Za nami półfinał Pucharu Francji, w którym wczoraj późnym wieczorem Paris-Saint Germain łyknęło Caen i dołączyło do czekającego już w finale trzecioligowego Les Herbiers, które we wtorek wyeliminowało inną ekipę z tego samego poziomu – Chambly. Takie są niewątpliwe uroki Coupe de France – zespoły z niższych lig potrafią w tych rozgrywkach pisać naprawdę piękne opowieści.
Championnat National, czyli trzeci poziom rozgrywkowy we Francji, to najwyższy pułap, jaki udało się w całej historii istnienia klubu osiągnąć tak Les Herbiers, jak i Chambly. Zresztą – zarówno jednym, jak i drugim w lidze obecnie idzie jak po grudzie. Półfinalistów Pucharu Francji próżno szukać w czubie trzecioligowej tabeli. Przedwczorajsi zwycięzcy tułają się gdzieś w środku stawki, ich rywalom wiedzie się jeszcze gorzej, bo stoczyli się już do strefy spadkowej. No ale coś za coś, ponieważ w CdF poszli jak burza.
Paradoksalnie, to pokonany wczoraj zespół Chambly drogę do finału miał bardziej wyboistą i udawało mu się przeskakiwać – wydawać by się mogło – trudniejsze przeszkody, niż rywal z trzeciej ligi, przeciwko któremu koniec końców polegli. Les Herbires wyrzucili po drodze dwa zespoły z Ligue 2 (Lens i Auxerre, uznane firmy we francuskiej piłce) i to już coś, ale Chambly w ćwierćfinale uporało się ze Strasbourgiem, czyli drużyną z samej Ligue 1. To był jednocześnie dla klubu dzień wielkiego tryumfu i wielkiego dramatu – udało im się odnieść fantastyczne zwycięstwo nad dwie klasy wyżej notowanym rywalem, jednak tego samego dnia zmarł w szpitalu prezes klubu, Walter Luzi, dobry duch całej ekipy.
Chambly to w ogóle rodzinny interes – drużynę założyli dwaj bracia, synowie zmarłego Waltera, Bruno i Fulvio. Ten pierwszy jest trenerem drużyny, zaś drugi przejął teraz obowiązki prezesa. Ich klubowe stroje i emblematy do złudzenia przypominały kiedyś logo i koszulki Interu Mediolan. Nie było w tym rzecz jasna przypadku – rodzina Luzi pochodzi z Włoch, a Walter i Fulvio to wielcy kibice Nerazzurrich. Mediolański klub, nie zważając na sentymenty, domagał się nawet swego czasu zmiany herbu, piekląc się o plagiat. Ostatecznie Chambly postanowiło poszukać własnej tożsamości i w 2016 roku wycofało się z dotychczasowej symboliki.
Chambly miało też wielką chrapkę na zrobienie dużego psikusa faworytowi w 2012 roku. Wtedy ostrzyli sobie zęby na wyrzucenie pierwszoligowego Auxerre za burtę Pucharu, ale na wysokości zadania stanął Dariusz Dudka, który zdobył w dogrywce gola na wagę awansu. Wtedy Chambly grało jeszcze niżej, bo w piątej lidze.
Les Herbiers zagra w finale jako pierwszy trzecioligowiec od sześciu lat, gdy w finale z Lyonem poległo US Quevilly, także reprezentujące Championnat National. Tegoroczny ćwierćfinał był jednak wyjątkowy – po pierwsze, na mecz rozgrywany w Nantes pofatygowało się 35 tysięcy widzów, co jest wynikiem zupełnie kosmicznym, biorąc pod uwagę, że obydwa kluby reprezentują dość małe miasteczka. Coupe de France jest rozgrywane już 101. raz, ale jeszcze nigdy się nie zdarzyło, by na etapie półfinału stanęli przeciwko sobie dwaj rywale z trzeciej ligi. Francuskie media reklamowały tę potyczkę jako „starcie Dawida z Dawidem”, lecz – jeżeli przypomnimy sobie 2000 rok, to nawet zespoły Les Herbiers i Chambly wyglądałyby na Goliata w meczu z ówczesnym finalistą, Calais Racing Union. Dziś Calais kojarzy się już tylko z nieustannym bałaganem związanym z napływem imigrantów na Stary Kontynent, ale na przełomie wieków tamtejszy klubik przebił wszelkie inne pucharowe sensacje – Calais weszło do finału jako drużyna amatorska. Po drodze stuknęli dwóch przedstawicieli z Ligue 1 (wówczas Dywizja 1) – Bordeaux i… Strasbourg, jak widać wyspecjalizowany w umaczaniu z ogórkami. Calais w finale wyszło nawet na prowadzenie, ale ostatecznie polegli 1:2 z Nantes, a gola na wagę Pucharu rywale ustrzelili w ostatniej minucie meczu, na dodatek z rzutu karnego. Prezydent Francji, Jacques Chirac, stwierdził po spotkaniu, że finał miał dwóch zwycięzców – jednego sportowego, a drugiego – ludzkiego.
Puchar Francji obfituje w sensacje bardziej niż jakiekolwiek inne rozgrywki w topowych europejskich ligach, ale – bez przesady. Jeżeli Ziemia nie przestanie się naglę kręcić wokół słońca, to Paris-Saint Germain sięgnie po to trofeum po raz czwarty z rzędu. Caen nie stanowiło dla nich przeszkody, więc najpewniej podobnie będzie z Les Herbiers. Ostatecznie mówimy o tym samym PSG, które dopiero co rozjechało na miazgę AS Monaco. Oczywiście fakt, iż paryżanie nastukali siedem bramek drużynie z księstwa wcale nie musi oznaczać, iż z trzecioligowcem swój dorobek potroi i zagra z Les Herbies w oczko. Zresztą – to nie jest aż tak zupełnie przypadkowa drużyna. Komentatorzy TVP Sport nie mogli się nachwalić dużej kultury gry, jaką we wtorek zaprezentowali obaj półfinaliści. W Herbiers gra choćby Kalifa Traore, gracz z przeszłością w reprezentacji Mali.
Oczywiście trudno oczekiwć, by Edinson Cavani czy Kylian Mbappe struchleli na dźwięk takiego nazwiska. Według transfermarkt cały zespół Les Herbiers można wycenić na około 4 miliony euro, Caen na 51, a PSG na 775. Ostatni raz widzieliśmy taką przepaść oglądając Wielki Kanion.
I pewnie tyle wyjdzie z romantyzmu, że ci ostatni całe rozgrywki wygrają, lecz Puchar Francji już tyle razy udowadniał, iż w futbolu wszystko jest w gruncie rzeczy możliwe… Nie ferujemy wyroków i trzymamy kciuki, aby Dawid solidnie przylutował Goliatowi.
* * *
Półfinały Pucharu Francji:
Les Herbiers 2:0 Chambly
(28′ Florian David, 80′ Ambroise Gboho)
Caen- PSG 1:3
(43′ Ismael Diomande – 25′, 81′ Kylian Mbappe, 90′ Christopher Nkunku)