15 września 2007. Dokładnie wtedy Nenad Bjelica po raz pierwszy zasiadł na ławce trenerskiej. Od tamtej pory było kilka wzlotów, choć ostatnio – patrząc na pracę w Lechu – więcej jest jednak upadków. Tak przynajmniej może się wydawać patrząc po osiągnięciach zespołu, bo gdy spojrzy się na wypowiedzi trenera, odnosi się wrażenie, że to jego najlepszy czas w karierze. Najbardziej zapadło w pamięć oczywiście to, co powiedział po przerżniętej szansie z Utrechtem: – Nigdy nie byłem tak dumny ze swoich piłkarzy, jak dziś.
Nenad Bjelica tłumaczy w wywiadzie, dlaczego po niektórych porażkach czuje dumę, a niektóre zwycięstwa siedzą mu na żołądku. Dla zrozumienia analitycznego myślenia trenera kluczowa jest teoria Bielsy o tym, że nie można nagradzać za to, co się osiągnęło, a za to, na co się zasłużyło. Zdaniem Bjelicy Lech zasłużył na wyeliminowanie Utrechtu, tak samo jak na pokonanie Arki w Pucharze Polski. A że nie wyszło? Nie będzie to najbardziej błyskotliwe wyjaśnienie, jakie przeczytacie: taka jest piłka.
***
Na początku chciałbym panu pogratulować.
A czego?
Po przegranym finale Pucharu Polski powiedział pan, że jest pan bardzo dumny z zespołu. Ostatnio o odpadnięciu z Utrechtem poszedł pan o krok dalej mówiąc, że tak dumny nie był pan jeszcze nigdy w życiu. Gdy słucham pana wypowiedzi dochodzę do wniosku, że to najlepszy czas w pana karierze. Gratuluję.
Miałem prawo być po tych meczach dumny, takie jest moje zdanie, bo ja nie analizuję naszych meczów tylko przez pryzmat wyników. Nigdy nie będę krytykować mojej drużyny w momencie, gdy oddała wszystko na boisku, ale nie strzeliła bramek czy przegrała nieszczęśliwie. Krytykuję tylko wtedy, jeśli moja drużyna nie pokazuje walki, jeśli nie oddaje emocji na boisku, nie pozostawia tam całej siebie. W obu tych meczach – z Arką i Utrechtem – zostawiliśmy masę zdrowia i stworzyliśmy dużą liczbę sytuacji. Mieliśmy niedawno kolejny mecz z Arką i tym razem wygraliśmy 3:0, ale mieliśmy o wiele mniej sytuacji bramkowych niż w finale Pucharu! Jak to wytłumaczyć? Ja nie mam żadnego wytłumaczenia. To jest piłka i musimy takie rzeczy zaakceptować. Czasem przegrywasz mecze, których nigdy nie powinieneś przegrać, a czasami wygrywasz wtedy, gdy oddajesz jeden celny strzał. Tak jest nie tylko w Lechu, a też w dużo lepszych ligach i zespołach niż my.
Teraz mamy przykład reprezentacji Francji. Wygrała z Holandią 4:0 i gdy oglądałem ten mecz pomyślałem sobie, że nie da się lepiej grać w piłkę. Po czterech dniach – nie po czterech latach, nie po czterech miesiącach, po czterech dniach! – ta sama drużyna i ci sami piłkarze grają znów u siebie i remisują 0:0 z Luksemburgiem. Kto potrafi to wytłumaczyć? Francja miała 10-11 sytuacji, a Luksemburg tylko jedną i gdyby ją wykorzystał mógł – zupełnie jak Arka z nami – wygrać mecz. Dokładnie dlatego piłka jest najpiękniejszym sportem na świecie. W piłce ręcznej czy koszykówce takie mecze są niemożliwe.
Z którego meczu przeciwko Arce jest pan bardziej dumny? Z tego ostatniego, w którym Lech wygrał 3:0, czy z przegranego w Pucharze Polski?
Oczywiście jestem zadowolony z wyniku 3:0, ale patrząc na sprawę realistycznie – zawsze próbuję analizować mecze jak najbardziej realistycznie – nie wszystko w ofensywie było idealne. Z kolei przez 90 minut finałowego meczu w defensywie nie daliśmy przeciwnikowi minimalnej szansy na gola. Byliśmy bardzo dobrzy. W ofensywie mieliśmy siedem, osiem wykreowanych szans. Naprawdę byłem zadowolony z tego, jak zagraliśmy. Zwykle ludzie są zadowoleni, gdy wygrywają. Ale ja często jestem nieszczęśliwy po zwycięstwach, w których graliśmy źle. Przed finałem z Arką graliśmy u siebie z Koroną Kielce. Wygraliśmy 3:2, ale to było kompletnie fatalne spotkanie. Strzeliliśmy dwa gole z karnych i jednego ze stałego fragmentu gry. Miałem bardzo złe odczucia po tym meczu, bo wiedziałem, że ten wynik nie jest sprawiedliwy. Nie zasłużyliśmy na zwycięstwo.
Zawsze staram się uczciwie patrzeć na mecz i zawsze mówię dziennikarzom to samo co do piłkarzy. Gdy mówię w mediach że wszystko było OK, nie rzucam potem do drużyny: – Nie, to jakaś katastrofa. Mam też zasadę, że nigdy nie krytykuję w mediach pojedynczych piłkarzy. Nigdy nie powiedziałbym np. “Dilaver popełnił błąd”, za to wewnątrz szatni już tak: – Dilaver, to twój błąd. Jestem bardzo bezpośredni. Piłkarz musi wiedzieć, że zrobił coś źle.
Czyli po Utrechcie wszedł pan do szatni i powiedział piłkarzom, że tak dumny jak dziś jeszcze nigdy nie był?
Tak, dokładnie. Pogratulowałem piłkarzom i powiedziałem, że tak dumny jeszcze nie byłem.
I jak zareagowali?
Niech przemówi boisko – po finale z Arką pojechaliśmy na Termalikę i wygraliśmy 3:0. Po bardzo bolesnej porażce u siebie z Legią też wygraliśmy następny mecz 3:0. Po Utrechcie pojechaliśmy na Cracovię i też wygraliśmy. Jak widać drużyna dobrze reaguje i potrafi szybko się podnieść. Po prostu – każdy z Utrechtem dał z siebie wszystko na boisku. Nie było wystarczającej liczby bramek? No nie było, ale naprawdę próbowaliśmy je strzelić. Dla mnie jako trenera tylko to jest ważne. W piłce jak w życiu – gdy ludzie często upadają, są silni, bo potrafią się podnosić.
Zastanawia mnie jedno – musiał pan przecież wiedzieć, jak słowa o dumie po takim meczu zostaną odebrane. Musiał pan przewidzieć, że ludzie złapią się za głowy i powiedzą: co ten Bjelica wygaduje?!
Gdy się wygrywa, dla kibiców wszystko jest dobrze. Gdy się przegrywa – wszystko jest źle. Rozumiem i szanuję to, że ludzie mogli tak zareagować. Ale ja jako trener nie mogę analizować gry w ten sposób, co kibice. Nenad Bjelica analizuje mecz takim jakim był. Marcelo Bielsa mówi często: nie możemy premiować tego, co osiągnęliśmy, a to, na co zasłużyliśmy. Czasem osiągamy coś, na co nie zasłużymy. Jako trener musisz analizować, na co zasłużyłeś swoim meczem. W meczu z Utrechtem zasłużyliśmy na to, by iść dalej. No ale przegraliśmy. Z Arką to samo. A we wspomnianym meczu z Koroną nie zasłużyliśmy na punkty, lecz wygraliśmy. Czasami zwycięstwa siedzą mi na żołądku, a po niektórych porażkach jestem dumny.
Taka praca trenera. Dla dziennikarzy wszystko jest proste – wygrałeś, więc wszystko jest OK. W pierwszym meczu przeciwko Sandecji zremisowaliśmy 0:0, ale stworzyliśmy sobie 6-7 naprawdę dobrych sytuacji, Sandecja żadnej. Czytam później w gazecie: katastrofalny start Lecha. Powiedziałbym raczej: katastrofalny wynik. 0:0 przeciwko Sandecji jest złe. Ale katastrofą byłaby dla mnie porażka 0:2, zero sytuacji bramkowych dla nas i pięć dla Sandecji. Dla mnie był to solidny mecz, w którym po prostu nie strzeliliśmy bramki. Muszę w ten sposób analizować mecze. Dla dziennikarzy i kibiców liczą się tylko zwycięstwa, dla mnie jako trenera już nie tylko. Rozumiem, że kibice wyśmiewają moje słowa i mają mnie za głupka. A ja jestem dumny z postawy moich zawodników w tych meczach. Oczywiście żeby była jasność – z wyniku nie jestem dumny. Jak powiedziałem – nigdy nie krytykuję przestrzelonych sytuacji i błędów technicznych, to się może zdarzyć. Krytykuję brak zaangażowania, brak dyscypliny taktycznej, brak stuprocentowej agresji.
Na ile wypowiedzi takie jak ta o dumie to element gry, teatru?
W ogóle. To po prostu moja analiza. Nie ma w tym żadnego elementu zdejmowania presji z piłkarzy czy czegoś takiego. Po prostu chcę analizować mecze takimi, jakimi są. Dziesięć minut po meczu – gdy jest masa emocji – trzeba dać dziennikarzom jakąś prawdę o meczu. To nie jest proste. Najchętniej chciałbym obejrzeć mecz jeszcze raz i rzetelnie go przeanalizować. Nie mówię nigdy tego, co kibice chcą usłyszeć, a tak byłoby wygodnie.
Swoją drogą – Bielsa to pański autorytet, inspiracja? Gdy pana słucham mam wrażenie, że trochę jednak tak.
Nie, nie, nie, nie. Bardzo szanuję go jako trenera, bo co niby mógłbym powiedzieć o nim negatywnego? Jest wielkim filozofem i wiele filozofuje. Jeśli chcesz zrozumieć jego wywiady, musisz być bardzo inteligentny. W moim odczuciu futbol jest o wiele prostszą grą niż przedstawia to Bielsa. Jestem bardziej – no nie wiem – jak Ancelotti czy Mourinho, którzy po prostu mówią jak jest. Bielsa filozofuje, ale mówi przy tym rzeczy, które są bardzo przydatne. Jako piłkarz miałem wielu trenerów i od każdego czegoś się nauczyłem, ale charakter mam własny, swój. Nie mogę kopiować Erica Geretsa czy Luisa Aragonesa, z którymi pracowałem jako piłkarz, mimo że to wielcy trenerzy. Jestem Nenad Bjelica, jestem autentyczny. Zła kopia to najgorsze co może być.
Czuje pan teraz presję, że trzeba wygrać ligę, bo jeśli tego nie będzie wszyscy powiedzą, że Lech znów zaliczył nieudany sezon? Ligą Europy czy Pucharem Polski już się go nie uratuje.
Nie, chcemy zostać mistrzem niezależnie od tego, czy gramy w pucharach czy nie. Po prostu teraz mamy więcej czasu na trening. Nie mamy żadnego alibi, by nie wygrać tytułu mistrzowskiego. Jasne, mamy silnych przeciwników w postaci Legii, Wisły Kraków, Jagiellonii i Zagłębia – te pięć drużyn będzie moim zdaniem walczyło o tytuł – i Legia też nie gra już w Europie.
Co swoją drogą nie jest najlepszą informacją, też skupi się na lidze.
Nie, dlaczego? Dla nas to wszystko jedno, choć na pewno to zła informacja dla całej polskiej piłki. Idziemy swoją drogą i korzystamy z możliwości lepszego przygotowania piłkarzy.
Ma pan teraz w kadrze 22 piłkarzy do gry…
Włącznie z młodymi – 27.
Jaki ma pan sposób na to, by okiełznać niezadowolonych? Niewiele okazji do gry, wielu dobrych piłkarzy nie będzie dostawało swoich szans i mogą pojawić się zgrzyty. Jak to opanować?
Ważne jest okazywanie szacunku dla każdego piłkarza. Piłkarze rozumieją, że może grać tylko jedenastu piłkarzy. Trzeba być uczciwym i dawać piłkarzom szansę wtedy, gdy na to zasługują. Do tego momentu każdy z piłkarzy dostał taką uczciwą szansę. Mamy po kilku piłkarzy na pozycję, ale to jak w formule 1 – każdy z nich może wywalczyć sobie pole position. Na prawej stronie jest na nim obecnie Makuszewski – bo sobie to wywalczył – i Barkroth jest w hierarchii tuż za nim. Cenię go jako piłkarza, ale musi czekać na gorsza formę rywala, kontuzję, zmęczenie. Mamy na każdą pozycję po dwóch piłkarzy. Gdy jeden jest kontuzjowany lub zmęczony – gra drugi. Każdy musi się czuć ważny w drużynie nawet mimo tego, że nie zawsze gra. Jeśli mimo to ktoś jest niezadowolony – muszę dać mu szansę odejścia w zimie. Nie chcę niezadowolonych piłkarzy. W przeszłości mierzyłem się z kilkoma niezadowolonymi piłkarzami i po prostu opuszczali drużynę, nie miałem z tym problemu.
Pamiętam tytuł naszego pierwszego wywiadu: “gdy widzę brak szacunku, jestem radykalny i eliminuję jednostki”. Sprawdziło się to przy Marcinie Robaku, o którego pan zupełnie nie walczył. Nie chce grać – to niech idzie gdzieś indziej, jego sprawa.
Na pierwszym miejscu jest dla mnie drużyna. Indywidualności nigdy nie wygrywają tytułów. Możemy wystawić z Koroną jednego piłkarza na jedenastu i przegramy 99:0. Jeśli ktoś jest ponad drużyną i uważa, że zasługuje na granie przez cały czas – to duży błąd i brak szacunku dla reszty. Jeśli jakiś piłkarz tego nie akceptuje, musi tę zdrową grupę opuścić. Jak to się mówi – gdy w koszyku jest zatrute jabłko, może zarazić resztę jabłek, więc musisz dać mu szansę przenieść się do innego koszyka. Jeśli rozmawiamy o Marcinie – to nie pierwszy raz, gdy miał takie problemy. Rozmawiałem z moimi kolegami po fachu i słyszałem, że mieli z nim podobne problemy. Ja tego nie toleruję, dlatego cieszę się, że jest teraz szczęśliwy gdzie indziej. I ja też jestem szczęśliwy, że mam napastników, którzy oddadzą wszystko dla drużyny.
Przede wszystkim w reakcji Robaka przesadzone było to, że on przecież… zagrał w każdym meczu.
I zagrał też przecież najwięcej minut spośród naszych napastników, dostał najwięcej szans. Gdy przychodziłem do Lecha, każdy mówił jedno:
– Lech nie ma napastnika.
Byłem jednym z nielicznych, którzy mówili:
– Nie, przecież mamy napastnika. Nawet dwóch. Nazywają się Marcin Robak i Dawid Kownacki.
Nicki Bille Nielsen był wtedy kontuzjowany. Uważałem, że nie potrzebujemy ściągać kolejnego napastnika. Pokazałem tym samym swoje zaufanie i duży szacunek wobec tych piłkarzy. Wszyscy byli przeciwko nim – a ja na nich postawiłem. Zagwarantowaliśmy zimą Marcinowi specjalną premię za ewentualną koronę króla strzelców, a więc w pewnym sensie wręcz go stymulowaliśmy. Od razu zadecydowaliśmy też, że to będzie nasz strzelec rzutów karnych. A na końcu stało się to co się stało. To brak szacunku dla kolegów, klubu, kibiców, trenera. Nie będę tego akceptował nawet w stosunku do swojego syna.
Mówiło się, że wystawił pan na Legię Kownackiego głównie dlatego, że ten mecz przyciągnął skautów i trzeba było go pokazać.
Moje słowa na konferencji prasowej zostały źle zinterpretowane. Powiedziałem, że Kownacki zagrał przeciwko Legii i mówimy o piłkarzu, który dla tego klubu jest bardzo wartościowy. To też piłkarz dużego kalibru, nie wystawiłem przecież Kurminowskiego czy kogoś z rezerw, by można było zarzucać mi takie rzeczy. Kownacki osiągnął wówczas wysoki poziom i wszyscy spodziewaliśmy się, że zrobi wielki transfer, ale to nie był powód, dla którego grał. Nie wiem nawet, czy na meczu byli jacyś skauci. Drugi powód jest taki, że Robak grał w sobotę przed tym meczem – graliśmy wówczas co trzy dni – i chcieliśmy by zagrał w następną sobotę w meczu z Lechią. Gdyby Robak zagrał wszystkie trzy mecze w siedem dni, podczas trzeciego byłby martwy. Ma 35 lat, nie regeneruje się jak młody piłkarz. Do tego po meczu sobotnim miał problemy mięśniowe i po weekendzie nie trenował.
Jak zmienił się pan po tym roku w Polsce?
Nie wiem jak. Pracuję jak zawsze, w obejściu z piłkarzami jestem taki sam. Ci co mnie znają od wielu lat mówią, że stałem się bardziej spokojny.
Z Poznania dochodzą głosy, że wszędzie widzi pan ostatnio atak na siebie, szczególnie ze strony lokalnych dziennikarzy. Nawet kiedy ostatnio Mariusz Rumak pana pochwalił…
Pochwalił? To nie była pochwała.
A co? Powiedział dokładnie tak: “Jeżeli Lech nie będzie mistrzem, zdziwię się. To główny faworyt”. To przecież forma docenienia, a pan zareagował alergicznie i powiedział, że nie chce zniżać się do takiego poziomu.
Forma docenienia czy może narzucenia presji? Jako trener pytam: jak Rumak argumentuje tę wypowiedź? Jeśli Rumak powiedziałby, że Lech jest kandydatem do tytułu, nie zareagowałbym w ogóle, no bo nim jesteśmy. Ale skoro mamy w lidze Legię, która ma o wiele większy budżet niż Lech i jest w stanie przeznaczać na piłkarzy większe pieniądze, logicznym byłoby, gdyby powiedział tak: “Jeżeli Legia nie będzie mistrzem, zdziwię się”. Ale Lech? Przecież jest finansowo na drugim miejscu. Moim zdaniem to narzucenie presji. Dla mnie ta presja nie jest problemem, problemem jest to, po co w ogóle takie rzeczy mówić. Gdyby powiedział, że jesteśmy kandydatem – OK. Jesteśmy kandydatem wraz z Legią, Jagiellonią, Wisłą Kraków, Zagłębiem. Może ktoś do tego dojdzie, może Lechia, nie wiem. Każdy z tych zespołów w ostatnich latach zdobywał tytuł bądź był bardzo blisko. Gdybym powiedział, że będę bardzo zaskoczony, jeśli Wisła nie zdobędzie tytułu, jak byłoby to odebrane? Co pomyślałby sobie trener Wisły, jak pan myśli?
Nie wiem, nie byłoby w tym logiki. Zbyt słabi piłkarze, od paru lat Wisła nie jest w czołówce.
A kto był mistrzem w ostatnich dwóch latach?
No Legia.
Skąd więc wniosek, że zaskoczeniem będzie, jeśli Lech nie będzie mistrzem? Nie poczułem się jednak w żaden sposób zaatakowany, po prostu odpowiedziałem na pytanie dziennikarzy. Czytam potem w mediach, że “Bjelica jest zdenerwowany”. A ja po prostu bardzo spokojnie opowiadam o czymś, w czym moim zdaniem brakuje logiki. Ja nie komentuję postawy innych drużyn. To tak, jakbym miał w domu problem z żoną, a wyszedłbym do ludzi i opowiadał o pana problemach z pana żoną. Moje problemy zostają w domu i nie zajmuję się problemami innych.
Pana dużym sukcesem jest na pewno odbudowanie kilku piłkarzy, najlepsze przykłady to Wilusz, Makuszewski czy Jevtić, szybko w górę poszedł też Bednarek. Najbardziej spektakularną przemianą był chyba ten pierwszy. Z czego ona wynika? Do pewnego momentu to był najbardziej elektryczny piłkarz ligi.
Od pierwszego dnia okazywałem mu respekt jako piłkarzowi i człowiekowi. Jesienią nie grał zbyt wiele, w pierwszym składzie byli Bednarek i Arajuuri, i w październiku na naradzie zostało ustalone:
– Teraz szukamy środkowego obrońcy z lewą nogą. Najlepiej, gdyby był to Polak.
Była wówczas bardzo negatywna atmosfera wokół Wilusza. Wszyscy powtarzali tylko, że robi błędy. I właśnie wtedy powiedziałem:
– Chciałbym przedłużyć kontrakt z Wiluszem.
Ostatecznie do tego nie doszło, ale gdy odszedł od nas Arajuuri a Kokalović złapał kontuzję, Wilusz szybko dostał swoją szansę. Był na nią gotowy, bo to top, top, top, top, top, top, top profesjonalisty. W mojej dziesięcioletniej karierze miałem bardzo niewielu takich profesjonalistów, Wilusz jest w pierwszej piątce. Top! Każdego dnia zostawiał z siebie sto procent, okazywał szacunek na każdym kroku. Otrzymał szansę i ją wykorzystał. W “Pomidorze” zostałem zapytany:
– Czy myśli pan, że znajdzie się duży klub, który zapłaci za Wilusza dużą sumę?
Odpowiedziałem bez wahania: – Tak.
To nie było możliwe, bo jego kontrakt wygasł, ale jak widać zgłosił się po niego poważny klub. Zasłużył na to. Zawsze mu ufałem i zawsze w niego wierzyłem.
Jaka jest z kolei tajemnica przemiany Makuszewskiego?
Nie wiem. Jak mówię – staram się każdemu piłkarzowi oddawać respekt i zaufanie. To wszystko. Trzeba być uczciwym. Nie możesz mówić rano, że coś jest białe, a wieczorem, że czarne. Gdy powiesz piłkarzowi w poniedziałek, że w sobotę zagra – to musi zagrać. Albo gdy powiesz “teraz nie grasz, ale za tydzień cię wystawie”, to za tydzień musisz tego dotrzymać. Co najważniejsze w moich relacjach – jestem człowiekiem. Myślę, że piłkarze mogą mnie za to cenić i dobrze się czuć. Gdy mają problem – mogą do mnie z nim przyjść. Gdy jest to uargumentowane mogą dostać wolne albo przyjść na trening później. Może to jest ta tajemnica? Nie wiem. Każdy dokładnie wie, czego oczekuję od niego na boisku. Żaden nie może powiedzieć, że nie znał założeń czy wymagań.
Ma pan pomysł, jak dotrzeć do Tetteha? Przecież on regularnie wyczynia straszne rzeczy.
Tetteh?
To najbrutalniejszy piłkarz w lidze.
(śmiech) To bardzo porządny piłkarz i chłopak. Ten najbrutalniejszy piłkarz w lidze dostał w poprzednim sezonie tylko jedną czerwoną kartkę. Zdarza mu się jeden brutalny faul na sezon. Każdy kto zna Aziza może powiedzieć o nim, że to kochany chłopak. Gra na pozycji, na której musisz znaleźć się w odpowiednim czasie na odpowiednim miejscu. Tego trochę mu brakuje, czasami znajduje się w tym miejscu za późno i popełnia takie faule jak ten przeciwko Wiśle Płock. Ale ma też mecze, w których nie popełnia żadnego faulu. Mówi pan, że to najbrutalniejszy piłkarz w lidze? To ja uważam, że to najukochańszy chłopak w Ekstraklasie.
Gdy podczas naszej pierwszej rozmowy mówił pan, że w 2-3 miesiące nauczy się pan języka polskiego, nie wierzyłem. A tu… bardzo sprawnie panu poszło.
Uczyłem się bez nauczyciela. Próbowałem czytać, oglądać TV, słuchać radia. Każdego dnia w klubie próbowałem rozmawiać po polsku na korytarzach, z drużyną trochę po polsku, trochę po angielsku. W domu mam dwie książki polsko-chorwackie i gdy mam czas zaglądam do nich. Komunikacja jest bardzo ważna. Nawet nie zadałem sobie pytania “czy chcę nauczyć się polskiego?”, dla mnie od pierwszego dnia było to oczywiste. Gdybym był piłkarzem i widział, że trener po czterech miesiącach potrafi porozumieć się po polsku, pomyślałbym sobie: wow. Uważam, że dzięki temu wzrósł mój autorytet. Jak mógłbym bez tego wymagać od piłkarzy zaangażowania?
Za pierwszym razem powiedział pan też, że nigdy nie szuka alibi. A parę razy się zdarzyło: na przykład wtedy, gdy po meczu z Lechią powiedział pan, że pogoda była zła, ale było dwadzieścia stopni. To jaka jest dobra?
To nie było alibi. To był mecz w Poznaniu, Lechia tylko się broniła, a my nieskutecznie atakowaliśmy. Graliśmy wówczas trzy mecze w tydzień. Pamiętam, że było gorąco. Lechia miała pół szansy, my trzy-cztery. Nie, nie szukałem alibi. To nie była wymówka, że przegraliśmy, bo była zła pogoda. Jakie jest następne?
Gdy Lech grał na trzech frontach często zdarzało się panu podkreślanie, że jest bardzo dużo meczów i to może być powodem gorszej formy. Ale przecież w innych ligach to jest normalne.
Ale czy tam drużyny wygrywają wszystkie mecze?
Wszystkie nie.
No właśnie. Nie kłócę się z tym, że mamy dużo meczów, ale wszyscy oczekują, że będziemy wszystkie wygrywać. A to niemożliwe. Argumentowałem to zawsze tym, że w innych ligach możliwe jest przy takiej liczbie meczów, że raz na jakiś czas zdarzy ci się gorsze spotkanie. Podałem przykład szwajcarskiej ligi: Young Boys Berno, lider, na tygodniu eliminuje Dynamo Kijów z Champions League. W weekend gra u siebie z ostatnią drużyną w lidze, FC Thun i przegrywa 0:4. Gdy grasz co trzy dni, muszą przytrafić ci się gorsze mecze, tak jak nam z Pogonią Szczecin w Pucharze. To też nie jest żadne alibi, nie skarżę się. Chętnie zagrałbym co trzy dni, ale niestety teraz nie będziemy mieli tej okazji.
Z czego – poza rzecz jasna meczów z Arką i Utrechtem – jest pan dumny po roku w Lechu? Fakty są brutalne. Liga – porażka. Puchar – porażka i porażka. Europejskie puchary – porażka.
Jestem dumny z tego jak graliśmy w zeszłym sezonie w piłkę. Jestem dumny, że drużyna częściej strzelała więcej bramek niż przeciwnicy. Jestem dumny, że straciliśmy najmniej goli w lidze. Jestem dumny, że mieliśmy u siebie króla strzelców, Marcina Robaka. Jestem dumny, że wytransferowaliśmy naszych trzech młodych piłkarzy i Tamasa Kadara za rekordową sumę. Jestem dumny, że dziś trójka piłkarzy, którą trenowałem bądź trenuję w Lechu, trafiła do reprezentacji. Jestem dumny z tego, że mamy najlepszego bramkarza w Ekstraklasie. Jestem dumny, że mamy piłkarzy w U-21 jak Jóźwiak i Gumny. Jestem dumny, że moja drużyna zdobyła w 2017 roku najwięcej punktów spośród wszystkich. Jestem dumny z atmosfery, jaka panuje w naszej drużynie. Jestem dumny z kibiców, których mamy. Nie jestem dumny tylko z tego, że nie wygraliśmy tytułu mistrza Polski.
Rozmawiał JAKUB BIAŁEK
Sprawdź, co słychać na moim Facebooku
Fot. FotoPyK
***
Wracając, pytałem o te pojedyncze rzeczy, bo generalnie ma pan wizerunek trenera z zasadami. Ostrego, wymagającego, konsekwentnego. Szukałem potwierdzenia.
Ale to są normalne reguły, jakie funkcjonują w piłce. Piłkarze muszą być punktualni, zdyscyplinowani – myślę, że każdemu trenerowi na tym zależy. Wymagam od moich piłkarzy, by na boisku – czy to podczas meczów, czy treningów – byli w stu procentach zaangażowani i skoncentrowani. Muszą wiedzieć, że na swój sposób są uprzywilejowani, bo pracują wykonując swoje hobby. Zarabiasz za to hobby dobre pieniądze i pracujesz na nie czasami tylko dwie godziny dziennie. Nie możesz w tej sytuacji dawać z siebie 95%. Reszta ludzi pracuje osiem godzin dziennie i zarabia o wiele mniej niż my. Podczas tych dwóch godzin rzeczywiście jestem bardzo wymagający, nikt nie ma u mnie taryfy ulgowej.
Niektórzy trenerzy kontrolują swoich piłkarzy. Ja nigdy tego nie robię. Ale gdy dowiem się, że popełnili jakiś błąd – będzie to dla nich fatalna informacja. Muszę dostawać z powrotem szacunek, który daję piłkarzom i ludziom w klubie. Co kto robi w życiu prywatnym – nie sprawdzam tego. Trzeba respektować reguły. Być w domu na czas, nie wychodzić w tygodniu. W sobotę po meczu nie mam z tym problemu – to młodzi ludzie, muszą też mieć jakieś życie poza piłką. Ale jeśli gramy w sobotę, nie wyobrażam sobie, by piłkarze piątku nie spędzili w domu. To normalne reguły, nic wielkiego. Chodzi o wzajemny szacunek wobec klubu, kolegów z drużyny, kibiców. Kiedy widzę brak szacunku, muszę podejmować radykalne kroki.
– Byłem królem życia. Całe życie szedłem szeroko. Na Głogowskiej miałem duży sklep Miranda ze spodniami, do którego przychodził cały Poznań. W tamtych czasach nie było towaru nigdzie, a ja robiłem podróby spodni. Lepsze jak w Peweksie były! Wzory spodni załatwiał mi Heniu Loska. Ta jego – jak jej teraz jest? – taka mała jeszcze była. O, Torbicka. Taaak… Wszędzie miał dojścia. Załatwiał u pilotów lotów międzynarodowych, by ci przywozili po sztuce spodni z Włoch czy innych krajów. Tyle nam wystarczyło, by to podrobić. Cała Polska się zjeżdżała. Kolebka mody światowej! Blachy nie blachy, wcięcia – te dżinsy to był bajer. Potężne pieniądze na tym zarobiłem. Ludzie kupowali, bo wtedy w Polsce nie było nic. A u mnie było.
Podobno miał pan pierwszego Mercedesa w Poznaniu.
Taaak, miałem! Sprowadziłem go, bo często jeździłem po towar do Gdańska czy Warszawy. Trochę zrobiłem dla tego Lecha. Gdy w latach 80. zdobyliśmy pierwsze mistrzostwo, byłem w trójce najbardziej wspierających sponsorów. W co miałem te pieniądze ładować? W willę? Miałem. W samochód? Miałem. Co miałem za to kupić? W Lecha trzeba było ładować.
To był guru w Poznaniu. Kulczyk tamtych czasów…
W Lechu zwołali nas – prywaciarzy – na spotkanie. Byłem ja, naczelnicy kolei, prezydent. Był Hołderny, dyrektor mieszkanówki, który od ręki załatwiał mieszkania piłkarzom. Prezydent ot tak dawał pralki, lodówki, meble – wszystko. Jechałem do niego i narada nie narada – wystarczyło, że zapukałem i wstawiłem łeb do środka, od razu wychodził.
– Co potrzebujecie?
– To, to.
– Załatwimy!
I załatwiał.
Eksperci też co chwilę mówią o tym, by dawać szansę młodym. Zagłaskani są.
Najważniejsze w tym wszystkim jest to, by młodzi musieli wywalczyć sobie miejsce. Jeżeli młody wygra rywalizację, reszta drużyny go zaakceptuje. Jeśli jako trener dam coś komuś za darmo, piłkarz będzie wiedział, że to nie on sobie to wywalczył. U młodych zawodników nie liczy się wiek. Liczy się to, czy ktoś może wykonać jakąś robotę, czy nie. Jeżeli masz 18 lat i ja widzę, że jesteś świetny – grasz. Najlepsze ubezpieczenie na życie to praca. Zrobisz wszystko, co do ciebie należy, zawsze będziesz miał klub, kontrakt. Dobrym przykładem jest tutaj Marcin Wasielewski. Kojarzycie historię?
Nie.
Wychowanek Lecha. Trafił do nas rok temu po tym jak parę lat temu został odpalony z Lecha Poznań. Poszedł do B-klasy, potem do czwartej ligi, trzeciej, w końcu wylądował w rezerwach i pierwszym zespole. Zawsze wyrasta przed tobą mur. Ty musisz go albo przeskoczyć albo rozbić głową. Wasielewski rozbił głową. Piłkarze muszą martwić się o sprawy, które mają pod kontrolą. O zaangażowanie, podejście, sen. Nie kontrolują menedżerów, klubów, trenerów. Cała reszta to rozpraszanie. Szkoda prądu.
Czyli pan się nie wpisuje w ten nurt, by dawać młodym szansę z urzędu.
To czy jakiś wychowanek dostanie szansę czy nie to kwestia tego, czy mamy czas by wprowadzać naszego chłopaka, czy bierzemy obcokrajowca, który daje nam jakość tu i teraz. Trzeba znaleźć w tym wszystkim równowagę. Wiadomo, że – zwłaszcza w Polsce – w drużynie musi być więcej Polaków niż obcokrajowców. Musi być zachowana kultura tego kraju, język. Język tak w ogóle to jest minimum. W umowach powinien być zapis, że jak zawodnik po roku nie będzie w stanie dać normalnego wywiadu po polsku – wyjazd. Skoro piłkarz się nie uczy, to znaczy, że mu się tu nie podoba. A skoro nie chce tu żyć – prosta sprawa. Ja nie mówię, że każdy musi mówić perfekcyjnie, ale trzeba w takiej osobie widzieć chęć. Jeśli będzie chęć, to wszyscy mu pomogą. Ze mnie też na początku robili jaja. Wchodzę do szatni i mówię:
– Dobranocka!
Jaka dobranocka?! Chciałem powiedzieć „dzień dobry”, pomyliłem się. Gadałem, gadałem, żeby się nauczyć. Trzeba uświadamiać piłkarzy. Ja jeszcze nie widziałem w Niemczech zawodnika, który nie mówiłby po niemiecku. U nich to oczywistość. Żadne ćwiczenia nie dadzą młodemu więcej niż obecność doświadczonego zawodnika, od którego można się nauczyć. Dlatego jak już bierzemy kogoś zza granicy, bierzemy kogoś, kto ma jakość w grze.