Wysyła Kaczyńskiego do spowiedzi, jest za przyjęciem do Polski uchodźców i chwali Benedykta XVI za abdykację z tronu Piotrowego. Pierwszy polski hierarcha kościelny, który odbierał komórkę, a zarazem były sekretarz episkopatu nie wybrany na drugą kadencję ze względu na zbytnią medialność. Ksiądz biskup Tadeusz Pieronek był zawsze krok przed kolegami po fachu. Łamie zasadę, że ksiądz musi być były, żeby mówić jakie ma przekonania.
Rozmawia ksiądz biskup z człowiekiem, który całkiem niedawno nie otrzymał rozgrzeszenia.
Zdarza się.
Powód mało oryginalny – seks przedmałżeński. Wstrzemięźliwość seksualna przed ślubem jest jedyną drogą Bożą?
Grzech jest grzechem. Niezależnie od tego, czy popełnimy go przed małżeństwem, czy w małżeństwie, kiedy mówimy o zdradzie. Wszystko zależy od nastawienia penitenta. Jeżeli przyznaje się do grzechu i przyrzeka poprawę, ma prawo do rozgrzeszenia. Jeżeli natomiast mówi: „ja to powtórzę, bo mi się należy”, to wtedy rozgrzeszenia nie ma. Ponieważ ktoś trwa w przekonaniu, że wolno mu robić to, co z punktu widzenia chrześcijaństwa jest moralnie zabronione.
Kilka miesięcy po wspomnianej spowiedzi otrzymałem rozgrzeszenie. Z powodów niezwiązanych z wiarą rozstałem się z ówczesną dziewczyną. To był długi związek.
Ustała okoliczność, która naraża człowieka na pokusę grzechu. Tak to się nazywa w teologii moralnej.
Moralność to dla mnie odpowiedź na pytanie, czy przypadkiem nie robię komuś krzywdy. A tutaj otrzymuję rozgrzeszenie po tym, jak – być może – skrzywdziłem bliską mi osobę rezygnując z naszej wspólnej relacji.
Chrześcijaństwo jest religią objawioną. To znaczy niesie prawdy, których człowiek nie wymyślił. Zawarte są one w wielkim w skrócie w formule „Wierzę w jednego Boga”.
Moralność możemy sprowadzić do jednego przykazania – miłuj Boga. Jak miłujesz Boga, to postępujesz zgodnie z tym, czego od ciebie żąda. Jeżeli ktoś mówi: „no, ja zgadzam się z Chrystusem w tej części, ale tu mam swój pogląd”, to znaczy, że czyni Go kłamcą. Oczywiście można mieć swoje zdanie. Tyle że jak ktoś obiera własną drogę, to nie idzie drogą, którą wskazuje Chrystus.
Socjolog Zbigniew Bauman zauważa, że młode pokolenie spożywa religię a la carte, wybierając to, co im przypada do smaku i odrzucając całą resztę.
To nie jest dzisiejszy problem, tak chrześcijanie robili od początku. Każdy z nas jest słaby i nie ma człowieka, który nie byłby grzesznikiem. Oczywiście posłuszeństwo wobec Boga objawia się różnie. W zależności od tego, jak zostaliśmy przygotowani do wiary, jak ją przeżywamy. Czy traktujemy ją jako okazję do świętowania tradycji, czy zastanawiamy się, co ta tradycja oznacza.
Do kościoła co niedzielę chodzi około 40% Polaków. Dużo wyższy odsetek korzysta z ceremonii kościelnych. Jesteśmy katolikami, bo chrzest, bo ślub, bo pogrzeb.
Tradycja oznacza pewne przywiązanie do tego, co jest w religii. Jeżeli przyjmuje się tradycję, a odrzuca istotną treść, dzięki której ta tradycja powstała, religia nie ma sensu.
Donald Tusk był krytykowany, że tuż przed startem w wyborach prezydenckich stanął przed ołtarzem z żoną Małgorzatą. Ślub cywilny wziął 27 lat wcześniej.
Ja nie oceniam tego krytycznie, bo nie mam żadnych ku temu podstaw.
Ponoć 30% polskich ateistów regularnie bywa w kościele. Taka postawa byłaby absurdalna w krajach Europy Zachodniej, np. we Francji.
Jest to pewne zjawisko, które odnotowaliśmy już w historii naszego państwa. W latach Solidarności wszyscy chodzili do kościoła. Niewierzący, ale praktykujący. To była ta grupa ludzi zupełnie dziwnych, dziwolągowatych.
Teraz dużo bardziej powszechna jest deklaracja „wierzący niepraktykujący”.
Podstawową sprawą jest zawsze przykazanie miłości Boga i bliźniego. Ja miłuję Boga ponad wszystko, bo on wszystko może i wszystko mi dał.
Pamiętam, że kiedyś wygłaszałem jakieś kazanie w Londynie, to był polski kościół. Głoszę, że bez Boga nic nie możemy uczynić. Po mszy podeszła do mnie starsza pani i łamiącym głosem mówi: „A co to ksiądz opowiada? Przecież ja mam dwie niepełnosprawne córki”. „A skądże ma pani tę siłę, żeby się nimi zajmować? Ktoś ją pani dał? Sama wyrosła?”. Jesteśmy stworzeniem Bożym i wszystko możemy na tyle, na ile Bóg nam pozwoli.
Kościół wykłada, że cierpienie uszlachetnia. I później czytam badania, że ateiści są bogatsi od katolików.
Jeżeli ktoś bogaci się bez zachowania zasad takich jak „nie kradnij”, „nie mów fałszywego świadectwa”, nie wycinaj sobie drogi do kariery po trupach, no to rzeczywiście może tak być. Ale czym jest cierpienie? Śmierć i zło jest następstwem grzechu. Grzechu pierworodnego, jak to określamy w teologii. Skutkiem skazy, na jaką człowiek naraził się przez pierwsze nieposłuszeństwo Bogu. Bóg odrzucił człowieka. Ten właśnie przez to stał się bardziej skłonny do zła niż do dobra.
Ta słabość wydawała się nie do przezwyciężenia aż do przyjścia na świat Chrystusa. Zmartwychwstanie jest kluczem do życia chrześcijańskiego. Żyjemy wiedząc, że nasz pobyt na Ziemi jest tylko przejściem. Życie nie ginie.
Zmartwychwstanie to fundament wiary katolickiej. Doskonale jednak pamiętam słowa księdza, który nauczał mnie religii w gimnazjum. „Zmartwychwstanie Chrystusa wymyślono. Dlatego, że ludzie są jak niewierny Tomasz – zbyt małej wiary, by bez jednoznacznego dowodu przyjąć Jego boskość”.
Takie słowa w ustach księdza to oczywiście skandal. Mówimy o osobie niewierzącej. Ale proszę zwrócić uwagę, że apostołowie też byli ludźmi niewierzącymi. I to właściwie aż do Zesłania Ducha Świętego. Piotr się zaparł, Judasz zdradził. Byli oni pewnie zachwyceni Chrystusem, ale nie bardzo wierzyli w to, co się dzieje.
Wiara to jest inny świat. To jest praca nad życiem, które przekracza próg śmierci. Natura ludzka natomiast to szukanie wszędzie swojej racji. Jak się komuś nie opłaca wierzyć, to nie wierzy.
Odkąd przeczytałem, że statystycznie ateiści mniej boją się śmierci od osób wierzących, jestem zdezorientowany.
Mierzenie religii statystykami niewiele daje. Wiernych Bogu w Starym Testamencie była garstka. To oni pchali całą sprawę przymierza z Bogiem, byli kołem zamachowym. I zawsze tak jest. Tysiące grzeszników, a jeden święty.
Akceptuje ksiądz biskup w pełni Boga ze Starego Testamentu?
Bóg się nie zmienił. Zmieniła się tylko droga postępowania Boga z narodem wybranym, jako pewną rzeczywistością ludzką, która miała kontakt z Bogiem.
Ten kontakt był bolesny. Abraham musiał złożyć w ofierze długo oczekiwanego syna, a Hiob – na skutek przekomarzania się Boga z szatanem – stracił majątek, rodzinę i zdrowie.
To było bez przerwy zawierzanie przymierza między narodem wybranym a Bogiem i bez przerwy naruszanie tego przymierza. W końcu odrzucenie Mesjasza.
Bardzo chętnie czytam Stary Testament. Tam jest wszystko jasno powiedziane. Białe, czarne, białe, czarne, białe, czarne. A życie ma pomiędzy całą gamę szarości i kolorów. Sądząc po chłopsku, ten Stary Testament się Panu Bogu nie udał. Choć znajdujemy w nim zasadę miłości Boga i bliźniego. Ale zawartą daleko. Jest przede wszystkim Bóg. Oko za oko, ząb za ząb. Pan Bóg to tolerował.
Zła zasada?
Szatańska.
Często słyszę rozumowanie, że wybaczyć trzeba, ale najpierw ktoś musi się pokajać, przeprosić. Chrystus nie wymagał tego warunku. Jak go zabijali, mówił: „przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią”. To jest bardzo głęboka sprawa, do której nikt z nas właściwie nie dorasta.
Co z odrzuconymi przez Boga?
Oni nie są odrzuceni przez Niego, tylko sami nie chcą kroczyć drogą Bożą i wykluczając się w ten sposób z grona ludzi, którzy otrzymują zbawienie. Zbawienie nie jest zniszczeniem człowieka, to jest istota niezniszczalna. Bóg stworzył człowieka z miłości, każdemu otwiera drogę do powrotu. Największemu zbrodniarzowi. Wszyscy mamy swoje obciążenia i upadki.
Religia jest uznaniem niesamowystarczalności człowieka. To nie sprawia przypadkiem, że ludzie wierzący mają poczucie bezsensu przeżywania życia? Przecież i tak to, co najlepsze ma przyjść dopiero po śmierci. Czytając słowa „błogosławieni, którzy się smucą, albowiem oni będą pocieszeni”, trudno traktować każdy dzień jako nowe opowiadanie.
Ja rozumiem to w ten sposób, że każdy dzień jest pewnym początkiem. Jest szansą na podniesienie się, ale jest i zagrożeniem. Dziś się nie udało, jutro się uda. Może jutro uda się lepiej? Bo spostrzegłem, że praca nad sobą pomaga, daje jakieś rezultaty.
Może receptą na to, aby polski katolicyzm przestał być kojarzony jedynie z obrzędem są słowa Krzysztofa Jackowskiego. „Nie patrzmy na palec Chrystusa, lecz na to, co on wskazuje”. Według jasnowidza prawdziwą modlitwą jest czytanie książek.
Czytanie książek pogłębia wiedzę i kształtuje charakter. Tak, także jest modlitwą, to część prawdy. Modlitwa jest przede wszystkim sposobem na bycie z Bogiem, na trwanie w jego obecności. Jeżeli Bóg jest wszystkim, no to zawsze bycie z kimś kochanym jest ubogaceniem. I im głębiej to robimy, tym bardziej tego szukamy.
Modlitwą może być praca?
Wszystko może nią być – każdy nasz czyn, każda nasza myśl, która jest poddana Bogu. Człowiek chce się udoskonalić, czyli uświęcić. Ma radości, smutki i przedstawia je Bogu. Życie może być trwałą modlitwą. Jan Paweł II właściwie ciągle trwał w obecności Bożej, widać to było po jego twarzy. Na wycieczkach zawsze miał dłuższy moment oddalenia się od grupy i rozmowy z Panem Bogiem. Normalny, zwykły człowiek, a jednak innego wymiaru.
Jeżeli bohater tego filmu mówi szczerze, to odmówił właśnie modlitwę?
Oczywiście. Siadamy przy stole i modląc się przed posiłkiem zachowujemy się uczciwie wobec tego, któremu wszystko zawdzięczamy. To ma charakter także wychowawczy.
Trochę inaczej modlą się protestanci, trochę inaczej wierni w sąsiedniej parafii. Ale to wszystko to samo. Formy modlitewne to przecież zazwyczaj rzeczy, które zostały nam w spadku po świętych. Korzystanie z nich jest pożyteczne, lecz można to zupełnie pominąć. Modlitwa to jest moja rozmowa z Bogiem. Wewnętrzna, bez słów. On nie musi słuchać, zna człowieka na wylot.
Kamil Bazelak to były katolik, którzy dziś jest protestantem. Tak argumentuje wybór drogi wytyczonej przez Marcina Lutra. „W Kościele rzymskokatolickim większość wiernych jest dla siebie anonimowa. Przedstawiciele Kościoła protestanckiego za to spotykają się po nabożeństwach na herbatkach parafialnych, obiadach diakonijnych. Dyskutują. To bardziej zwarta, zżyta grupa ludzi”.
To kwestie dobrych lokalnych zwyczajów, środowiska. Proszę spojrzeć na wsie, gdzie ludzie się znają, ale też i na wielkie metropolie. Herbatki, obiady katolików to w Stanach Zjednoczonych i w Niemczech norma. Ksiądz wychodzi przed kościół, wita przybyłych, rozmawia z nimi. Wierni przyjeżdżają niekiedy z dość daleka, dziesiątki kilometrów. Zanim wrócą do domu muszą coś zjeść. A zawsze lepiej je się wspólnie, w grupie.
Założeniem ostatniego soboru było uwspółcześnienie Kościoła. Ksiądz biskup był wtedy w Rzymie.
Sobór nie był po to, żeby unowocześnić Kościół, tylko by znaleźć środki skutecznego oddziaływania Kościoła na świat. Kościół się nie zmienia. Owszem zmieniają się pewne zwyczaje, pewne drobiazgi zewnętrzne. Jednak proszę zwrócić uwagę, Kościół nie zrezygnował z żadnej prawdy od początku swego istnienia, z żadnego przykazania.
Jest ksiądz biskupem soborowym?
Nie mogę nazwać się biskupem soborowym w tym znaczeniu, że brałem bezpośredni udział w soborze. Byłem wówczas na studiach, a to były obrady zamknięte. Interesowałem się nimi. Codziennie ukazywał się biuletyn soborowy w pięciu językach, także w języku polskim. Uważam się za biskupa soborowego dlatego, że Sobór watykański II zrobił na mnie ogromne wrażenie i bardzo mi się przydał. Zwłaszcza wtedy, kiedy miałem go przerobić na język zrozumiały dla codziennego słuchacza. Ten tekst był bardzo wypracowany, napisany językiem teologicznym.
Jako sekretarz generalny episkopatu był pan bodaj pierwszym duchownym, który zaczął rozmawiać z dziennikarzami.
Dziennikarzom brakowało słów. To była zupełnie inna płaszczyzna, inny język. Trzeba było się jakoś dogadywać, więc wszystko tłumaczyłem im jak dzieciom. To były dla nich zupełnie nieznane rzeczy.
Skąd taka otwartość?
Proszę pana, warto rozmawiać. Kościół jest znany czasem z gazet, czasem z opowiadań, a najczęściej z krytyki. Kiedyś jeden historyk napisał o Kościele naukową książkę „Vixdum venerabiles” – prawie czcigodni. Opisał tam życie księży z akt sądowych. No to czego można się było spodziewać?
Słysząc o kolejnym skandalu pedofilskim z udziałem księży, staram się zachować zdrowy rozsądek. Przecież tego typu zboczenia dotyczą każdej z grup zawodowych.
Ależ oczywiście. Kościół przyznaje się do tego, że jest grzeszny. Świętym w Kościele jest Chrystus. Sama instytucja jest ułomna, popełnia błędy. Ale jeżeli zna się ją tylko z tej strony, no to jest fatalne.
Lata temu rozmawiałem z Moniką Olejnik. Powiedziałem jej, że są księża i księżyska.
Widzę pozytywne efekty Soboru watykańskiego II następująco. Kościół stał się bardziej otwarty na świat, na media, Jan Paweł II rozmawiał z przedstawicielami innych religii. Z sondażu CBOS wynika tymczasem, że na przestrzeni dekady ubyło mu wiernych w wieku 18-24 lata z 86 do 77%, a z 6 do 15% wzrosła liczba osób deklarujących brak wiary. Czyli jednak porażka?
Proszę pana, żadnego soboru Kościół nie zrealizował do końca.
To jak z obietnicami przedwyborczymi?
Wolałbym porównanie do narady rodzinnej. Ojciec i matka głowią się: „Musimy przyzwyczaić dzieci do pewnych rzeczy, do jakiegoś postępowania. Nauczyć ich czegoś”. Część z tych postanowień, pragnień wchodzi w życie. Albo w całości, albo w pewnej części. Reszta czeka na następny sobór. (uśmiech)
Trzeba to tak przedstawić ludziom, żeby przekonali się, że to wszystko jest dla ich dobra.
„Często księża nawiązują do polityki i myślę, że to się nie podoba młodym”– to pierwsza z odpowiedzi na pytanie, dlaczego młodzież opuszcza Kościół. Ksiądz biskup jest za przyjaznym rozdziałem państwa z Kościołem.
Ksiądz nie jest od tego, żeby zajmować się polityką w sensie partyjnym – popierania którejś z partii, zdobywania władzy i jej przekazywania. Może mieć własne przekonania, ale nie powinien zajmować się propagandą polityczną. Druga z definicji polityki to troska o dobro wspólne. I to my wszyscy musimy robić. Zbigniew Brzeziński, były doradca prezydenta Jimmy’ego Cartera, zapytany przez dziennikarkę, jak rozumie politykę, powiedział, że politykę trzeba uprawiać z zachowaniem norm moralnych. Polityka musi być moralna.
Jak przez pryzmat moralności ksiądz biskup skomentuje taśmy księdza Sowy?
Nie jestem w stanie wiele powiedzieć, wszystkiego nie przeczytałem.
Były dyrektor Religia.tv w wulgarnych słowach nawoływał do zniszczenia „Gazety Polskiej” oraz wspominał kolację z Ryszardem Petru.
Plotki, ploteczki. Gdyby nagrać jakiekolwiek towarzystwo, które siedzi przy stole i jeszcze popija… Uważam za skandal to, że takie nagrania się robi. To dopiero jest niemoralne.
Zgoda. Ale wie ksiądz biskup, jeżeli duchowny obsadza stanowisko przewodniczącego rady nadzorczej jednej z najważniejszych spółek Skarbu Państwa, to ludzie mogą czuć się zaniepokojeni.
On może mówić, że wolałby tego czy innego polityka. Przecież i tak nie ma mocy sprawczej, o pewnych rzeczach nie decyduje. Po prostu ploteczka i piąteczka. Mówi, żeby zniszczyć „Gazetę Polską”. Jest pełno ludzi, którzy chcą zniszczyć „Gazetę Wyborczą”. Jak ktoś wyciąga z tego wnioski polityczne, to widocznie takie sytuacje stanowią dla niego paliwo, w jakiś sposób mu pomagają.
Ksiądz biskup – jako dawny szef komisji konkordatowej – jest głęboko rozczarowany tym zdarzeniem?
Proszę pana, ja jestem człowiekiem przedwojennym, mam już 83 lata. 60 lat kapłaństwa, 25 biskupstwa. Przeszedłem dużo, widziałem dużo, przeżyłem. I mam duży dystans do świata. Myślę, że powinniśmy mieć tyle, na ile nas stać. Więcej pokory. Nam wydaje się, ze wszystko wiemy, kiedy tak naprawdę wiemy bardzo mało. O ludziach, o poszczególnych sprawach. Deklarujemy, że chcielibyśmy to urządzić w sposób najlepszy. No, komuniści też chcieli najlepiej. Okazało się, że dla siebie.
Świat zmierza w kierunku dyskotek w kościele. Polski Kościół jest gotowy na odzyskiwanie w ten sposób wiernych?
Myślę, że nie. Kościół jest kościołem, to dom Boży. Na dyskoteki jest miejsce gdzie indziej. W salach dyskotekowych na pewno mszy świętej się nie odprawia.
A może, aby skutecznie oddziaływać na świat, Kościół potrzebuje rewolucyjnych zmian. Na przykład zniesienia celibatu.
To nie byłoby wcale jakąś wielką rewolucją, ponieważ celibat jest pomysłem ludzkim. Kościelnym, owszem, ale opartym na przekonaniu, że księża będący celibetariuszami są bardziej do dyspozycji Kościoła niż ci, którzy mają żony. Bo jak ktoś ma żonę, dzieci, no to w pierwszej mierze dba o te dobra, które zostały mu powierzone jako mężowi, ojcu czy dziadkowi.
W Kościele wschodnim są żonaci księża.
Celibat to nie jest żaden dogmat wiary. Można go znieść, choć Kościół upiera się przy tym, że straciłby dużo, gdyby to zrobił.
A ksiądz biskup jak uważa?
Ja jestem za. Choć wiem, że to kosztuje i że mnie nie opłacałoby się już szukać żony. (śmiech)
Jakże inaczej słuchałoby się wówczas kazań na temat istoty życia rodzinnego. Przyrost naturalny Watykanu na dziś to okrągłe zero. Księża byliby bardziej wiarygodni.
Czy lekarz powinien przejść wszystkie choroby, żeby je znać? Wie pan o tym, że Kościół spowiada. Księża znają życie rodzinne wiernych od podszewki. Od złej strony, to prawda. Ale można też powiedzieć, z wielką słusznością, że życie rodzinne ze strony konfesjonału czasem wygląda bardzo pięknie. Mamy obraz człowieka takiego, jakim on jest.
37% nowo zawartych małżeństw rozwiedzie się – alarmują uczeni.
To jest bardzo zależne od tego, co się sieje.
A co się sieje?
Idee, które zmierzają do tego, żeby w ogóle wycofać się z małżeństwa, przekreślić wartość trwałych związków. Uważa się, że są one przyczyną zła w rodzinie. Jeżeli ktoś ma taki pogląd, to oczywiście będzie zwalczał małżeństwo, dopominając się różnych możliwości. Przede wszystkim tego, co bardzo dzisiaj modne. Żeby uznać wszelkie związki za małżeństwo.
Pewno znów zabrzmi, że jestem ekstremistą, ale…
Proszę powiedzieć.
Ja nie mam nic przeciwko temu, żeby uznać związki partnerskie, nawet osób jednej płci. Ale to nie jest małżeństwo. A idą w tym kierunku, żeby głośno powiedzieć: „to też jest małżeństwo”. Zatrzeć różnice między koniem a krową, za przeproszeniem.
Czym innym jest małżeństwo trwałe, które przysięga sobie wierność aż do śmierci, czym innym jest konkubinat, czym innym separacja i rozwód. To są wszystko formy pewnej egzystencji związanej z małżeństwem. A jeżeli się powie wsio rawno, no to co mamy? Dwunasto-, trzynastolatka rodzi, bo wszystko wolno.
Zrobiłem wśród niezamężnych znajomych szybką sondę. 80% z nich deklaruje wiarę katolicką, jednak tylko jedna para czeka z rozpoczęciem współżycia do nocy poślubnej. Czym tłumaczą rozwiązłość? Istotną rolą, jaką seks odgrywa w każdym związku. Dopasowanie seksualne jest dla nich równie ważne, co dopasowanie życiowe. Dlatego przed ślubem decydują się nie tylko na stosunek płciowy, ale i na wspólne mieszkanie.
Może wspólne mieszkanie przed przyjęciem sakramentu powinno być wręcz wymogiem Kościoła, podobnym do obowiązku odbycia nauk przedmałżeńskich? Dobrego Kościoła, który dba o trwałość relacji miłosnych wiernych.
Myślę, że gubimy tutaj jedną wielką wartość, jaką jest wierność małżeńska. Przecież młodzi ludzie, którzy chcieliby sprawdzić, czy się nadają, będą próbować w takim okresie, gdzie normalnie małżeństwo zawsze działa dobrze. Konflikty pojawiają się po jakimś czasie. Wtedy może być dopasowanie seksualne, a nie będzie go w wielu innych dziedzinach.
To nie jest argument, a raczej próba usprawiedliwienia tego, co się dzieje. I to nie jest dzisiejszy problem, naprawdę.
Dzisiaj jest bardziej wyeksponowany?
Przede wszystkim wszyscy namawiani są do tego, żeby szukać okazji. Te informacje, zachęty do używania środków antykoncepcyjnych…
W każdym klubie znajdziemy maszynkę z prezerwatywami.
Które mają zabezpieczyć przed czym? Przed tym, co jest najważniejsze. Przed życiem. Żeby Bóg go nie dał, mimo współżycia. Bo to dla nas jest niewygodne.
Używanie prezerwatyw to także troska o zdrowie. Ochrona przed chorobami wenerycznymi.
No tak.
„Nie krytykujcie masturbacji, bo to seks z kimś, kogo się naprawdę kocha” – apeluje Woody Allen.
Przepraszam, ale ten człowiek nie jest dla mnie żadnym autorytetem moralnym.
Oczywiście masturbacja, zwłaszcza w okresie dojrzewania młodego człowieka, to wielka atrakcja. Czasem nastolatek nie zdaje sobie w ogóle sprawy z tego, co robi. Wstrzemięźliwość to wybór trudnej drogi, która kształtuje charakter człowieka.
Co ksiądz biskup przez to rozumie?
Pojęcie cnoty jest dzisiaj prawie nieznane. A to nic innego, jak sprawność w czynieniu dobra. W różnych dziedzinach. Rzemieślnik nie będzie fachowcem, jak się przez lata nie wydoskonali. Życie wewnętrzne człowieka to też pewien warsztat. Jak idziemy prostą drogą – robimy to, co nam się podoba, depcząc po drodze wszystkie zasady – to mamy potem kłopoty.
Wstrzemięźliwość, cnota. A gdzie dążenie do szczęścia? Epikureiści mawiają, że to ono powinno być celem naszego życia.
Szczęście jest mrzonką. Ludzie, którzy mają miliony, miliardy, korzystają ze świata. Ale czy oni są szczęśliwi? Pieniądze to dostęp do wszystkiego, lecz także – bardzo często – zatrata granicy moralnej.
Pieniądze pozwalają pomagać innym. Przykład – Marcin Różalski, zdeklarowany satanista.
Owszem. Jednak niekiedy pomaganie potrzebującym to zagłuszanie sumienia. Ono czuje, że to życie nie jest takie, jakim powinno być. Dobrze, że przynajmniej to pomaganie jest…
Proszę mnie źle nie zrozumieć. Nie chcę kwalifikować wszystkich ludzi bogatych jako drani i oszustów. Zdarzają się wśród nich naprawdę wspaniałe osoby, także od strony wewnętrznej. Umiejące trzymać swoje człowieczeństwo na poziomie.
Takich ludzi ma na myśli papież Franciszek przemawiając: „lepiej być dobrym ateistą niż złym chrześcijaninem, który prowadzi podwójne życie”?
Sumienie ludzkie jest busolą naszego życia. Warto przeczytać „Deklarację o wolności religijnej” – jeden z najkrótszych dekretów Soboru Watykańskiego Drugiego.
Jeżeli ktoś został wychowany w ateizmie albo przeszedł na ateizm z przekonania, to ma obowiązek postępować tak, jak dyktuje mu sumienie.
Papież Franciszek twierdzi, że nie jest przesądzone, iż ateiści nie trafią do nieba. Te słowa zostały przyjęte na świecie jako wielki przełom.
Sobór mówi o różnych kręgach przynależności do Boga. Począwszy od wielkich świętych; przez tych, którzy nie wierzą, a praktykują; praktykują, a nie wierzą; wyznawców innych religii, aż po ludzi żyjących na świecie nie znając Boga. Tych kategorii można naliczyć dziesiątki i to my mamy z nimi problem. Pan Bóg tego kłopotu nie ma. A to On decyduje o zbawieniu.
ROZMAWIAŁ HUBERT KĘSKA