Reklama

Nadchodzi nieuniknione. Mecze “u siebie” rozgrywane na innym kontynencie

redakcja

Autor:redakcja

08 września 2017, 14:34 • 4 min czytania 29 komentarzy

Tak naprawdę wszystko było do przewidzenia już w 1993 roku, gdy po golu Marco Simone AC Milan wygrał z Torino mecz o Superpuchar Włoch. Nie byłoby w tym meczu nic szczególnego, gdyby nie miejsce rozgrywania – przygotowujące się do Mistrzostw Świata Stany Zjednoczone. Na amerykańskim stadionie w amerykańskiej stolicy, w Waszyngtonie 25 tysięcy fanatyków piłki obejrzało mecz dwóch włoskich drużyn o włoskie trofeum. I choć globalizacja od tej pory miała dość umiarkowane tempo – jasne stały się konsekwencje zrobienia pierwszych kroków. 

Nadchodzi nieuniknione. Mecze “u siebie” rozgrywane na innym kontynencie

Superpuchar Włoch od tego czasu zagościł m.in. w Libii, Chinach i Katarze, europejskie kluby stałym elementem ligowego kalendarza uczyniły letnie tournee po Azji bądź Stanach Zjednoczonych. Dochodziło do tak kuriozalnych sytuacji, jak transfery egzotycznych zawodników, by zwiększyć zainteresowanie klubową marką w danym regionie. Kwoty, które zarabiali najsilniejsi na nieszczególnie wymagających sparingach na innych kontynentach musiały działać na wyobraźnię. W 2013 roku luźne mecze towarzyskie zebrano w formie International Champions Cup – letnich mistrzostw, w których brało udział kilka mocnych zespołów z najsilniejszych europejskich lig. Pierwszą edycję zamknął dwumecz na stadionie w Miami – najpierw o trzecie miejsce zagrało Los Angeles Galaxy z AC Milan, później w finale, tego samego dnia, Real zmierzył się z Chelsea. Na trybunach prawie 70 tysięcy widzów, transmisja oczywiście w najlepszej porze dla wielomilionowej publiki z USA, ale i w wielu innych miejscach świata.

W tym roku? W ramach tego samego turnieju do Chin i Singapuru polecieli piłkarze m.in. Bayernu Monachium, Arsenalu i Chelsea oraz obu klubów z Mediolanu, w USA tymczasem zagrali m.in. Manchester United i City oraz Real Madryt i FC Barcelona. Szczególnie te dwie ostatnie ekipy, mierząc się w El Clasico w Miami przy 66 tysiącach widzów na trybunach zelektryzowały piłkarski rynek. Skoro w imię biznesu udało się ustawić tego typu spotkanie, które oglądali nawet widzowie w Polsce, w środku nocy – to może czas, by na rynek amerykański czy azjatycki przestać rzucać mecze o pietruszkę, ale też istotniejsze starcia?

Próby takiego zrealizowania wejścia na kolejne rynki były zresztą już wcześniej. W dzisiejszym Financial Times redaktorzy tego biznesowego czasopisma przypominają rok 2008, w którym świat znalazł się jak dotąd najbliżej przeskoku w nową erę globalnego sportu. To wtedy na poważnie rozważano przeniesienie niektórych meczów Premier League na inne kontynenty, wzorem choćby NBA, która pierwsze ligowe, oficjalne spotkania w Japonii grała już na początku lat dziewięćdziesiątych. Ostry opór całego środowiska – kibiców, dziennikarzy, ale i polityków, oburzonych próbą wywiezienia z Wysp Brytyjskich jednego z największych skarbów tego rejonu, sprawił, że temat upadł. Albo raczej: że temat odłożono na lepsze, bardziej sprzyjające biznesowi czasy.

Te bardziej sprzyjające biznesowi czasy chyba właśnie nadeszły. Bardzo wyraźny sygnał do frontalnego ataku na rynki na innych kontynentach daje hiszpańska La Liga. Javier Tebas, prezydent hiszpańskiej ligi, właśnie w Financial Times ogłosił, że lidze bardzo zależy na rozwoju poszczególnych klubów, który mógłby stać się bardziej dynamiczny, gdyby część sezonu zagrano na przykład w Azji. – Na razie dyskusja jest na wczesnym etapie, ale jako liga będziemy popierać ten pomysł – powiedział dla FT.

Reklama

Od razu połączono to z wypowiedziami Charliego Stillitano, prezesa firmy Relevant Sports, organizującej m.in. wspomniany International Champions Cup. Na konferencji Soccerex w Manchesterze, Stillitano powiedział, że to jasny kierunek rozwoju jego projektu. – Przyszłością jest robienie meczów, które będą oficjalnymi spotkaniami ligowymi. Chcemy to robić w USA, w Chinach, w innych miejscach. Już teraz istnieją ligi, nie mogę zdradzić które konkretnie, rozmawiające z nami o możliwości organizacji czegoś podobnego w nadchodzących sezonach – cytuje jego wypowiedź Financial Times.

Tak, tego typu dyskusje toczą się od lat. Tak, od meczu Superpucharu Włoch w Waszyngtonie minęło już prawie ćwierć wieku, a nadal Serie A gra między Lombardią a Sycylią. Ale tak głośne wsparcie dla hiszpańskich hegemonów od lat łakomie patrzących na pozaeuropejskie rynki od szefa ich ligi może stanowić bodziec do wdrożenia przemian w życie. Moment wydaje się idealny – część Katalonii rozgoryczona transferem Neymara może uznać, że przeprowadzka na kilka spotkań do Pekinu czy Los Angeles jest konieczna, by rywalizować z katarskim kapitałem. Gdy Premier League dzieli tort z praw telewizyjnych w sposób, który pozwala zespołowi West Bromwich Albion finansowo rywalizować z górną połową hiszpańskiej tabeli, opór wobec postawienia kolejnego kroku na drodze do globalizacji w Hiszpanii powinien być zdecydowanie mniejszy. Za sprawą Red Bulla pękać zaczyna przecież nawet tradycyjnie konserwatywna Bundesliga.

Czy to zaprzedanie ideałów? Pewnie trochę tak. Czy to ruch krzywdzący lokalnych kibiców, tradycyjną bazę każdego klubu? Pewnie trochę tak. Czy to skok na kasę wbrew wieloletniej tradycji? Pewnie trochę tak. Ale jesteśmy w czasach, gdy nawet Barcelona sprzedała swoje miejsce na koszulkach, gdy nawet West Ham United zamienia swój przytulny Upton Park na stadion olimpijski, w czasach, gdy w niektórych miejscach łatwiej kupić klubowy toster przygotowujący chleb z wizerunkiem kapitana drużyny, niż karnet na jej mecze. Winyl był naprawdę w porządku, dopóki ktoś nie wymyślił nośników mieszczących się w aucie, a później też w zamkniętej dłoni. Romantycy mają kino i muzea. Futbol stał się biznesem.

A biznesowo korzystne są ligowe mecze w Chinach czy USA.

Najnowsze

Komentarze

29 komentarzy

Loading...