Przypomniało mi się godne Riquelme zagranie Żewłakowa do Boruca w Irlandii Północnej. Przypomniało mi wywołujące torsje 0:1 z Łotwą za Bońka. Przypomniał mi się Tomasz Lisowski grający w pierwszym składzie reprezentacji Polski w meczu o punkty. Przypomniała mi pełna rozmachu gra Polaków na Wembley, gdy Wójcik ustawił ich taktyką 10-0-Trzeciak. Przypomniała mi się godna reklamy o nie chcącym zapłonąć konarze ofensywna impotencja naszych z Ekwadorem. Przypomniały się te wszystkie upiorne mecze o stawkę, gdzie przyjeżdżał do Polski rywal, na którego patrzyliśmy z góry, myśleliśmy “ura bura ciocia Agata”, a potem przegrywaliśmy po samobóju dupą.
Aż wreszcie przypomniały mi się słowa Roberta Lewandowskiego w GW:
Nie wiem, co będzie za kilka lat. Albo bliżej. Czy szkolenie jest na takim poziomie, że piłkarze, którzy wejdą do kadry, będą jej wzmocnieniem? Niepokoję się o to. Nie wiem, czy znalazłbym wielu zawodników w wieku 18-22 lata, którzy zaraz powinni dołączyć do reprezentacji, zdolnych od razu wejść do pierwszej jedenastki.
Na przykład rocznik 1985 r., królujący na prawej stronie Kuba Błaszczykowski, Łukasz Piszczek….
Tego ostatniego może zastąpić Bartek Bereszyński. Ale widzicie jeszcze kogoś, żeby była rywalizacja? Widzicie jakichś młodych bocznych pomocników? Czy nowi się pojawią, czy będą w stanie wejść do pierwszej jedenastki?
Za pomocą wehikułu czasu, jakim była daremna próba meczu reprezentacji Polski U21 ze Słowacją, gdzie zagraliśmy całą dobrą minutę, przeniosłem się znowu do czasów niezapowiedzianych i bolesnych boiskowych – wybaczcie – wpierdoli. Schematu: mecz otwarcia, mecz o wszystko, mecz o honor. Opowiadania, że jak świat światem w nocy jest ciemno, po wtorku następuje środa, a Polacy dobrze wypadają z kontry, by potem oglądać żenujące kontry i dostrzegać własną dojrzałość po tym, że wykrywasz ordynarne kłamstwo tuszujące naszą kompletną niezdolność do ataku pozycyjnego. Zamiast sensownego rozegrania, naszym dyrygentem zostaje przypadek przez małe “p”. Defensorzy czapką przykrywają napastników tylko na Transfermarkcie. Istnieją kultury bakterii, które mają większą kulturę gry w piłkę. Ogółem nikogo do gry na fortepianie, nikogo do jego noszenia, nie udało się zresztą nawet załatwić fortepianu, jest tylko wysłużony akordeon z dziurawym miechem.
To wszystko znam sprzed lat. Taką kadrę nauczyłem się oglądać przez lata, taka co jakiś czas wmeldowywała mi nóż w plecy. I na taką kadrę odtrutką był Nawałka, Lewandowski i spółka. Tym bardziej zacząłem dziś doceniać to, co grają, bo człowiek łatwo się przyzwyczaja, do tego pamięć ma tendencję do wypierania traum tak straszliwych jak gra Dariusza Dudki ze Słowenią w Mariborze.
Zaraz potem zacząłem się martwić. Przecież mówimy o młodzieżówce. Zawodnikach, którzy są przyszłością naszej kadry. Powinienem być właśnie przerażony. Przecież za chwilę to wszystko może powrócić. Za chwilę znowu powrócą zacięte boje z Estonią. Za chwilę na trybunach Stadionu Śląskiego najaktywniejszy będzie mroźny wiatr.
Ale potem zdałem sobie sprawę, że nie istnieje na świecie dorosła reprezentacja, która gra tylko – powiedzmy – trzema rocznikami. Zdałem sobie sprawę, że owszem, być może uciekła nam fajna przygoda, na którą mogli nas zabrać ci chłopcy, ale ich porażka ma znacznie mniejsze znaczenie, niż to na pierwszy rzut oka się wydaje.
Bilans Roberta Lewandowskiego w U21: 1 mecz, 0 goli. W ataku zagrał z Krzywym, zmieniał go Grzelczak. W tym meczu zagrał Sebastian Spychała, ostatnio gracz Pisy Barczewo. Dodajmy, że Marcin Krzywicki strzelił w owym meczu z Białorusią bramkę, tak samo jak Łukasz Slifirczyk, ostatnio w Chojniaku Wieniawa.
Nigdy na pierwszą reprezentację nie składa się tak wąski przekrój roczników. Zawsze są weterani, zawsze są gołowąsy, zawsze są ci w tzw. najlepszym dla piłkarza wieku. W szerszym kontekście nie ma to większego znaczenia, że chłopcy z tych akurat roczników nie tworzą wielkiej drużyny – ważne jest, by kilku z nich pomagało dorosłej kadrze. I tak właśnie jest, bo przecież dwóch z nich jest tak dobrych, że na całe szczęście nie marnuje cennego czasu poświęconego regeneracji na ten turniej. A przecież poza Zielińskim i Milikiem jest już Linetty, a przecież widziałbym takiego Kedziorę jako drugiego, trzeciego prawego obrońcę, walczącego o skład. A przecież pewnie z jeden, dwóch, trzech także może się wybić na wzmocnienie tzw. zaplecza.
To zupełnie przyzwoity wynik. Nie mający wiele związku z tym, że dzisiaj – na oko – odpady z Podbeskidzia Bielska Biała okazały się lepsze. Oczywiście dzisiejszy mecz to nic dobrego, bo fajnie byłoby się przekonać, że być może mamy prawdziwy urodzaj. Ale to, że go nie ma? W szoku naprawdę nie jestem.
Najbardziej na porażce oberwą sami piłkarze i niejednemu się to przyda. Mogli jednym dobrym meczem wywalczyć sobie miejsce w poważnym klubie, omamić ekspertów, skautów. Tymczasem skauci właśnie siedzą, śmieją się z polskich gwiazdeczek, piją piwo, i stawiają wokół polskich nazwisk liczne znaki zapytania. Dla kilku piłkarzy, którzy uwierzyli, że jutro zapłaci za nich sto milionów klub z Premier League, a oni sami są już na poziomie Jaapa Stama, to kubeł zimnej wody, jakiego być może potrzebowali. Dla nich bura, porządna, konieczna, ale…
Gdybym powiedział, że dowiedziałem się dzisiaj o polskiej piłce czegoś poruszającego, wstrząsającego, to bym skłamał.
Gdybym powiedział, że się przejąłem, skłamałbym jeszcze bardziej.
Po ostatnim gwizdku zrobiłem to samo, co wtedy, gdy Kłos w 92 minucie strzelił na 1:0 z Maltą:
po prostu przełączyłem kanał.
Leszek Milewski