Reklama

Jak co wtorek… KRZYSZTOF STANOWSKI

Krzysztof Stanowski

Autor:Krzysztof Stanowski

21 listopada 2017, 21:34 • 13 min czytania 231 komentarzy

To się zawsze – no, prawie zawsze – zaczynało się tak samo. Spotkało się kilka osób, ktoś miał piłkę, z czasem zgadali się, że może warto byłoby założyć klub. Poszli do knajpy, wymyślili nazwę, zatwierdzili kolory koszulek.

Jak co wtorek… KRZYSZTOF STANOWSKI

Jedni wymyślili fajną nazwę, inni kiepską.
Jedni wybrali ładną kolorystykę, inni brzydką.
Jedni działali w dużych miastach, inni w małych.

Sto lat później jedni byli założycielami klubów o budżetach liczonych w setkach milionów, inni klubików, które umarły śmiercią naturalną. Jedni osiągali sukcesy, ponieważ włożyli w swój klub więcej serca, dla innych było to hobby, z którego nie narodziło się nic potężnego. Jedni mieli szczęście, inni pecha, to prawda, ale sto lat to dość dużo czasu, by z pechem posiłować się na rękę. Jedni doprowadzali do gorączki miliard osób, inni tylko najbliższą rodzinę.

To najkrótsza odpowiedź na pytanie, dlaczego dzisiaj Real Madryt czy FC Barcelona dostają z praw telewizyjnych znacznie więcej pieniędzy niż np. Celta Vigo czy Gimnastic Tarragona. Praca pokoleń, jak to na rynku – u jednych z lepszym efektem, a u innych z gorszym. Na pytanie, czy to sprawiedliwe, że Atletico może zdobyć mistrzostwo, a dostać z tytułu praw mniej niż wielka dwójka, odpowiadałem: tak, to sprawiedliwe. Było sto lat na wypracowanie sobie takiej pozycji. A nie jeden sezon.

Po co ten wstęp? Chciałbym, aby zrozumiano mnie dobrze. Nie jestem z tych, którzy chcieliby dzielić po równo, co niektórzy mi zarzucali – zakładam, że po prostu poprzednich tekstów o tym temacie nie przeczytali zbyt dokładnie. Natomiast między dzieleniem po równo, a dzieleniem niesprawiedliwie forującym największych jest dość duże pole to zagospodarowania.

Reklama

*

Można emocjonować się najgorszymi meczami świata, albo nawet emocjonować się tym, jak złe są te mecze i kiedy ostatnio bywały gorsze – to tyleż ostatnio modne, co bezsensowne. Ale gdzieś poza boiskiem rozgrywa się walka znacznie istotniejsza. To ona zdecyduje, jak będzie wyglądała tabela polskiej ligi w czerwcu 2018, ale w czerwcu 2022, 2023, 2024… I tak dalej.

Walka o podział pieniędzy z praw telewizyjnych.

Wydaje mi się, że kibice często omijają ten temat, zakładając, że w piłce nie biznes ich interesuje, a ładne gole. Sęk w tym, że dzisiaj właśnie trzeba się zastanowić, kto będzie miał większą szansę obejrzeć ładne gole, a kto mniejszą. Dyskusja powinna być więc żywiołowa, z udziałem prezesem wszystkich klubów w Polsce, pewnie także z udziałem kibiców. Mowa bowiem o decyzjach strategicznych. Moim zdaniem jak na razie wiele klubów jest zadziwiająco biernych. Weźmy prosty przykład…

W skład Rady Nadzorczej ESA wchodzi siedem osób. Sześciu to kluby (pierwsza czwórka poprzedniego sezonu oraz dwóch wybranych), siódmym jest przedstawiciel PZPN. Legia do Rady Nadzorczej ESA delegowała Jarosława Jankowskiego. Natomiast na zebrania RN przychodzi nie tylko Jankowski, ale też Dariusz Mioduski – i to nie w roli słuchacza, tylko osoby nadzwyczajnie aktywnej. Gdybym był prezesem dajmy na to Wisły Kraków, zadałbym dość oczywiste pytanie: – Przepraszam, ale jak to możliwe, że na zebraniach Rady Nadzorczej są dwie osoby z Legii, a ani jednej z mojego klubu? To samo powtórzyłbym jako prezes Piasta, Górnika, Cracovii czy Śląska Wrocław.

Dlaczego jeden klub jest reprezentowany przez dwie osoby, a dwanaście klubów przez ani jedną?

Reklama

Tak, takie pytanie bym zadał. Ale jakoś nie słyszę, by inni byli wyrywni, więc nie będę ich wyręczał. W sumie to nie moje pieniądze.

Jest całkowicie logicznym, że Dariusz Mioduski – jako właściciel największego klubu w Polsce – chce jak najlepiej dla siebie i swojej firmy, idąc szerzej: dla całego swojego środowiska. Dobrze to o nim świadczy. Jest też całkowicie logicznym, że jeśli powie wprost „moje pomysły mają na celu wzbogacenie Legii Warszawa”, to nie zostaną one potraktowane poważnie. Trzeba więc cały koncept ubrać w odpowiednie słowa – spróbować przekonać innych: to nie sobie robię dobrze, tylko wam. Wtedy istnieje jakakolwiek szansa powodzenia.

Mioduski robi więc to, co do niego należy. Walczy o swoje. Ma dziurę w budżecie i musi ją załatać. Dobrze wie, że nie załata się sama. Kombinuje, zastanawia się, lobbuje, przekonuje. I uczestniczy w naradach gremium, do którego nawet nie należy. Mówiąc krótko – robi wszystko i jeszcze więcej niż powinien. Inni natomiast siedzą na dupie i układają pasjansa.

*

Przypomnijmy, z jakim pomysłem na podział środków wyszła Legia.

33,3 procent – dzielone równo pomiędzy wszystkie zespoły ekstraklasy. Oznacza to 6,25 miliona złotych dla każdego klubu (przy założeniu, że dalej będzie 16 klubów, przy 18 – 5,5 mln).
23,15 procent – dzielone między trzy kluby, które wywalczyły awans do europejskich pucharów, co daje 7,6 miliona złotych na klub. Do sprecyzowania, co z czwartym pucharowiczem (Puchar Polski).
10,15 procent – dzielone między pięć klubów z górnej ósemki, które nie dostały się do europejskich pucharów, dalej do sprecyzowania pozostaje kwestia PP. Daje to 2 miliony złotych na klub.
33,3 procent – dzielone na osiem najlepszych klubów wedle krajowego rankingu z ostatnich pięciu lat, bez dzielenia po równo. Najlepszy bierze najwięcej, najgorszy najmniej. Załóżmy, że najlepszy zespół bierze 24 procent, drugi 22, trzeci 18, czwarty 15, piąty 10, szósty 7, siódmy 3, ósmy 1. Oczywiście można to podzielić inaczej, ale mniej więcej takie są intencje pomysłodawcy.

Połowa klubów miałaby mieć dostęp do zaledwie 33 procent puli, o ile nie łapałaby się do puli rankingowej (ostatnie 5 lat).

*

Kibice Legii – co naturalne – chcieliby, aby ich klub obsypać złotem. Czy mają rację, że to Legia jest najchętniej oglądanym przez telewidzów klubem? Oczywiście, że tak, co do tego nikt nie ma wątpliwości. Czy więc powinna otrzymywać największy kawałek tortu. Moim zdaniem jak najbardziej.

Pytanie brzmi – o ile większy? Sprawa oglądalności nie jest prosta. Nie wystarczy po prostu porównać, kto ile osób przyciąga przed telewizory, ponieważ Legia zawsze gra w najlepszych telewizyjnych godzinach, a są takie kluby, które zawsze grają w najgorszych. Oczywiście wszyscy jesteśmy rozsądni i jesteśmy w stanie zgadnąć, że większość publiki poszłaby za drużyną, ale – no niestety – to jednak tylko i aż zgadywanka. Każdy klub ma prawo powiedzieć: hola, hola, przecież jak nas wrzucicie w prime time, to będziemy mieć świetną oglądalność.

My powiemy: – Nieprawda.
Oni: – Prawda.

I taka to będzie rozmowa.

Niektórzy twierdzą, że rozwiązaniem byłoby jasne przyporządkowanie telewidza do drużyny, ale to przecież głupota. Po pierwsze – jestem pewny, że wielu kibiców Legii ogląda inne mecze ekstraklasy, bo po prostu się nią interesują. Po drugie w każdym meczu na boisku jest jednak przeciwnik. Jak przeciwnika nie będzie, nie będzie też meczu. Trzeba mu zapłacić za udział w produkcji tego „kontentu”. I jeśli ma być to „kontent” wysokojakościowy, to trzeba mu zapłacić odpowiednio. W przeciwnym razie znacząco obniży wartość widowiska, albo – co gorsza – uzna, że w ogóle nie chce mu się tego widowiska tworzyć i będzie strajkował.

*

Najczęściej powtarzany argument, by pieniądze dzielić inaczej, jest następujący: więcej dla pucharowiczów oznacza większą szansę na dobre występy w pucharach.

Hmm…

Mam kolegę, który twierdzi, że w dzisiejszych czasach wszyscy w domach mają telewizory z opcją „smart”. Dla niego „wszyscy” to wszyscy znajomi, mieszkający w pięknych domach. Gdzieś tam daleko jest inny świat, z telewizorami kineskopowymi w małym pokoiku, ale on tego świata nie zna, więc mu się wydaje, że go nie ma.

Przypomina mi to rozmowę dzisiaj o futbolu. Właściciel Legii mówi – a kibice Legii przytakują – o pucharach, reklamie ligi, rankingach UEFA. Tymczasem większość miast w Polsce pucharowe przygody Legii ma jednak – no proszę mi wybaczyć – w poważaniu. Bardziej interesuje ich, czy klub będzie miał pieniądze na ciepłą wodę, na zapłatę zaległych premii piłkarzom czy na jakiegoś obrońcę, który ma dwie równe nogi. Żyjemy w kraju, w którym zasłużone i popularne kluby ledwie wiążą koniec z końcem, albo go w ogóle nie wiążą i żegnają się z ekstraklasą – niektórzy na rok, inni na całe dekady.

Tak, często jest to efekt złego zarządzania, czasami wręcz złodziejstwa, zwykle głupoty. Ale też mam głębokie przekonanie, może naiwne, że bardzo wiele głupich decyzji wynika z biedy. I że wielu działaczy staje się krętaczami nie dlatego, że są nimi z natury, ale dlatego, że nie potrafią poradzić sobie w ramach skromnego, niedopinającego się budżetu.

Jeśli więc chcemy przychody z praw telewizyjnych powiększyć dwukrotnie (do 300 milionów), a komunikat dla najbiedniejszych klubów ma brzmieć „dalej będziecie dostawać tyle samo, bo 150 baniek rozejdzie się pomiędzy najbogatszymi”, to coś mi tu nie gra. Jest jakieś minimum potrzebne do przeżycia w tej lidze i gdy kilka klubów ma działać na granicy ubóstwa, a kilka mówić: „nie przejmujcie się, oglądajcie nas w czwartek w Lidze Europy, pomachamy wam z ekranu”, to nie do końca mi się ta perspektywa podoba. Jeśli jestem prezesem/kibicem Arki Gdynia, to w moim interesie jest to, by Legia była jak najsłabsza, a nie jak najlepsza. Bo wtedy może ją ogram (natomiast w interesie Legii jest ograć Arkę 3:0 drugim składem, żeby pierwszy odpoczął na starcie w pucharach z AC Milanem).

W ogóle z wywiadów z Dariuszem Mioduskim wnioskuję, że on postrzega Legię jako taki klub niemalże narodowy, któremu wszyscy kibicują, a ja – mimo że w przeciwieństwie do Mioduskiego urodziłem się w Warszawie – jakoś tak tego nie postrzegam. Na zbyt wielu stadionach byłem, by nie dostrzegać, że Legia nie jest klubem, dla którego wszyscy chcą jak najlepiej, tylko raczej klubem, dla którego wszyscy chcą jak najgorzej. Nie postrzegam też europejskich pucharów jako sensu grania w piłkę. Tak postrzegają ją prezesi klubów, bo UEFA to dojna krowa. Jednak dla mnie, wychowanego na stadionie, nie liczyło się to, czy drużyna odpadnie w drugiej czy trzeciej rundzie Pucharu UEFA (chociaż jak doszła do półfinału Pucharu Zdobywców Pucharów to było miło, ale tego rodzaju historie są wyjątkami), tylko to, czy na koniec sezonu będzie miała w gablocie trofeum, czy nie. Innymi słowy: gra nie idzie o to, by pokazać się w pucharach, tam się idzie tylko po hajs, lecz o to, by być jak najwyżej w tabeli i ograć Legię (dla wielu klubów to istotne), a najlepiej podnieść jakąś statuetkę. Zresztą, gra w pucharach i tak jest znakomicie opłacana przez UEFA, więc dlaczego jeszcze pucharowicze mieliby nadzwyczajnie dużo brać z krajowej puli?

*

Gdybyśmy zastosowali zwykłe mnożenie i uznali, że prawa telewizyjne będą dwa razy droższe, to każdy klub powinien dostać po prostu dwa razy więcej. Legia dostałaby jakieś (zaokrąglam) 32 miliony złotych, a przykładowa Sandecja 12.

Natomiast przy proponowanym podziale, Legia chciałby wziąć 40, a Sandecji zostawić 6.

Teraz moja wątpliwość: czy dodatkowe osiem milionów dla Legii – skoro sam Dariusz Mioduski mówi, że 16 to on robi ze sprzedaży sklepowej – sprawi, że faktycznie ten klub będzie nas o niebo lepiej reprezentował w pucharach? Za poprzedni sezon wpadło nadprogramowe 100 baniek, a nie mam wrażenia, że oglądam teraz lepszą drużynę, wręcz przeciwnie…

Chodzi o zdefiniowanie rzeczywistych problemów naszej ligi oraz potrzeb.

W ostatnich latach wielokrotnie nasze kluby przegrywały z zespołami znacznie biedniejszymi. Nie raz, nie dwa, nie trzy. Różnice w budżetach między Lechem a Żalgirisem, ale też między Legią a Sheriffem były ogromne – na boisku to nie pomogło. Wydaje się więc, że przyczyn niepowodzeń nie należy szukać w brakujących ośmiu milionach. Podejrzewam nawet, że Dariusz Mioduski wcale ich tam nie szuka. Po prostu woli mieć osiem milionów więcej niż osiem mniej – i ja go rozumiem. Ale – jak napisałem na wstępie – jakoś to przejęcie ośmiu baniek trzeba opakować, żeby nie wyglądało zbyt ordynarnie.

Jeśli Legia ma mieć budżet – strzelam – 200 milionów złotych, to moim zdaniem to czy będzie miała 200 czy 208 niewiele zmieni w jej szansach pucharowych. Bardziej będzie liczyła się taktyka, wybieganie, pomysł na mecz, przygotowanie mentalne. Jak będzie w dobrej formie to awansuje z budżetem 200, a jak w złej – odpadnie z 208. Natomiast dla klubów z dołu tabeli różnica w budżecie wynoszącym 18 albo 24 miliony złotych jest już naprawdę znacząca. Pozwala przestać dziadować albo dziadować trochę mniej. Zapłacić ZUS-y.

Moim zdaniem obecny podział pieniędzy jest w miarę sensowny i nie trzeba przy nim przesadnie kombinować. Legia jako mistrz kraju dostaje 11 procent całej puli, czyli tyle, ile w Hiszpanii dostają Real Madryt oraz FC Barcelona. Generalnie udział największych klubów w puli jest u nas procentowo mniej więcej taki, jak w większości poważnych i względnie cywilizowanych lig (typu – Szwajcaria), przy czym jednak znacznie większy niż np. w Anglii, gdzie założenie jest proste: siłą ligi ma być wyrównany poziom, a nie dysproporcja. Oczywiście są tam kluby, które mają znacznie wyższe budżety od innych, ale akurat nie z powodu praw TV.

*

Jedną z najwyższych średnich frekwencji w Polsce ma Widzew Łódź. Jest to klub niezwykle istotny w historii naszej ligi i wielka szkoda, że dojście do poziomu ekstraklasy jeszcze trochę mu zajmie (bo że wróci – nie wątpię). Oprócz Widzewa, tęskno nam wszystkim albo prawie wszystkim za GKS-em Katowice, ŁKS-em Łódź, za jakiś czas zatęsknimy za Ruchem…

Ale weźmy pod lupę Widzew.

Jest rok 2022. Łódzi klub dostaje się do ekstraklasy. Ma piękny stadion, stuprocentową frekwencję, w mieście jest ogromny entuzjazm. Z telewizyjnego tortu dostaje 6 milionów złotych, czyli wielokrotnie mniej niż ci, którzy teraz zaklepują jakieś pięcioletnie rankingi i inne pule dla najlepszych.

W ciągu pięciu lat ci najlepsi dostali 125 – 200 milionów. Widzew nie dostał nic. W końcu jednak ma zacząć dostawać. Szóstkę rocznie. Czyli w kolejne pięć lat – jeśli się utrzyma – zgarnie 30. Inni wezmą kolejne 125 – 200 milionów. Wydaje mi się, że właśnie zmierzamy w stronę dysproporcji, które będą sportowo nie do odkręcenia. Aby wyhodować „super kluby”, które wcale nie będą super, nie czarujmy się (wciąż mówimy o drobniakach w skali Europy) zarżniemy rywalizację w lidze.

„Nikt nie broni wygrywać, Widzew też może być mistrzem”.

Nikt nie broni, ale ktoś chce przeszkadzać. Możemy opowiadać sto bajek o tym, jak biedny rzuca kłody pod nogi bogatemu, ale nie oszukujmy się – w piłce kasa ma ogromne znaczenie. Moja propozycja: najpierw podzielmy ją tak, żeby każdy klub miał pieniądze na zbudowanie boiska treningowego i zakrycia go zimą balonem, zamiast się zastanawiać, jak zmaksymalizować szanse jednego zespołu na ogranie IFK Goeteborg w sierpniu.

Rozmowa o podziale praw TV nie jest więc rozmową dotyczącą wyłącznie klubów ekstraklasowych, bo będzie rzutować także na przyszłość tych klubów, które dopiero o ekstraklasie marzą. Prezes Widzewa ma prawo powiedzieć: – Ejże, jaki ranking z pięciu lat? Powinniśmy rozdysponować te środki dla klubów z najwyższą frekwencją.

Prezes Wisły: – Ranking pięcioletni? Naszym zdaniem historia ma wielkie znaczenie, powinien być to ranking piętnastoletni!

Prezes GKS-u Katowice: – Weźmy pod uwagę tabelę wszech czasów!

A prezes Legii oczywiście: – Optymalne jest pięć lat.

Bo akurat tak się złożyło, że było to najlepsze pięć lat w historii klubu i jeśli mówić „sprawdzam”, to właśnie w tym momencie.

*

„Legia występami w Lidze Mistrzów zarobiła dla każdego polskiego klubu milion złotych, a o tym nie piszesz”.

Skoro małe kluby miałyby oddać rocznie sześć milionów z planowanej nadwyżki, to jasne, że nie będę pisać o ewentualnym (raz na 20 lat) milionie, bo byłoby to za głupie nawet jak na mnie.

*

Oprócz tego, że Dariusz Mioduski jest właścicielem Legii, to przecież aktywnie działa w ECA. Tam jednak chyba nie przedstawia koncepcji, by jak najwięcej środków przekazywać najlepszym, a jak najmniej – najgorszym. Idę o zakład, że wręcz przeciwnie: chętnie zasypywałby finansową dziurę pomiędzy gigantami i średniakami. Tutaj jest hegemonem, tam żuczkiem. Zmienia się perspektywa, oczekiwania i zmieniają się interesy.

Czy gdyby 18 najbogatszych klubów świata założyło Super Ligę, to przejęłoby rynek telewizyjny? Tak, z miejsca, budżety TV zostałyby przeniesione tam, gdzie są gwiazdy. Na co mogłyby liczyć wtedy takie kluby jak Legia? Na ochłapy.

*

Będziemy mieć więcej pieniędzy. Może lepiej zagramy w pucharach. Wtedy zarobimy jeszcze więcej. I wtedy właśnie podzielimy się z małymi klubami.

Jak?

Kupimy od nich piłkarzy.

Zupełnie jakby marzeniem kibiców np. Górnika było to, by ich piłkarze szli do Legii, a Górnik się osłabiał. Przecież jest dokładnie odwrotnie – ich marzeniem jest to, aby nie szli do Legii, a najlepiej, żeby jeszcze coś o niej brzydkiego zaśpiewali.

Ale ktoś nam tu z uporem maniaka proponuje podział na tych, którzy produkują i tych, którzy konsumują. Ci od produkcji mają zasuwać jak w chińskiej fabryce za dolara, ci od konsumpcji – ewentualnie łaskawym okiem spojrzeć na efekty tej produkcji i ewentualnie kogoś kupić (chociaż niekoniecznie, bo przecież kluby chcą też zniesienia limitu obcokrajowców spoza UE, więc chętnie kupowałyby zagranicą).

Rzecz w tym, że podział ról na robola z fabryki i panisko w płaszczu to wizja jednej strony, natomiast robol nie chce być robolem, tylko też chce kupić sobie płaszcz. I ja mu się w sumie nie dziwię.

Najprościej będzie to ująć tak.

Z pozycji Warszawy interes polskiej ligi polega na tym, by Legia była jak najmocniejsza.
Z pozycji innych miast interes polskiej ligi polega na tym, by Legia była jak najsłabsza.

I chyba chodzi o to, by przy tych rozbieżnych marzeniach spotkać się gdzieś po środku. Z szacunkiem do osiągnięć i medialności Legii, ale też z szacunkiem dla wszystkich klubów, które Legią nie są, a też napisały swoją historię i też chcą ją pisać dalej.

Nie jako tło.

Nikt w tym przedstawieniu nie chce grać drzewa.

KRZYSZTOF STANOWSKI

Założyciel Weszło, dziennikarz sportowy od 1997 roku.

Rozwiń

Najnowsze

Felietony i blogi

Komentarze

231 komentarzy

Loading...