski, czy debiutant. Taki był w Rakowie, taki był w Płocku. Nic się nie zmieniło.
– Takie rzeczy albo się ma, albo nie ma. Potrafił sprawić, żeby w zespole panowała dobra atmosfera i jednocześnie bardzo dużo wymagał. Każdy respektował jego decyzje, nawet jeśli był zawodnikiem nr 19 czy 20. Wszyscy go szanowali i realizowali polecenia, ale nie dlatego, że zostało to wymuszone krzykiem. Nigdy w tym okresie nie mieliśmy w szatni konfliktów czy pretensji, zespół akceptował wybory trenera. Był w nich uczciwy, nikogo nie forował. Mnie jako kapitana też potrafił posadzić na ławce. Męska decyzja. Powiedział, co muszę poprawić i potem pracowałem jeszcze ciężej. Trener na pewno nie zmienił swojego podejścia, a do tego cały czas się rozwija, co pokazał w Wiśle – dodaje Goncerz.
– W Płocku powtarzał nam, że jeśli będziemy dobrze funkcjonowali jako drużyna, to każdy z nas zyska też indywidualnie. Na odwrót się nie da. Miałem okres, gdy nie grałem. Trener mówił, że nie ma do mnie zastrzeżeń, ale wygrywamy i nie ma powodu do zmian. Nie obrażałem się – potwierdza Byrtek.
Goncerz podkreśla jeszcze jedno: – Nigdy nie próbował budować autorytetu historiami o karierze reprezentacyjnej i byciu kapitanem. Mógłby zapewne barwnie opowiadać, ale nigdy do tego nie nawiązywał. Gdy trenerem Legii był Stanisław Czerczesow, dopiero od znajomego dowiedziałem się, że grali razem w Austrii. Zawsze rozmawialiśmy z nim o konkretach, bez niepotrzebnych dygresji.
– Szybko dało się zauważyć, że może wiele osiągnąć jako trener i Raków jest dla niego tylko przystankiem. Prędzej czy później musiał trafić do Ekstraklasy – wspomina napastnik Dawid Retlewski, który grał w Częstochowie w sezonie 2013/14 i strzelił wtedy 11 goli w II lidze.
– Nie mówię tego na potrzeby chwili: to najlepszy trener, z jakim pracowałem. Nigdy nie spotkałem tak inteligentnego szkoleniowca. Świetnie wspominam też współpracę z Kazimierzem Moskalem, ale jednak Jerzy Brzęczek na pierwszym miejscu. Imponował i jako człowiek, i jako trener. Potrafił radzić sobie z różnymi charakterami i sprawić, że wszyscy patrzą w jednym kierunku. Dla piłkarzy to bardziej przyjaciel, za drużyną szedłby w ogień, ale granicę wyznacza wyraźnie. Dyscyplina była podstawą. Nikt się nie spóźniał na zbiórki, a nawet przychodziło się kwadrans przed czasem. Nie zdarzało się, żeby ktoś mu pyskował czy coś odburknął. Raczej reaguje spokojnie, ale ma charyzmę i charakter. Nikomu nie przyszłoby do głowy podważać jego kompetencje – w tym samym tonie mówi Dariusz Pawlusiński. Obecny 40-latek grał u Brzęczka w Rakowie w sezonie 2014/15, ale kibicom w pamięć zapadł przede wszystkim występami w Cracovii (2005-2010).
Nowy selekcjoner tak bardzo był partnerem dla podopiecznych, że ocierał się o przesadę, przynajmniej w czasach Rakowa. Oddajmy znów głos Dawidowi Retlewskiemu: – Często był dla nas jak kolega. Takie podejście czasami może zgubić. W Rakowie tak się nie stało, ale obawiałem się, że w lepszych klubach to nie zawsze zda egzamin. Wygląda jednak na to, że potrafił wyważyć proporcje. U nas trzymał dyscyplinę, nie pozwalał na rozluźnienie podczas treningów, a to nie takie oczywiste, gdy masz przyjacielskie relacje z piłkarzami. Wtedy często to wykorzystują i pozwalają sobie na więcej. Brzęczek natomiast, jeśli był niezadowolony, potrafił przerwać trening i w grupie mówił, co mu się nie podoba. Nie bał się mówić nazwiskami. Niektórzy się na to wkurzali, ale tylko w rozmowach między sobą, nie było ciągu dalszego. Tak samo jeśli chodzi o zawodników mało grających. A jeśli dawali to odczuć, trener natychmiast ich temperował. Nie pozwalał wchodzić sobie na głowę. Chodził po cienkiej linie, ale nie spadał z niej.
– Wiadomo, nieraz trzeba się też wkurwić, ale zostawia to na sam koniec, jako ostateczność. Do piłkarza podchodzi jak do człowieka i wiele na tym zyskuje. Gdybym miał szukać wad, to na siłę wskazałbym, że bywa chyba aż za dobry, może czasami trzeba wcześniej walnąć pięścią w stół. Ale tak jak mówię, to już trochę szukanie dziury w całym, bo często jego cierpliwość i brak nerwowych ruchów była nagradzana – przyznaje Krzysztof Kołaczyk, obecny wiceprezes Rakowa. Wcześniej był on prezesem i trenerem klubu z Częstochowy.
To za jego sprawą Brzęczek na przełomie 2009 i 2010 roku pojawił się w Rakowie, rozpoczynając swoją przygodę z trenerką. – Przyszedłem tam w sierpniu 2009. Zrobiliśmy audyt i wyszło, że jest dramat. Jurek bez wahania zgodził się na misję ratunkową. Znaliśmy się od dziecka, razem trenowaliśmy w Rakowie. Pierwsze trzy lata to była masakra jeśli chodzi o warunki, w których funkcjonowaliśmy. Mimo to Jurek robił swoje, okazał się człowiekiem niezwykle pracowitym i charyzmatycznym. Wykonał heroiczną pracę, żeby ten klub wyprowadzić na prostą. To, gdzie dziś jesteśmy, to w dużej mierze jego zasługa. Na starcie musieliśmy rozwiązać wszystkie kontrakty i zaczęliśmy grać swoją młodzieżą. Z tymi chłopcami Jurek zdołał się utrzymać w II lidze, co było wielkim wyczynem. Wypromował się wtedy Mateusz Zachara, a w kolejnych latach Artur Lenartowski i Maciej Gajos. Zawsze udawało się utrzymać i zawsze był to dla nas sukces – wspomina Kołaczyk.
Mimo to Brzęczek w listopadzie 2014 roku nie żegnał się w idealnej atmosferze. Pisano wtedy, że odchodzi z Rakowa głównie ze względu na prośbę sponsora klubu Michała Świerczewskiego, który dwa miesiące później został jego właścicielem. – To zawsze trudny moment. Mocno to przeżywałem, ale z drugiej strony, dzięki temu odejściu mógł się rozwijać jako trener. Ale to też nie tak, że Michał Świerczewski zareagował impulsywnie, że tego nie przemyślał. Doszło do rozmowy – nie było mnie przy niej – zapadły ustalenia i tyle. Wszyscy od tego czasu poszliśmy do przodu, patrzmy w przyszłość – Krzysztof Kołaczyk woli się nie zagłębiać w ten temat.
Zaraz po odejściu z rodzinnych stron Brzęczek przejął stery w Lechii Gdańsk. – Trener przychodził w trudnym momencie, pod koniec rundy jesiennej. Rozegraliśmy cztery mecze ligowe i już była przerwa. Sezon zaczęliśmy z Quimem Machado i nie wyglądało to dobrze. Później zespół przejęli Tomasz Unton z Maciejem Kalkowskim i dopiero w listopadzie przyszedł Jerzy Brzęczek. Wiosną świetnie wystartowaliśmy, u siebie nie straciliśmy gola w sześciu meczach z rzędu. Ostatecznie zabrakło nam chyba jednego zwycięstwa, żeby wejść do pucharów – opowiada żywa legenda Lechii, Mateusz Bąk. Wtedy był bramkarzem (15 meczów u Brzęczka w sezonie 2014/15), dziś bramkarzy w akademii trójmiejskiego klubu szkoli.
Bąk z czasem stracił zaufanie u Brzęczka, ale znów wyszła umiejętność prowadzenia dialogu przez nowego selekcjonera. – Sporo grałem w rundzie wiosennej. Pod koniec sezonu trafiłem na ławkę, a w okresie przygotowawczym do nowego sezonu wręcz zostałem zepchnięty na boczny tor w pierwszym zespole. Odbyliśmy z trenerem rozmowę na ten temat i nie ma w moim sercu zadry za tamte wydarzenia – przekonuje.
Brzęczek został zwolniony przez Lechię już po siedmiu kolejkach sezonu 2015/16. W tym czasie wygrał tylko raz. Czy piłkarze czuli wtedy, że nie było już chemii, że to był właściwy moment na zmiany? – Minęło już tyle czasu, że dziś nie potrafię wyczerpująco odpowiedzieć. Zwyczajnie nie pamiętam. Musieliśmy wziąć to na klatę, my jako zawodnicy nie daliśmy rady. Gdybyśmy grali lepiej, nie byłoby zmiany. Summa summarum nie zaszkodziło to trenerowi – stwierdza enigmatycznie Bąk.
Nie minął jeszcze miesiąc od wyjazdu z Gdańska, a Brzęczek już rozpakowywał walizki w Katowicach. Dwa lata spędzone w GKS-ie to największa rysa na jego trenerskim wizerunku. Przytaczany już wcześniej Piotr Koszecki bez ogródek mówi, jak ocenia kadencję byłego kapitana biało-czerwonych przy Bukowej. – Ocena może być wyłącznie negatywna, bo miał wszelkie warunki do spełnienia oczekiwań, a spektakularność przegrania awansu w tym nieszczęsnym meczu z Kluczorkiem była iście filmowa. Pytanie, czy to tylko jego wina, czy były kwestie inne, pozasportowe, a dotyczące piłkarzy? Ale skoro ich nie poruszył, to uznaję, że ich nie było – mówi prezes Stowarzyszenia Kibiców „SK1964”.
Przypomnijmy, że GKS prowadził z zamykającym tabelę rywalem 2:0, by ostatecznie przegrać 2:3 po golu z połowy boiska po niezrozumiałym zachowaniu bramkarza (został w kole i nie zdążył wrócić) i jego kolegów (pozwolili szybko wykonać rzut wolny).
– Gra GKS-u była ładna i efektowna. Stwarzaliśmy sobie wiele sytuacji, ale potem zacięła się skuteczność. Brzęczek jak już raz wbił sobie coś do głowy, to potem nie umiał tego zmienić i np. szybki Prokić nie grał na szpicy. Źle oceniam też jego podejście na konferencjach, gdy nawet po tragicznych meczach chwalił piłkarzy. Coś jak Nawałka, ale jeszcze bardziej szalenie. Z tego powodu przez kibiców postrzegany jest jako ściemniacz. Ludzie mają mu też za złe formę rozstania, bo po prostu uciekł z konferencji po Kluczborku i nigdy nie wrócił – punktuje Koszecki.
Będący wtedy prezesem GieKSy Wojciech Cygan dziś już spokojniej podchodzi do tamtych chwil. – Po meczu z Kluczborkiem też byłem wściekły. Nie zakładałem, że w taki sposób zakończy się nasza współpraca. Ale na chłodno można go było rozgrzeszyć z takiego zachowania. Był mocno zaangażowany w pracę, bardzo chciał tego awansu. A o tym, dlaczego się nie udało, można byłoby napisać rozprawę habilitacyjną. To, że wtedy wstał i wyszedł, nie znaczy, że teraz nie da sobie rady w reprezentacji – uważa nowy prezes Rakowa.
Cygan jest już w stanie zdiagnozować, czego wtedy zabrakło, żeby wreszcie dostać się do Ekstraklasy. – W wielu meczach na wiosnę nadal graliśmy fajną, ofensywną piłkę, ale okazywała się ona za mało skuteczna. Chyba zabrakło nam wtedy trochę doświadczenia w szatni, dwóch innych transferów zimą. Nie da się grać topornie non stop i święcić triumfy, ale czasami trzeba podejść do sprawy zadaniowo, na wynik. W kilku meczach tego nie zrobiliśmy. Nawet z Kluczborkiem dało to o sobie znać. Szybko strzeliliśmy dwa gole i powinniśmy wtedy trochę zwolnić, cofnąć się, poczekać. Zamiast tego po bramce na 2:0 sami bierzemy piłkę i ustawiamy ją na środku, żeby jak najszybciej wznowić grę. A gdybyśmy podeszli bardziej wyrachowanie, rywal pewnie już by się nie podniósł. Nieraz potem rozmawialiśmy, Jurek wyciągnął wnioski z katowickiego okresu i wie, gdzie popełnił błędy. Dziś jest jeszcze lepszym trenerem – mówi z przekonaniem.
– Uważam, że po Rakowie w kolejnych miejscach też wykonywał kawał dobrej roboty. Gdyby został na kolejny rok w Katowicach, jestem przekonany, że udałoby się wywalczyć awans – wtrąca Krzysztof Kołaczyk.
Piotr Koszecki przy całym krytycyzmie wobec trenerskich dokonań Brzęczka, nie ukrywa, że w innych kwestiach ma o nim dobre zdanie. – Im bliżej niego, tym chyba bardziej się go rozumie. Ja go lubię, życzę mu dobrze, a ucieczkę odbieram jako jednorazowe zaćmienie. Jako człowiek jest pozytywny. Angażował się w akcje charytatywne. Bywało, że zaraz po naszym meczu jechał gdzieś zagrać dla kogoś za free – przypomina.
Żeby jednak nie było za słodko: – Na pewno można o nim powiedzieć, że jest ambitny i pracowity. Charyzmatyczny według mnie nie. Może na boisku taki był, ale jako trener to przesada. A takie określenia dziś widzę.
Ambitne podejście Brzęczka potwierdza Rafał Kędzior. – Lubił kontrolować wiele kwestii, nawet jeśli nie musiał. Gdy byłem w GieKSie, chciał wiedzieć o wszystkich akcjach pijarowych i tym podobnych. Czasami w tych kwestiach wykazywał się własną inwencją. Jeżeli nie był do czegoś przekonany, nie brał w tym udziału, ale też nieraz dorzucał coś od siebie. Na przykład nagrywaliśmy spot, w którym zapraszamy kibiców na mecz. Zaproponowaliśmy mu, jak to powiedzieć. Stwierdził, że powie inaczej, bezpośrednio do kibiców. Po włączeniu kamery chciał to zrobić naprawdę porządnie, był gotowy na wiele powtórzeń, byle tylko wyszła wersja, z której będzie zadowolony. Pamiętam też sesję do kalendarza, gdy przy stole do piłkarzyków pokrzykiwał na chłopców i kilka razy ich mobilizował, żeby zrobić coś lepiej – mówi były reporter Orange Sport, a obecnie pracownik agencji FairSport.
Kędzior przypomina sobie jeszcze jedną scenę: – Rozmawialiśmy kiedyś w przerwie między rundami na mniej formalnym spotkaniu. Z pełną powagą i przekonaniem stwierdził, że awans to tylko jeden etap, a on marzy, żeby na Bukową wróciły europejskie puchary. Pomyślałem sobie: kurczę, dalekosiężnie trener patrzy. Ale mówił w taki sposób, że to kupiłem. Pokazał, że planuje znacznie do przodu, że miał wizję, a w pracy selekcjonera to ważne. Jestem przekonany, że w reprezentacji nie zostawi po sobie spalonej ziemi.
Zatrudnienie Brzęczka przez Zbigniewa Bońka nie dla wszystkich może być jednak zmianą na lepsze. – Nie unika wywiadów tak jak Adam Nawałka, ale chłopaki z Łączy Nas Piłka pod pewnymi względami mogą mieć z nim trudniej, żeby pokazać, co dzieje się w drużynie i szatni podczas zgrupowań. Trener lubi ukrywać kulisy wielu wewnętrznych wydarzeń – ostrzega Kędzior. – Ale myślę, że się dogadają. Kanał ma już swoją renomę, to kwestia ustalenia granic.
Mimo bolesnego niepowodzenia w Katowicach, właśnie na Brzęczka zdecydowano się w Wiśle Płock, gdy tuż przed rozpoczęciem minionego sezonu nagle odszedł Marcin Kaczmarek. Dyrektor sportowy Łukasz Masłowski już w marcu w rozmowie z nami tłumaczył motywy tamtego wyboru. – Uważnie śledziłem I ligę i dobrze wiedziałem, jak grał wtedy GKS Katowice – ładnie, ale nieskutecznie. Nie udało się połączyć tego, o czym mówiliśmy na początku. Mimo wszystko uważałem i uważam, że nadal mówimy o trenerze na dorobku, który w pewnym momencie za szybko został skreślony i zaszufladkowany. Wisła jest dla niego dobrym miejscem, żeby odbudować swoją trenerską renomę i to mu się udaje. Jest bardzo pracowity i zaangażowany.
Nikt wtedy nie mógł przypuszczać, jak bardzo Brzęczek tę renomę odbuduje. W zasadzie to zbudował ją na nowo, na dużo wyższym poziomie. Początki były nerwowe, gdyby w 8. kolejce nie udało się po przerwie wyjść z 0:2 na 2:2 w Lubinie, być może nie powstałby teraz ten artykuł. Potem jednak Wisła nabrała rozpędu i do ostatniej kolejki walczyła o europejskie puchary. Brzęczek we wrześniu, grudniu i kwietniu zostawał trenerem miesiąca w Ekstraklasie. Wystarczyło, żeby zaraz po zakończeniu rozgrywek łączono go z Lechem Poznań i Legią Warszawa. W drugim przypadku “Nafciarze” wydali nawet oficjalne oświadczenie, że nie zgadzają się na rozwiązanie kontraktu. Wydawało się, że przyszłość trenera została wyjaśniona, ale skoro do gry wkroczył PZPN, rozmowa była już zupełnie inna.
– Nie wyobrażam sobie, żeby zablokować trenerowi drogę do prowadzenia reprezentacji Polski. Co innego, gdy z taką propozycją zwraca się klub. Legia była zainteresowana, nie wyraziliśmy zgody. Są rzeczy ważne i ważniejsze. Jedną z tych ważniejszych jest kadra narodowa. Jesteśmy dumni, że nasz trener otrzymał taką szansę – mówił na antenie WeszłoFM prezes Wisły, Jacek Kruszewski.
Teraz Brzęczek staje przed życiową szansą, której pewnie sam się nie spodziewał. Obaw jest sporo. Czy będzie w stanie zbudować autorytet u najbardziej znanych kadrowiczów? Po raz pierwszy nie wszyscy piłkarze, z którymi pracuje, będą pod wrażeniem jego zawodniczej przeszłości, bo sami już osiągnęli więcej.
Nasi rozmówcy są jednak zgodni: nawet w takim towarzystwie nie da sobie wejść na głowę. – Brzęczek też przez lata grał za granicą, wszędzie zostawał kapitanem, jest naturalnym przywódcą – podkreśla Rafał Kędzior. – Zdobył medal olimpijski, był kapitanem dorosłej reprezentacji, miał udaną karierę krajową i zagraniczną. Po transferze Kuby Błaszczykowskiego do Borussii Dortmund na pewno mógł jeździć na ciekawe staże i to z większym dostępem do informacji niż w standardowych przypadkach – przypomina Mateusz Bąk.
Obawa kolejna: czy jednak nie wyjdzie brak doświadczenia? Czy posiadanie pewnych cech bez poparcia tego bogatszym dorobkiem wystarczy? – Samą jednostkę treningową, mając dostęp do wielu materiałów, może dziś zrobić “każdy”. Ale praca szkoleniowa znacznie wykracza poza sam trening i tutaj widzę sporo atutów u Jerzego Brzęczka. Jako selekcjoner będzie musiał być przede wszystkim dobrym motywatorem i psychologiem. Sądzę, że to ma. W Lechii zawsze można było z nim porozmawiać, często sam to inicjował i twarzą w twarz przekazywał swoje uwagi. To bardzo ważny aspekt. Nie ma prania brudów na zewnątrz. Jeśli trener zbuduje dobrą relację z piłkarzami, to wchodzimy już niemalże w metafizykę, gdy zespół jest w stanie zdziałać nawet więcej niż teoretycznie powinien. To do pewnego momentu było widoczne w reprezentacji Adama Nawałki. Oby teraz było podobnie. Zakładam, że obaj panowie nieraz się spotkają – argumentuje swój optymizm Mateusz Bąk.
Można być pewnym, że w trakcie gry będziemy oglądali zupełnie inne sceny niż w przypadku Nawałki. – Przed meczami Brzęczek miał takie charakterystyczne wkurzenie na twarzy. Ogień w oczach, skupiona mina, zagryzione wargi. Widząc go w takim stanie, chciało się za nim pójść w ogień. Miało się wrażenie, jakby nadal był w składzie i wychodził z nami na boisko. To nas nakręcało do jeszcze ostrzejszej gry, coś jak Chorwacja na mundialu – wspomina czasy z Rakowa Dawid Retlewski.
– Trener rzadko krzyczał, to już musiał być konkretny powód. Pomijam oczywiście reakcje w trakcie meczu przy linii, wtedy żył wszystkim razem z nami. Ale od razu po gwizdku się uspokajał, nawet w przerwie przekazywał już tylko merytoryczne uwagi. Po porażkach widać było złość w oczach, że gotuje się w środku, ale nie rozmawiał z zespołem pod wpływem emocji, nie zdarzyło się, żeby padło kilka słów za dużo – potwierdza Grzegorz Goncerz.
Nie ogłoszono jeszcze, jaki będzie sztab nowego selekcjonera, ale pewne tropy wydają się oczywiste. – Dla Jerzego Brzęczka bardzo ważni są współpracownicy, czyli przede wszystkim trener przygotowania fizycznego Leszek Dyja i asystent Tomasz Mazurkiewicz, z którym też pracował już w Katowicach. No i analityk Michał Siwierski, którego zabrał z Częstochowy. Cichy, skromny chłopak. Uzdolniony plastycznie, ale jednak spełnia się w piłce. Również ciekawa postać. Nie zdziwię, jeśli ta trójka znajdzie się w sztabie – analizuje Rafał Kędzior.
– Jeśli ci najwięksi kadrowicze go “kupią”, będziemy mieli reprezentację grającą odważnie i nigdy nie odstawiającą nogi. Ciekaw jestem, jak to będzie wyglądało z Kubą Błaszczykowskim. Jeżeli zostanie w reprezentacji, od tego, jak podejdzie do tego Lewandowski i reszta, może zależeć powodzenie Brzęczka jako selekcjonera. Będzie to dla niego balast, choć pewnie tego nie przyzna. Gdyby powoływał Kubę, który nie gra w klubie, może być ciężko. Generalnie liczę, że nowy selekcjoner odświeży kadrę, weźmie kilku nowych chłopaków, a starszyzna mu zaufa. Wtedy będzie dobrze – uważa Dawid Retlewski.
– Największe wyzwanie dla Jurka to aktualna sytuacja w kadrze – olbrzymi niedosyt po mundialu i wszystkie późniejsze wydarzenia, podkręcające złą atmosferę wokół drużyny. Większość kibiców nie patrzy z optymizmem na jego wybór i będzie musiał się z tym zmierzyć. Wie, na co się pisze i jestem przekonany, że na koniec będzie wygrany – puentuje Wojciech Cygan.
Oby tak było, bo najgorsze, co mogłoby się teraz wydarzyć, to powrót po kilku latach do klimatów smudowych i fornalikowych. Byłoby to tym bardziej dobijające, że potencjał obecnej kadry jest większy niż za czasów tej dwójki.
Wybór Jerzego Brzęczka na pewno jest zaskakujący i na pewno nieoczywisty, ale wygląda na to, że przynajmniej teoretycznie posiada on wszystkie cechy, by być dobrym selekcjonerem. Być może bardziej w przyszłości niż już dziś, jednak skoro dostaje szansę od razu, trzeba trzymać kciuki i nie zakładać na starcie najczarniejszych scenariuszy.
Brzęczek znajduje się w o tyle komfortowej sytuacji, że najważniejsze spotkania czekają go dopiero od marca przyszłego roku. Jesienią przed kadrą dwumecze w nowopowstałej Lidze Narodów z Włochami i Portugalią. Znakomita okazja, żeby sprawdzić w boju kilka nazwisk i przekonać się, na kogo można liczyć w eliminacjach do Euro 2020 (losowanie grup 2 grudnia). Na turnieju, podobnie jak we Francji, znajdą się 24 drużyny. Nie wypada nie awansować.
Pozostało osiem miesięcy na stworzenie nowej reprezentacji. Sporo czasu.
PRZEMYSŁAW MICHALAK
Fot. Jakub Gruca/400mm.pl