Lechia Gdańsk równie dobrze nie musiała przyjeżdżać do Poznania i po prostu oddać walkowera. Lech Poznań po znokautowaniu Jagiellonii Białystok rzucił na liny gdańszczan, ale po trzech celnych uderzeniach odpuścił im ciężki nokaut. Lech ponownie zgłasza mistrzowskie aspiracje, a Lechia jeszcze w tej kolejce może znaleźć się niebezpiecznie blisko strefy spadkowej.
Zima zaskoczyła piłkarzy – można byłoby zażartować, gdyby nie chodziło o ich zdrowie. Do przerwy bowiem aż trzech piłkarzy Lecha musiało opuścić boisko ze względu na urazy. Najpierw zszedł Mario Situm z kontuzją mięśniową, później podobny uraz dopadł Jasmina Buricia, a jeszcze w końcówce pierwsze połowy na noszach do szatni zniesiono Mihaia Raduta. I o ile Rumun miał po prostu pecha, bo źle upadł po starciu z rywalem, o tyle Chorwat i Bośniak wyglądali tak, jakby nie do końca rozgrzali organizm na tym mroźnie.
Z kolei Lechia wyglądała tak, jakby w ogóle nie przeszła rozgrzewki. Czyli – zasadniczo – bez zmian. Zmienił się trener, do zmian doszło też w wyjściowym składzie, ale mimo mieszania oglądaliśmy ze strony gdańszczan ten sam szajs. Dziury w obronie, dużo niedokładności w środku pola i ataki oparte na zrywach pojedynczych zawodników. Właściwie gościom wyszedł tylko jeden atak, gdy na początku spotkania w boczną siatkę trafił Simeon Sławczew.
Lech może ze stylu gry nie był Lechem sprzed tygodnia, ale umówmy się – nie co dzień ładujesz piątkę liderowi i jedziesz z nim jak z młodszym rocznikiem na SKS-ie. Jednak lechici byli skuteczni. I to cholernie skuteczni. Do przerwy gospodarze stworzyli sobie tak naprawdę dwie szanse strzeleckie i obie zakończyły się golami. Najpierw w 17. minucie w tiki-takę przed pole karnym zabawił się tercet Trałka-Majewski-Situm. Ex-kapitan „Kolejorz” huknął wreszcie lewą nogą z dystansu i piłka po rękach Kuciaka wpadła do siatki. Trałka tym strzałem wyrównał swój rekord ligowych goli w jednym sezonie.
Druga bramka Lecha to autorski pomysł i wykonanie Macieja Gajosa. Lechita świetnie wyłuskał piłkę wślizgiem spod nóg Peszki i momentalnie posłał znakomite prostopadłe podanie do wychodzącego na wolne pole Gytkjaera. Duńczyk wykorzystał sytuację sam na sam z Kuciakiem, ale jeśli będziecie oglądać skrót tego meczu, to radzimy przyjrzeć się zachowaniu Michała Nalepy. Gość biegł za Gytkjaerem 30 metrów i nawet nie podjął próby walki o pozycję. To w ogóle zabawna sytuacja, bo Nalepa ostatni raz w Lechii zagrał właśnie przeciwko Lechowi i wyleciał wtedy z czerwoną za faul taktyczny na… a jakże – na Gytkjaerze.
Lech grał tak, jak mówił Emir Dilaver w naszym wywiadzie. Bez wymieniania tysiąca bezproduktywnych podań, bez czarowania w środku pola. Prosty futbol, szybkie zagrania, maksymalna koncentracja przy wykańczaniu akcji. Lechia mogła rzucić ręcznik już w przerwie, ale tego nie zrobiła. I na początku drugiej połowy przyszedł trzeci gong – Jevtić bez presji obrońców przyjął piłkę w polu karny, zdążył ją sobie poprawić, przełożyć na prawą nogę i zdobyć kolejną bramkę. Na liście strzelców Trałka, Gytkjaer i Jevtić, czyli do kompletu z Jagiellonią brakowało tylko Jóźwiaka i Dilavera.
Ale Lech wydawał się syty, Majewski z Jevticiem zaczęli się bawić piłką i widać też było po lechitach, że brakowało w drugiej połowie choćby jednej zmiany w ataku. Lechia z kolei grała po swojemu – po autach i do rywala. Daniel Łukasik przebijał już samego siebie, Peszko nie trafiał z pięciu metrów w bramkę. Jeśli tak ma wyglądać gra gdańszczan, to nie pomoże tu ani Stokowiec, ani Indonezyjczyk z tłumem followersów na Instagramie, ani pomoc z niebios.
Lech gładko przewiózł u siebie Jagiellonię, teraz odprawił Lechię. Dwa mecze, osiem goli strzelonych, jeden stracony. Jeśli jest ktoś w Polsce, komu przerwa reprezentacyjna jest teraz wybitnie nie w smak, to właśnie poznaniakom.
[event_results 428647]