Na początku muszę was przeprosić, bo tydzień temu tekstu “jak co wtorek” nie było, dzisiaj jest późno, ale prawda jest taka, że nie wiem, w co mam ręce włożyć, bo tych rąk najzwyczajniej w świecie brakuje. Wyrzutów sumienia jednak nie mam, bo jestem przekonany, że kiedy poznacie efekty tych obecnych zawirowań, to przyznacie, że warto było jeden czy dwa wtorki odpuścić, może nawet warto byłoby odpuścić ich sto. Przed nami/wami ciekawe czasy. Ja sam aż nie mogę się doczekać.
Dzisiaj dość krótko, jakby w biegu, trochę na kolanie. Jakieś luźne myśli, które przeszły mi przez głowę między jednym a drugim spotkaniem.
*
W Krakowie mieliśmy w ciągu kilku sekund polowanie na nogi Szymona Żurkowskiego. Nie będę w tym momencie pisał, że chłopak ma talent i w ogóle, bo przecież gdyby nie miał i grał naprawdę słabo, to takie polowanie byłoby dokładnie tak samo skandaliczne. Coś jak z informacjami o zaginionej dziewczynie – nie ma znaczenia, czy ładna, czy brzydka, ważne, że trzeba ją znaleźć.
Żurkowski wyszedł z polowania cało, mimo Latającego Cyrk Monty Pereza. W telewizji tzw. Pan Sławek powiedział, że lot koszący Hiszpana nie kwalifikował się na czerwoną kartkę, ani też Komisja Ligi nie ma się czym zajmować, ponieważ Perez po prostu nie trafił, a intencja – gdy nie ma skutku – liczy się dopiero wówczas, jeśli ofiara wykonała skuteczny unik. Nie wiem czy dobrze rozumiecie: nie ma czerwonej kartki, jeśli ktoś machnie pięścią przed nosem, ale jest, jeśli machnie pięścią, ale nie trafi, bo rywal się uchylił. Jest to rzecz jasna skrajnie idiotyczne, bo oznacza, że można być agresorem z kiepskim celem bez jakichkolwiek konsekwencji.
Nie będę w tym momencie kłócił się o przepisy, ale o ich interpretację. Jeśli nawet uznamy, że Stempniewski przywołał aktualną wykładnię przepisów, to… moim zdaniem i tak należała się czerwona kartka dla Pereza, a co za tym idzie: jest to pole do popisu dla Komisji Ligi. Uważam tak dlatego, że w mojej opinii Żurkowski wykonał ten konieczny unik – unik polegał na biegu tak szybkim, iż rywal nie wcelował. Może to i jakaś falandyzacja piłkarskiego prawa z mojej strony, ale tak to naprawdę postrzegam: gdyby nie ten świetny sprint, byłby trafiony. A nie był, bo przebierał nogami nadzwyczajnie szybko. Unik jak każdy inny. Jak szybkie odchylenie głowy przy lewym sierpowym.
Gdyby tak do sprawy podeszła Komisja Ligi, miałaby Pereza na widelcu. I mam nadzieję, że facet zostanie posiekany. Przypominanie piłkarzom lub wszelkim imitacjom piłkarzy, o co chodzi w futbolu – nawet tym polskim – uważam za jedno z głównych zadań KL.
*
Zdarzają się głupkowate sceny w głupkowatych filmach, które zapadają w pamięć. Mnie często przypomina się fragment „Facetów w rajtuzach”. Gość spada z drzewa i krzyczy z radości, że odzyskał wzrok. Po czym wpada w pierwsze lepsze drzewo i ze zdumieniem stwierdza: „A nie, jednak nie”.
Pasuje mi to do tych wszystkich drużyn, które nagle się „przełamują”, albo do trenerów, którzy „wyciągnęli drużynę z kryzysu” i gdzie widać „efekt nowej miotły”. Czasami więcej w tym życzeniowego myślenia („ja widzę!”) niż faktów („a nie, jednak nie”). Nie chciałbym teraz zostać zrozumianym źle – chociaż i tak wiem, że tego nie uniknę – bo nie jest moją intencją krytykowanie Romeo Jozaka, tylko zwrócenie uwagi kibicom wygłaszającym przeróżne opinie. Otóż moim zdaniem Legia za jego czasów wcale nie gra jakoś bardzo dobrze, tylko przez jakiś czas dobrze punktowała. W meczach, które udało się wygrać 1:0, najważniejsze było słowo „udało się”. I całe to wielkie odnowienie Legii można było ogłosić tylko pod warunkiem, że się meczów nie ogląda w ogóle lub robi to w najlepszym razie bardzo wybiórczo.
O, wygrał tyle meczów – niebywałe, ależ odbudował zespół!
Równie dobrze z dokładnie taką samą grą mógł ich nie wygrać, tak jak nie wygrał dwóch ostatnich. Ale powtórzę raz jeszcze – to nie krytyka Jozaka, którego ocenię dopiero za kilka miesięcy, a nie teraz, tylko krytyka specjalistów od „efektu nowej miotły”.
Często zapominamy, że drużyny po prostu podlegają jakiejś fluktuacji, mają lepsze i gorsze fazy, wpadają w dołki i samoistnie z nich wychodzą, bez względu na to, czy trener się zmieni, czy też nie. Zmiana jakościowa w grze Legii jeśli w ogóle była to tak niewielka, że nie można wykluczyć, iż dokonałaby się także bez zatrudniania nowego szkoleniowca. To oczywiście mocna gdybologia, ale spójrzmy na Cracovię. Nikt tam nie mówi o „efekcie nowej miotły”, nikt nie odtrąbił „odrodzenia”. Tymczasem z pierwszych 10 meczów krakowski zespół przegrał aż 6. Z kolejnych 8 meczów przegrał tylko 1. Gdyby po dziesiątej kolejce przyszedł nowy trener i sprawił, że w kolejnych ośmiu drużyna przegra tylko raz, zostałby nazwany cudotwórcą. A że po prostu zespół poszedł w górę pod nadzorem tego samego szkoleniowca (czyli Probierza), to zupełnie nikt się tym nie przejmuje.
Trenerzy często zwalniani są w momencie, gdy drużyna jest najniżej pod względem jakości gry i wyników. Kibice uważają wtedy, że gdyby nie roszada, właśnie ten najgorszy moment trwałby w nieskończoność, a ja z kolei uważam, że niejednokrotnie trwałby jeszcze tydzień albo dwa, a potem nastąpiłoby ocknięcie. Uważają swój scenariusz za oparty na faktach, a mój za życzeniowy. OK, mają do tego prawo.
*
Ze zdumieniem obserwuję od dłuższego czasu pewną nieufność kibiców Legii wobec Michała Pazdana.
Niech już jedzie.
Nie będziemy tęsknić.
Skoro mu nie pasuje, żegnamy bez żalu.
Dziwi mnie to dlatego, że Michał Pazdan wydaje mi się jednym z tych piłkarzy, którzy nigdy nie dali powodów, by w ten sposób go traktować. Nie pamiętam ani jednego meczu, w którym nie grał na sto procent, ja w zasadzie nie potrafię wyobrazić sobie Pazdana nie grającego na sto procent, bo mam wrażenie, że wtedy w ogóle Pazdana by nie było. Zgaduję, że chciałby wyjechać i zarabiać lepiej, ale nie przypominam sobie, by kogoś szantażował, odmawiał treningów, nie przyjeżdżał na zgrupowanie. Kiedy Legia odrzucała oferty za niego, nie lamentował w prasie.
A jednak ileś osób wzajemnie się nakręca, że „skoro mu nie pasuje, to droga wolna, żegnamy bez żalu”. Zupełnie jakby był Odjidją czy innym Prijoviciem. Wręcz odnoszę wrażenie, że Pazdan nie ma prawa odnieść kontuzji, bo z miejsca podejrzewany jest o symulowanie. Kiedyś ktoś mu urwie nogę, a na Twitterze przeczytam, że Pazdan wreszcie osiągnął cel i już grać nie musi.
*
Wiecie ile meczów ligowych wygrał w tym roku Grzegorz Krychowiak? Kompletnie zakręconym przypominam, że mamy grudzień…
Jeden.
Grzegorz Krychowiak w 2017 roku wygrał jeden mecz ligowy. Księga rekordów?
KRZYSZTOF STANOWSKI