Lata 80. Juniorzy Crystal Palace rozgrywają mecz towarzyski z reprezentacją brytyjskiej armii. Wygrywają 3:0. Po meczu 18-letni Gareth Southgate podchodzi do każdego z rywali, podając rękę i niemal przepraszając za ich pokonanie.
Lipiec 2018. Kolumbijczycy przegrywają z Anglikami w serii rzutów karnych po pudle Mateusa Uribe. Po meczu 47-letni Gareth Southgate podchodzi do Uribe, obejmuje go i stara się pocieszyć.
Niemal trzy dekady pomiędzy tymi dwoma wydarzeniami oddającymi najlepiej osobowość Southgate’a zdążyły bardzo dobrze sprawdzić, jak grubą skórą dysponuje dzisiejszy selekcjoner Anglików. Nie żyje się bowiem łatwo z piętnem dwóch ogromnych niepowodzeń, ale i z całą masą pomniejszych. W ojczyźnie futbolu zmarnowanie decydującego karnego w półfinale mistrzostw Europy rozgrywanym na Wembley, a także spadek z Premier League jako menedżer, to jak podwójna stygmatyzacja.
– W idealnym świecie mógłbym odkupić winy za tamtego karnego. Ale życie to nie zawsze bajka z happy endem – mówił Southgate w wywiadzie z Guillemem Balague jeszcze kilka miesięcy temu. Marząc, ale chyba nie do końca wierząc, że jego marzenie może się ziścić już za kilka miesięcy. Że odkupienie czeka na największego na świecie ambasadora kamizelek tuż za rogiem.
– Southgate jest dżentelmenem. Jest uprzejmy i aż nazbyt skromny. Ale też ambitny. Jest kompletnie inny niż wszyscy Borisowie Johnsonowie i Piersowie Morgani, którzy wypełniają ekrany naszych telewizorów. Pochodzi z lepszej wersji Anglii niż ta, jaką oglądamy – powiedział ostatnio Nick Cohen z The Observer przepytany przez Reutersa.
A przecież w zasadzie nikt w to nie wierzył. Hype, balonik, nazywajcie to jak chcecie. Od ostatniego turnieju Anglików, który można uznać za jakkolwiek udany – czyli od Euro 1996, kiedy zaszli do półfinału – co mistrzostwa można było przeczytać dziesiątki, jeśli nie setki tekstów o tym, dlaczego „to będzie ten turniej”. Te wszystkie fale talentów, jakie przetaczały się przez reprezentację Anglii, nie miały prawa zostać zmarnowane. Shearer, Beckham, Gerrard, Lampard, Rooney. Wszyscy zawiedli. Gdy wreszcie doszło do upokorzeń absolutnych – ostatniego miejsca w grupie na mundialu i porażki z zespołem, w którym asystent selekcjonera na co dzień był dentystą – coś w Brytyjczykach pękło.
Entuzjazm osłabł. Nie pompował go fakt, że o sile drużyny miał stanowić bramkarz, który rok wcześniej spadł z ligi (Pickford), stoper, który również rok wcześniej zleciał z Premier League (Maguire), zawodnik przestawiony na środek obrony dopiero niedawno (Walker), stoper nazywany długo stratą pieniędzy (Stones), wiekowy lewy obrońca, którego kariera międzynarodowa miała już być zakończona (Young), bohater ironicznych memów (Lingard) czy gracz wykpiwany niegdyś nawet przez własnych kibiców (Henderson).
Rękę przyłożył do tego również szef FA, Greg Dyke, który zapowiedział w 2016 roku, że cele to: półfinał Euro 2020 i wygranie mundialu 2022. Uprzedzając niejako, że po turnieju w 2018 nie ma się co spodziewać rewelacji.
Menedżer, któremu powierzono funkcję poprowadzenia Anglików, gdy okazało się, że Sam Allardyce poza selekcjonerką bawi się też w pomoc w omijaniu obostrzeń transferowych, niejako te niskie oczekiwania symbolizował.
Spadek z Middlesbrough.
Ostatnie miejsce w grupie na mistrzostwach Europy U-21 w Czechach z powołanymi później na MŚ w Rosji Butlandem, Stonesem, Kanem, Lingardem czy Loftusem-Cheekiem w składzie.
No i ten pamiętny karny. Twarzą reprezentacji miał stać się gość, który nie tylko nie trenował dorosłej drużyny przez ostatnich siedem lat, ale i kojarzył się z jednym z największych zawodów w historii angielskiej piłki.
Gość, który jakiś czas po mistrzostwach zdecydował się wystąpić w reklamie pizzy tak wypełnionej suchymi dowcipami odnośnie tegoż karnego, że w niejednym angielskim kranie mogło wtedy zabraknąć wody. Krótkie „żałuję, że w niej wystąpiłem” wypowiedziane w rozmowie z Four Four Two lata po emisji są chyba najlepszym komentarzem. Z jednej strony było to pokazanie w jakiś sposób ludzkiego oblicza, dystansu do siebie, z drugiej – wielu odebrało to jako wcieranie soli w nie do końca wygojone rany.
Adam Nawałka, gdy przejmował stery polskiej reprezentacji również miał za sobą spore niepowodzenia. Zleciał z ligi ze Świtem Krzeszowice, mimo że oddał mu całe serce. Dostał kopa w tyłek w Zagłębiu Lubin (pisał o tym w świetnym felietonie Leszek Milewski, odsyłam z czystym sumieniem – KLIK!). Ale miał za sobą również potężny sukces, przede wszystkim w Górniku Zabrze, wprowadzając klub z mocno ograniczonymi środkami do grupy mistrzowskiej i budując Pawła Olkowskiego czy Arkadiusza Milika.
Southgate nawet czymś takim nie mógł się pochwalić. Kiedy zostawał selekcjonerem najpierw w U-21, a później w dorosłej reprezentacji, wypisywał na dwóch kartkach swoje sukcesy i niepowodzenia. Jak wspominał później w jednym z wywiadów, kartka z niepowodzeniami była nieporównywalnie bardziej zapełniona.
– Byłem co prawda na czterech wielkich turniejach, ale pierwszy to to nieszczęsne Euro, podczas którego spudłowałem karnego. Kolejny – mistrzostwa świata przerwane przedwcześnie przez kontuzję. W następnych dwóch nie kopnąłem piłki, nie podniosłem się z ławki. Dałem im do zrozumienia, że dlatego muszą od dziś, od teraz dawać z siebie wszystko. Bo prędzej czy później przyjdzie zawód i będziesz żałował, że gdy sukces był blisko, nie dałeś z siebie wszystkiego – opowiadał w rozmowie z Guillemem Balague.
Do tego trzeba przecież dodać odrzucenie w młodym wieku w akademii Southampton, skąd dostał bezosobowo napisany list, jakich klub z St. Mary’s wysłał pewnie tysiące. Ponad sto meczów w rezerwach Crystal Palace, nim otrzymał szansę w pierwszej drużynie. – Chyba nadal do mnie należy rekord występów w drugiej drużynie – żartował niedawno.
Przebijał się bardzo, bardzo długo. Smaku Ligi Mistrzów nie zaznał nigdy. Również dlatego, że ponad wszystko postawił lojalność. W czasach, gdy rynek bardzo mocno się otworzył, a Premier League stała się globalną marką, on tylko dwa razy zmieniał klub. Często w imię tejże lojalności potrafił odłożyć na bok osobiste ambicje. Również wtedy, gdy jako 22-latek został kapitanem. Adam Lallana mówił swego czasu, że przyjęcie tej roli wiąże się z poświęceniem części swojej gry, by dawać impulsy zespołowi.
Kto wie, czy fakt, że podobną rolę – kapitana – pełnił w każdym ze swoich trzech klubów, nie odbija się dziś w stylu gry reprezentacji Anglii. Nieszczególnie porywającym, za który w eliminacjach, kiedy drużyna wciąż się docierała, piłkarzom dostawało się bardzo mocno. Byli obrażani po meczu z Maltą, podczas starcia ze Słowenią w ich kierunku leciały papierowe samoloty jako symbol nudnej gry reprezentacji. Stylu, który często wymaga odłożenia na bok osobistych ambicji, by zespół mógł skorzystać. Harry Kane cofający się bardzo głęboko po piłkę, tworząc przewagę w środku pola. Raheem Sterling przyzwyczajony do kreowanych mu w klubie sytuacji, tutaj wykonujący dziesiątki sprintów tylko po to, by rozciągnąć obronę.
Drużyna narodowa stała się drużyną w pełnym tego słowa znaczeniu. Chłopaki z całego kraju, reprezentujący różne grupy społeczne i etniczne, idą w jednym kierunku. Rezerwowy bramkarz Jack Butland nie pluje do bidonu Jordana Pickforda, tylko zakrywa go ręcznikiem, by David Ospina nie dojrzał, że są na nim wypisani jego koledzy i sposób, w jaki najczęściej strzelają karne. Gdy gość na Twitterze żartuje, że po golu Johna Stonesa wytatuuje sobie jego podobiznę, Kyle Walker deklaruje, że zapłaci za dziarę z własnej kieszeni.
To najlepiej pokazuje, że Southgate “kupił” swoich zawodników, którzy wreszcie wyglądają jak drużyna, a nie zlepek milionerów robiących reprezentacji łaskę, że zakładają narodowe barwy i wychodzą na boisko. Nawet dla globalnej supergwiazdy, jaką stał się niewątpliwie Harry Kane, zakładanie t-shirtu z trzema lwami sprawia wrażenie największego możliwego zaszczytu. To tworzy atmosferę, jakiej wśród Synów Albionu nie było od bardzo dawna. Martin Keown wspominał niedawno, że w trakcie mistrzostw Europy w 1992 roku Anglicy nie mieli w hotelu jednego miejsca, gdzie mogliby się spotkać w szerszym gronie, byli pozamykani w pokojach, praktycznie nie spędzali czasu razem. Southgate zaś kładzie potężny nacisk na to, by zawodnicy czuli się w swoim towarzystwie jak najlepiej.
– Podczas jednego ze zgrupowań pojechaliśmy z zawodnikami do bazy marines. Na wejściu musieli zdać swoje telefony, zresztą tam i tak nie złapałyby zasięgu. Spodobało im się to pozbycie się ciśnienia, by od razu odpowiadać na wiadomości od znajomych. Była szansa usiąść przy ognisku, porozmawiać, dowiedzieć się więcej o sobie. Nigdy nie chciałem ich zarzucać zasadami, regulaminami, ale oni sami doszli do wniosku, że może warto podczas posiłków zostawić telefony przed wejściem na stołówkę. Ja tak nauczyłem się wiele o piłce nożnej – rozmawiając nieformalnie ze starszymi, bardziej doświadczonymi zawodnikami, jak choćby Boudewijn Zenden.
Efektów trudno nie zauważyć. W tunelu, w trakcie meczu, po jego zakończeniu widać, jak Anglicy po prostu bawią się uczestnictwem w mundialu. Gdy odpowiadał za stworzenie programu szkolenia młodzieży w FA, Southgate za kluczową kwestię uznawał sprawienie, by dzieci jak najdłużej czerpały z gry w piłkę czystą przyjemność, bez potężnego nacisku na wynik. Trudno nie odnieść wrażenia, że czasami Anglicy to właśnie taka banda dzieciaków z podwórka, codziennie chodzących od drzwi do drzwi, by zebrać tę samą ekipę do grania i wracają dopiero późnym wieczorem, gdy piłka przestaje być widoczna.
Równocześnie Southgate nie bał się zdecydowanych ruchów i trudnych decyzji. Na czele oczywiście z tą o odstawieniu Wayne’a Rooneya. Idę o zakład, że gdyby nie skandal z Samem Allardycem w roli głównej, z sezonu na sezon coraz słabszy Wazza nadal miałby pewne miejsce w jedenastce drużyny narodowej. Southgate jeszcze jako tymczasowy selekcjoner po aferze z Big Samem w drugim swoim meczu posadził Rooneya na ławce. – Wtedy trener bardzo mocno zaznaczył swój autorytet – wspominał niedawno Danny Rose.
Posłuch wśród piłkarzy już tylko zyskiwał. Ten sam Rose powiedział ostatnio, że Southgate miał ogromny udział w wyprowadzeniu go z depresji, jaka dręczyła go od początku sezonu. – Anglia była moim wybawienem, nie wiem, jak dziękować menedżerowi i sztabowi medycznemu – wyznał na łamach independent.co.uk.
Jeśli chodzi o pielęgnowanie stosunków międzyludzkich, Southgate nie ma sobie równych. Bardzo szerokim echem odbiła się ostatnio historia opowiedziana na Twitterze przez Jake’a Humphreya:
W 2007 roku pracowałem nad programem Sportsround dla CBBC. W tym czasie rozmawiałem z różnymi sportowcami, z wieloma piłkarzami. Szybko przywykłem do 2-3 godzinnych spóźnień, rozmów odwoływanych w ostatniej chwili, nagrywania w ciasnych, zamkniętych pomieszczeniach, byśmy nie przeszkadzali zawodnikom, nie widzieli treningów. Nasz wyjazd do Middlesbrough około dekady temu był kompletnie inny.
10 minut po godzinie, na którą byliśmy umówieni z Garethem Southgatem, ten zbiegł z niewielkiego wzgórza na boisko, na którym czekaliśmy. Przeprosił za spóźnienie i wyjaśnił, że zatrzymało go spotkanie. Od razu wiedział, kim jestem, jak się nazywam, mało tego – jak nazywa się każda osoba z ekipy, z którą pracowałem. Od razu zaproponował: „chodźcie, poznajcie zawodników” i zabrał nas na boisko treningowe, po czym zatrzymał zajęcia i powiedział, kim jesteśmy, mówiąc też zawodnikom, jak ważny jest sport w telewizji dla dzieci w kwestii inspirowania kolejnego pokolenia.
Spytał nas, co MY chcemy zrobić, z jakimi zawodnikami MY chcemy porozmawiać, czy MY chcemy zsotać do końca treningu. Nic nie było kłopotliwe dla niego. Na koniec zajęć był tym, który przyszedł podziękować za przyjazd i nas odprowadzić.
To zresztą nie zmieniło się u Garetha Southgate’a nigdy. Choć wiele razy musiał podnosić się z desek, choć spotkał się z niewyobrażalnym piętnowaniem, szczególnie w 1996 roku, ani na moment nie przestał zachowywać się jak dżentelmen. Nie wziął do serca rady Alana Smitha, który – gdy nastoletni Southgate podchodził kolejno do pokonanych przez juniorów Crystal Palace żołnierzy – wściekł się na swojego zawodnika: – Byłem wkurwiony i powiedziałem mu to wprost. “Ci ludzie są z SAS. Zabijają innych ludzi każdego dnia. Myślisz, że oni podchodzą do tych ludzi i za to przepraszają?!”
Dzięki temu stał się postacią, z którą dziś Anglicy mogą się identyfikować, poszukując jedności w rozbitym brexitowym chaosem kraju. Tym, który – jak ustalono pod hashtagiem #GarethSouthgateWould – więżąc pająka pod szklanką, wsuwa pod nią najładniejszą widokówkę jaką ma, by nie narażać owada na niepotrzebny stres czy nerwowość. I który za najbardziej oczywistą rzecz na świecie uznaje opuszczenie świętującej przełamanie klątwy jedenastek drużyny, by przytulić Mateusa Uribe.
Gareth Southgate’s photo of him consoling defeated Colombia midfielder Mateus Uribe was for many people a telling example of his fine character. His nice guy heroics inspired one fan to start the Twitter hashtag #GarethSouthgateWould https://t.co/tLfsu6lwpe pic.twitter.com/Q6GgAzBujH
— Social Media Stars (@365SMSTARS) July 5, 2018
Spośród wszystkich ludzi na stadionie, to on wiedział przecież doskonale, co czeka pechowego strzelca w kraju zakochanym w futbolu bez pamięci. Sam na odkupienie w ojczyźnie piłki nożnej czekać musiał ponad dwadzieścia lat.
Teraz wreszcie je ma. Niezależnie od wyników dwóch następnych meczów, Gareth Southgate przestał być symbolem porażki, stając się twarzą narodowej jedności. Synonimem klasy, którą jako człowiek prezentował przecież już od kilku dekad.
SZYMON PODSTUFKA
fot. NewsPix.pl