Można odpadać jak Polska – bezradnie obserwując, jak Japończycy osiągają swój cel, wymieniając podania na własnej połowie. Można odpadać jak Korea – obtłukując mistrzów świata i pozbawiając ich awansu do fazy pucharowej, pomimo że przecież samemu gra się tylko o honor. Można odpadać jak Dania – po wspaniałej historii napisanej przez Kaspera Schmeichela.
No i można też odpadać jak Neymar. Turlając się do domu przy akompaniamencie gwizdów kibiców rywala, śmiechów obiektywnych fanów i wstydu sympatyków Brazylii.
Trudno, naprawdę trudno wykrzesać z siebie współczucie dla tego zawodnika, nawet jeśli założymy, że w końcówce był faulowany przy tej centrze na długi słupek, nawet jeśli założymy, że Philippe Coutinho okradł go z asysty swoim fatalnym kiksem w końcówce meczu. Dziś po raz kolejny brazylijskie cudowne dziecko, które w międzyczasie zdążyło wyrosnąć na 26-letniego mężczyznę bez większych triumfów na koncie, nie pokazało niemal nic. Dość długo wydawało się, że po prostu ma pecha walcząc z wyższymi, silniejszymi i liczniejszymi obrońcami Belgii, ale potem na murawę wszedł Douglas Costa i zaczął tych belgijskich gigantów bezlitośnie objeżdżać. Dość długo wydawało się, że w tak zwartych szykach drużyny Roberto Martineza trudno znaleźć dziurę, aż Renato Augusto nabiegł z drugiej linii na fantastyczną piłkę Coutinho i dał Brazylii kwadrans nadziei na wyrównanie.
Nawet ten ostatni strzał był złudzeniem – z akcji wydawało się, że Courtois wyjął piłkę z samych wideł, na powtórkach zobaczyliśmy, jak daleko uderzenie Neymara leżało od podobnych huknięć choćby w wykonaniu Coutinho, na przykład w meczu ze Szwajcarią z tego samego turnieju.
Ale to wszystko dałoby się jeszcze przeżyć. Dałoby się przeżyć, że Neymar w kluczowym momencie nie był najlepszą wersją samego siebie, bezlitośnie dziurawiącego defensywy kolejnych francuskich klubów. Dałoby się przeżyć, że nie jest najlepszy na murawie, że nie daje swojej drużynie więcej, niż zawodnik z ligi chińskiej. To są normalne rzeczy, które zdarzają się i Cristiano Ronaldo, i Leo Messiemu. Jeden i drugi wielokrotnie kończyli mecze w kieszeniach obrońców rywali, sfrustrowani i zniechęceni potrójnym kryciem.
Rzeczą, którą wybaczyć jest o wiele trudniej, jest zachowanie Neymara, które przebiło już chyba wszystkich piłkarskich symulantów w historii futbolu. Jasne, CR7 też popełniał ten grzech wielokrotnie, ale po pierwsze – jego rekordy czysto piłkarskie leżą na zupełnie innej półce niż te, które są dziełem Neymara, po drugie zaś – na ten poziom bezczelności na takim poziomie grania wznosił się rzadko.
Jak tymczasem wyglądał ten turniej w wykonaniu wielkiej nadziei brazylijskiego futbolu? Rozumiem – najczęściej faulowany. Rozumiem – każdemu może się skończyć cierpliwość. Rozumiem – często rywale grają wobec niego nie fair, prowokują go, podszczypują, podgryzają i szarpią. Ale w moim rozumieniu futbolu nic nie usprawiedliwia tak obrzydliwego ubarwiania jak to, które regularnie, co mecz, wykonywał Neymar. Nawet dzisiaj, nawet w takim meczu, Belgowie, a szczególnie Eden Hazard, pokazywali, jak powinien grać piłkarz o takich umiejętnościach. Przecież Brazylijczyk ma to wszystko, co jego dzisiejszy rywal – nikt nikogo nie przekona, że Neymar nie potrafi się bujnąć na szybkości, że nie potrafi utrzymać się przy piłce, czy – o zgrozo – poprawnie jej przyjąć. Ale co robił Hazard, przy najdrobniejszym kontakcie z rywalem? Puszczał piłkę do przodu, by go zgubić. Co robił Neymar? Poprawnej odpowiedzi udzieli każdy, kto widział jakikolwiek mecz mistrzostw w jego wykonaniu.
Chciałbym się mylić, ale moim zdaniem to nie jest żadna psychiczna blokada, żaden lęk o odnowienie kontuzji czy tego typu pierdoły, które faktycznie mogłyby brzmieć przekonująco jako usprawiedliwienie jego boiskowej delikatności. Niestety, mam wrażenie, że to wyrachowanie, zimna kalkulacja, że łatwiejszą, szybszą i bardziej opłacalną drogą do zdobycia bramki jest próba wymuszenia faulu, zamiast minięcia rywala zwodem. Próba wymuszenia faulu, zamiast oddania strzału z trudnej pozycji, w asyście obrońcy.
Odnoszę wrażenie, że obecność VAR-u korzystnie wpłynęła choćby na wspomnianego Cristiano Ronaldo, który przynajmniej dwukrotnie w meczach, które widziałem, mógł szukać faulu, a zamiast tego wybrał kontynuację akcji. Że VAR zaczyna powolutku zmieniać piłkarzom poszczególne wajchy w głowie z pozycji “padnij” na pozycję “walcz”. To fundamentalna zmiana, która w dłuższej perspektywie uleczy piłkę z komediowego raka, tkwiącego na niej od lat.
Ale niektórzy piłkarze zamiast wajchy mają w głowie beton i nawet pod kontrolą kilkudziesięciu kamer, przyjmują role stricte kabaretowe.
Kurczę, ja naprawdę byłbym to w stanie wybaczyć, podobnie jak piłkarski świat, który pamięta wszystkie symulki Ronaldo, ale w zeszycie zapisuje je na marginesie, bo resztę kartki zajmują trofea, gole, asysty i piękne akcje. U Neymara zeszyt nadal jest pustawy – pięć lat w Europie, jedna Liga Mistrzów w dream-teamie z Katalonii. Dwa razy przegrane mistrzostwo, cztery nieudane kampanie w Lidze Mistrzów, zawód w reprezentacji, nie tylko na mundialach, które trochę popsuły mu kontuzje, ale i pomiędzy mistrzostwami.
Szczerze trzymałem za niego kciuki. Wydawało mi się, że w epoce gigantów, którzy nie wykonują niepotrzebnych ruchów – jak Messi czy Ronaldo, którzy często ograniczają drybling do niezbędnego minimum w postaci balansu ciała – on będzie znów radością futbolu. Że to będzie gość od zakładania siatek, zakładania sombrero, uderzeń z fałsza i piętą. Nie przeczę – Neymar to wszystko pokazuje, widziałem jego debiut w PSG, to były momenty prawdziwej magii.
Ale cała trudność w zjednywaniu sobie serc kibiców z całego świata to pokazywanie najlepszych zaklęć w starciach z najsilniejszymi rywalami.
Jedynym zaklęciem Neymara na tych mistrzostwach, obok czaru niewidzialności, było udawanie umierającego.
To ma być kiler?
JO