Sporo pochwał zbiera od nas na początku tego sezonu Górnik Zabrze. Wyniki to sprawa oczywista – tylko trzy kluby zgromadziły w ciągu pięciu kolejek więcej punktów, a i w Pucharze Polski drużyna Marcina Brosza grając w rezerwowym składzie, poradziła sobie z dwoma niżej notowanymi przeciwnikami, co przecież nie jest normą. Styl gry? Niby kwestia gustu, więc zrozumiemy ewentualne protesty, ale trzeba przyznać, że na Górnik patrzy się całkiem przyjemnie (no, może poza meczem z Arką). Najbardziej jednak podoba nam się personalny kształt drużyny, wyraźne przestawienie wajchy – danie szansy Losce, Wolniewiczowi, Wolsztyńskim, Ambrosiewiczowi, Żurkowskiemu czy Kurzawie, zamiast opierania się na kopaczach, dla których Górnik byłby tylko kolejnym miejscem pracy i obcokrajowcach siódmego sortu. Teraz dochodzi jeszcze jeden aspekt, o którym nie wspominaliśmy, a wypada.
Zainteresowanie kibiców. Ludzie w Zabrzu znów żyją tym klubem. Mogliście o tym poczytać w wywiadach naszej stronie, choćby ze wspomnianymi braćmi Wolsztyńskimi czy z trenerem Marcinem Broszem. Przytoczymy dość wymowne fragmenty z rozmowy ze szkoleniowcem:
Mnie najbardziej cieszy, że nie tylko odzyskaliśmy tych kibiców, którzy byli zniesmaczeni po spadku. Zyskaliśmy też nowych, którzy dziś na Górnik patrzą z przyjemnością. Bo taka prawda, że graliśmy dla nich, a nie dla ekspertów, którzy mieli do nas masę zastrzeżeń. (…) Całkowicie szczerze – Górnik ma przeogromny potencjał, muszę się skupić na jego wykorzystaniu, a nie zadowalać się sukcesami, które są tak naprawdę tylko przystankami. Stadion, kibice, historia. Nie wiem, czy zaobserwował pan to w drodze do nas, ale tu wielu ludzi w zwykły dzień chodzi w koszulkach Górnika. Utożsamiają się z tym klubem, od poniedziałku do niedzieli jesteśmy na ich ustach. To potężne wyzwanie sprostać ich oczekiwaniom. To jest to. Jak skończymy wywiad, to zapraszam pana na murawę, pójdziemy wejściem dla piłkarzy. Trzy dni temu było tu przedszkole. Dzieci poznały historię, stadion z perspektywy trybun, ale gdy zeszły do mnie na dół, to stanęły jak wryte, zaniemówiły. Magia. To naprawdę robi wrażenie.
Ale wiadomo – ładne zdania ładnymi zdaniami, a co innego suche, niepodlegające dyskusji liczby. Więc tak – za nami trzy domowe mecze Górnika w tym sezonie:
– 22 708 widzów na Legii Warszawa,
– 22 708 widzów na Wiśle Kraków,
– 22 708 widzów na Arce Gdynia.
Nietrudno wyliczyć średnią frekwencję. No i nie można mówić, że to głównie marka rywali przyciągała ludzi na stadion, bo był on pełny zarówno wtedy, gdy przyjechały duże firmy, jak i w ostatnim meczu z Arką, która – co naturalne – budzi trochę mniejsze zainteresowanie niż wcześniejsi goście na tym stadionie. A trzeba dodać, że z reguły chętnych na bilety jest jeszcze więcej niż miejsc na stadionie.
Jak to się ma do reszty ligi? Jak na razie tylko jeden mecz w sezonie zgromadził na trybunach więcej osób niż domowe spotkania Górnika. Sobotnie derby Krakowa, na które przyszło 25 523 kibiców. Poza tym, jeszcze tylko cztery spotkania przyciągnęły na stadion więcej niż 15 tysięcy osób: mecz Lecha Poznań z Sandecją Nowy Sącz (18 667), spotkanie Lechii Gdańsk z Cracovią (15 624), starcie Lecha Poznań z Zagłębiem Lubin (15 121) oraz konfrontacja Legii Warszawa z Koroną Kielce (15 041). Czyli jeśli spojrzymy na średnią frekwencję poszczególnych klubów w meczach u siebie, to do Górnika reszta ligi nie ma startu. Różnica wynosić będzie kilka lub kilkanaście tysięcy ludzi – w przypadku drugiego Lecha jest to średnio 6 851 osób mniej.
Czyli nokaut. Jasne, nie można zakładać, że ciągle będziemy widzieli taką przepaść, duże znaczenie będą miały pewnie wyniki ekipy Marcina Brosza, ale z drugiej strony – teraz naprawdę trzeba by się mocno postarać, by zniechęcić do siebie tę rzeszę ludzi. Sukces już można odtrąbić.
Fot. FotoPyK